BEZ blues

kolaż Jarek Holden

 

Słabnące światło sierpniowego słońca, Aleksander Wierny Fundacja Duży Format, Warszawa 2021. 202 strony

Zaczęło się jak zwykle; wyczytałem każdą kropkę, wypatrzyłem przecinek. Sprawdziłem kto redagował książkę. Janina Koźbiel, znana, ceniona. Lubię jej wybory (nie wszystkie rzecz jasna), które proponuje Wydawnictwo JanKa. Potem omiatałem wzrokiem przypisy, rozpisy, wypisy. Wspomniałem dwie lektury Aleksandra Wiernego, które mam za sobą. Dawno to było, ale coś migocze w zamku pamięci. Pewne powidoki. Czytałem „Teraz” (Oficynka, 2015) i „Matkę mojego dziecka” (Nowy Świat, 2003). Czyli coś tam wiem, coś powinienem rozumieć. Ale, gdy doczytałem, że „Słabnące światło sierpniowego słońca” jest pisane jazzowa frazą, to wydałem z siebie skowyt.

„Wydałem skowyt” – podoba mi się to nieforemne określenie, ale jest realne, prawdziwe, bo nie lubię, gdy ktoś szasta słowem. Uwaga! Mój skowyt dopadł mnie zanim zacząłem czytać, rozumieć, rozpoznawać pisanie Wiernego.

Czym jest „jazzowa fraza”? Nie da się tego ująć w kilku słowach. Formułek jest kilka, bo i tych „fraz” jest wiele, tak naprawdę dziesiątki. Tylko jazz pozwala na taką zabawę. Najkrócej; za autorem strony: https://frazy.jazz-site.pl/ - który tych fraz wymienia 25. - przywołam te słowa, poniżej:

„ Improwizacja jazzowa to swoisty język - ma własną gramatykę i słownictwo, frazeologię i dialekty. Naukę jazzu można więc porównać do nauki języka - jeśli chcemy komunikować się muzycznie z innymi jazzmanami i jednocześnie przekazywać jakąś muzyczną treść tym wszystkim, którzy nas słuchają, musimy nauczyć się jazzowych "słówek" i poznać reguły, które pomogą nam w budowaniu naszych własnych jazzowych zdań.

Jak dobrze poznać tę jazzową mowę? Nie wystarczy nauczyć się cudzych melodii - trzeba je dobrze zrozumieć. To zrozumienie jest właściwie rzeczą najważniejszą, bo bez niego nie będziemy mogli twórczo korzystać z dorobku wielkich mistrzów. Improwizacja jazzowa nie sprowadza się bowiem do grania wyuczonych fraz, lecz jest komponowaniem melodii ad hoc, w oparciu o naszą jazzową wiedzę i muzyczne umiejętności. Gdy przeanalizujemy improwizacje wybitnych jazzmanów, poszerzymy tę wiedzę i zyskamy inspirację do rozwoju naszego własnego języka muzycznego.”

Czy Aleksander Wierny jest dobrym uczniem? Czy, odnosząc się do tego co wyżej napisano, podąża swoim rytmem, jednocześnie naśladując innych?

Obawiam się, że literacka „Jazzowa Fraza” dla autora tych słów oznacza tylko i wyłącznie rytm, w jakim „Słabnące światło sierpniowego słońca” jest napisane. I notoryczne powtórzenia. To nie jest jazz! To za mało, by móc tak reklamować ten tekst.

Ja prozę Wiernego czytam, przeczytałem INACZEJ. Jak zwykle po swojemu.

Chociaż zbyt wielu pól do interpretacji autor nie pozostawia. Zacznijmy od oczywistości. Myślę, że wielu z nas pamięta film Ridleya Scotta sprzed dokładnie trzydziestu lat. „Thelma i Loiuse”. Tak, dokładnie jak stoi na filwebie: Dwie przyjaciółki udają się na weekend w góry. Nieszczęśliwy wypadek sprawia, że podejmują ucieczkę przed ścigającym je detektywem. Jak kończą też pamiętamy i pisarz pamięta.

Zatem u Wiernego, pomijając didaskalia, mamy dokładnie taką samą scenerię. Szczegółem ważnym jest to, że autor całość przyprawia sosem apokaliptycznym. Chce być i jest aktualny. Globalne ocieplenie, czy kij diabeł wie co jeszcze, np. covid, wykańczają Ziemię z jej mieszkańcami.

