Gdzie jest (s)chowana poezja?


 

AZULEJO chabrem ubrane. Antologia poezji polsko-portugalskiej pod redakcją Katariny Lavmel. Fundacja Duży Format, Warszawa 2020. 202 strony


Czasami jest tak, że wysiłek jest ważniejszy od tworzywa, które chcemy osiągnąć. Etos pracy się liczy. Droga, a nie cel determinuje działanie. Kiedy dotyczy to poezji, to wybaczalne, to nawet zasługuje na laur. Skromny, ale jednak nie sposób nie docenić pracy jaką, w powstanie „Azulejo chabrem ubrane”, włożyła Katarina Lavmel.

Kiedy w lipcu 2020 roku Katarzyna poprosiła mnie o napisanie kilku zdań, na temat przygotowywanej antologii poezji polsko-portugalskiej, nie od razu się zgodziłem. Nie lubię zachwalać kota w worku. Potem przeczytałem i skreśliłem kilka zdań okrągłych. Nadających się do tej lub innej książki. Przyznaję; zrobiłem to głównie dlatego, że czytając napotkałem kilka udanych fraz i znanych mi autorów. A potem zniknąłem. Na długie 14 miesięcy. Mój wybór.

Książkę, skończoną, dostałem niedawno. I dopiero teraz spędziłem z nią tyle czasu na ile zasługuje. Dwie noce. Jeden dzień. Dam jej odleżeć, poleżeć. A tymczasem:

Poezja, nawet pozornie najbardziej fantastyczna, zawsze jest buntem przeciwko sztuczności, buntem, w pewnym sensie, wobec rzeczywistości”. To James Joyce. I to zdanie pasuje, leży jak ulał. Powinno być sloganem reklamowym „Azulejo chabrem ubrane”. Bo czy w czasie pandemii, głupich ludzi, którzy dorwali się do władzy – jedyną dobrą kontrą – nie jest poezja?! Może to intelektualny skowyt, może ujadanie kilku pomyleńców; a jednak warto szeptać w tłumie, by potem ten głos przerodził się w krzyk. W żądania, w postulaty, w manifesty. By ten głos stał się słyszalny, nie można mydlić oczu odbiorcy, że piszemy tylko o kwiatkach, esach – floresach. Musimy chcieć być odważni.

U autorów antologii polsko-portugalskiej ta odwaga jest przytępiona, jest zbyt niewieścia, nadto mieszczańska.

Wiem! Tak, wiem. Większość z tych tekstów powstało kiedyś, złożone do kupy są jedynie poletkiem zasianych chabrów. Ale jakby mocno mógłby brzmieć wiersz Jacka Świerka, gdy przeredagować, ukazać go TERAZ. W „Multikulti” zaczyna się wybornie

Mam bardzo spokojnych sąsiadów” – i potem jest odpowiednie tempo i brawura w puencie: „na cmentarzu komunalnym”. A gdyby powstało to DZISIAJ. Tu. Teraz. Na granicy. Ten wiersz były w symbiozie z grudniem 2021. A tak jest kolejnym utyskiwaniem nad tym co było, jak było i dlaczego się spierdoliło.

Podobną refleksję mam, gdy czytam „W stolicy”. Sara F. Costa brodzi w strumykach nudy, którą można, należałoby przerodzić w haftowanie  sztandarów. I tempo tego wiersza na to pozwala. Bo fraza walka przeciwko omszałej nudzie – mogłaby znaczyć wiele, nie musiałaby leżeć w szufladzie z bibelotami, w kurzu, w melancholii.

Tadeusz Różewicz podobno powiedział Dopóki nie poczujesz się nieszczęśliwy, nie narodzi się w tobie poezja!. A ja chcę na opak, na wspak. Odwrotnie, przewrotnie. Niech z bólu radości, z wkurwienia działania rodzi się wers za wersem. Słowo po słowie. Jak u Bursy, Bukowskiego, Wojaczka, Brodskiego.

I dlatego wziąłbym za poły marynarki Mieczysława Krymskiego i kazałbym mu już w niebiosach prosić aniołów, by zesłali go do piekła; by nie pisał więcej tak szkolnych nowalijek typu „Jak sen”. Toż to nie przystoi. To w świat poszło. Wyczytałem, że poeta pochodzi z Pomorza, a od morza powinien wiać wiatr świeżości, a nie stęchlizny i dulszczyzny. Więcej werwy, mniej pierdolenia.

Klnę, bo szukam sposobu, by traktować tę książkę poważnie, a nie jak incydent i jedynie sukces promocyjny Katariny.

Bo kiedy Krymski zamieszcza w tym tomie takie gnioty jak „Przed żniwami”, to ja go tą kosą (poetycko) wyzywam na pojedynek. No, jak można? Dlaczego?

W kilku słowach, które można znaleźć na końcu tej książki chwalę samo istnienie poezji. Ale teraz z perspektywy czasu zastanawiam się dlaczego na świecie jest tak wielu ludzi uważających się za poetów, a tak skąpo tych, którzy potrafią pisać wiersze?!

Ana P. de Madureira w tekście „głos mój” do mnie gada. Jest delikatnie, ale boli, szczypie, gryzie, drapie. Tak powinno być.

To samo robi Anna Dominiak w wierszu otwierającym tom. Ten tekst „***” jest brzydki. Dlatego dobry. Jest okropny. Dlatego mi pasuje. Jest o oddechu. A to mi się podoba. Bo poezja musi oddychać. Słowo musi dyszeć.

Uregulowany rytm całego tomu burzy jednak jego kompozycja edytorska. Zdjęcia, gadulstwo ludzi z zewnątrz. Za dużo tłumaczeń i tłumaczy. Za mało treści co krwawi, a za dużo co pieści.

Ale mamy czas zły. Okropny. Bestialski. Może popełniam błąd i zamiast sztandarów w górze, powinniśmy sypać płatki kwiatów na ulice przed głupotą i zniewoleniem. Zamiast rewolucji, uległość. Poetycka mimoza z tego wychodzi. Może to właściwa proteza na teraz?

Obserwuje w mediach społecznościowych festiwal promocyjny tej książki. Cieszy mnie to. Mam jednak wrażenie, że to teatr, w którym widownię stanowią znajomi Królika. Że rzesze ludzi podatnych na poezję zostają w domach, bo pandemia, bo książka zbyt lekka, bo… Bo tysiące bo… Wytłumaczeń tyle ile istot piśmiennych.

Fundacja „Duży Format” spełniła swoje zadanie. Autorzy na bis jednak niech nie wychodzą.

Chyba, że zrobi to Grzegorz Spis ze swoim „krótkometrażowymi tatuażami”. To rozumiem, zrozumiem. To pochwalam i zachwalam.


6,5/10

popularne