Bratek, Ewelinka i Karolina codziennie wpierdalają na śniadanie parówki, jajecznicę, pieczywo; popijając kawą. Zatrzymują się w motelach o nazwie „Motel”, ćpają jakieś witaminy, sadząc, ze to np. extasy. Uciekają przed nudą, by stać się jeszcze bardziej nudnymi niż byli. (ja) Gonię króliczka, który tak naprawdę jest na wyciągniecie ręki.

Od kiedy wróciłem do pisania, i do życia wirtualnego, bo nadal nie wiem czy realnego, to okres krótki, ale co chwilę natrafiam na książki o końcu świata (najlepszy dowód; Jarosław Maślanek, Liczby Ostatnie, PIW 2021). Pokiereszowani ludzie walczą z ułudą, własnymi lękami i fantazjują, że są wybrańcami. Wiem, że za wszystkim stoi obecny upadek świata. Okazało się bowiem, że szczęście jest utopią. Pandemia, zidiociali politycy, kryzys emigracyjny. Żniwa iluzji. Śmierć, wszędzie śmierć, nawet wśród żywych. Umierają wartości, w które wierzyliśmy. Konają idee, za które wydawałoby się moglibyśmy oddać życie. A to przecież nic dziwnego. Proces gnicia człowieczeństwa trwa od dawna, nie da się przed tym uciec. Koniec końców trzeba zabić ich, siebie, albo uciekać, albo milczeć, udawać, że nic wielkiego się nie dzieje. Zombie w podroży.

Aleksander Wierny w swojej prozie jest słodkokwaśny. Próbuje być śmieszny, ale to śmiech przez łzy. Kolejne odwołanie filmowe, które przychodzi mi do głowy to Easy Rider. Dla wielu obraz kultowy. Trafił do kin w 1969 na fali rewolucji obyczajowej w Stanach Zjednoczonych. Najlepiej, moim zdaniem, opisuje to zamieszanie Philip Roth.

Właśnie, gdyby Wierny spróbował być podobny, to bym to kupił, a tak jestem… rozgałęziony. Jak drzewo nie kontroluję co ze mnie wyrasta. Niby wszystko rozumiem, ale nie mam wpływu na to co się dzieje. Dla niektórych miłe uczucie, ale ja się w tym gubię.

I autor „Słabnącego światła” też stracił wpływ i kontrolę nad tym co napisał. Bo umówmy się; pomysł jest, ale wykonanie po prostu rzemieślnicze. Nawet, gdyby uznać wszystko za celowe, za pastisz, to naprawdę można to było lepiej wykonać. Więcej czerpać z mistrzów jazzu.

Może należało więcej czytać Krzysztofa Vargi, Sylwii Chutnik, Huberta Klimko-Dobrzanieckiego, Jakuba Maleckiego? Może i… Ignacego Karpowicza. Ten również nie wie czy chce być mądralą czy prorokiem…

Poza jazzem słucham też innej muzyki. I na potrzeby tej lektury wcale nie wybieram frazy, która jak mantra pojawia się w tekście, czyli „A love supreme, a love supreme, a love supreme”. Nie to nie jest ten, właściwy – właściwie, dobrany rytym. Ta książka jest napisana frazami bluesa. Bo nie miłość jest „najwyższa, najważniejsza, wszędobylska”. Najważniejsza jest droga. Nie ważny cel.

Transkrypcja, której użył Aleksander Wierny jest bluesem. Obrazki, te same, tych których nigdy już nikt nie zobaczy. I ten samotny wędrowiec, niby prorok, niby menel, niby Mesjasz, tania podróbka Chrystusa.

Z rozmysłem napisałem tekst chaotyczny. PORWANY. Odwrotnie proporcjonalny do tego co proponuje pisarz „Słabnącego światła”. Jego dyscyplina jest pryncypialna. Zamierzona. Tylko czy ta opowiastka przetrwa próbę czasu? Czy jest jedynie wybrykiem, zabawką, igraszką? Tanią groteską za 40 złotych?

W tej książce wszystko jest „bez”. A „BEZ” – jak pisze Wiktor Jerofiejew to znak istnienia ułomności - w istocie potwierdza ułomność istnienia. „Bez” – to wyzwanie, rzucone dowolnej formie istnienia jako dziełu niegodnemu, godnemu jedynie pogardy… (Bóg X, Czytelnik 2010).

Bo nasi bohaterowie uciekają i niby są razem, ale tak naprawdę są „bez”. Bez miłości, bliskości, spraw prostych i trudnych. Są bez-radni wobec katastrofy życia. I to dostrzeżenie, ta myśl Wiernego mnie przekonuje. Tylko i aż TA.

Jedyna.

6,5/10

popularne