Maniery szperacza


 

Późne eseje, J. M. Coetzee. Przełożył: Dariusz Żukowski, Karakter, kraków 2020. 384 strony.


Książkę wydano w 2020 roku. Przeczytałem ją w mijającym, a skoro grudzień, to wyznam, że to najważniejsza tegoroczna lektura. Moja odnaleziona perła.

J. M. Coetzee należy do wąskiego grona moich ulubieńców. Mieści się w pierwszej piętnastce pisarek i pisarzy, którzy nawet gdy popełniają błędy, to beztrosko im to wybaczam. Ślepy nie jestem, ale moje różowe okulary są dla nich wystarczającym alibi.

Późne eseje” to spis opublikowanych wcześniej tekstów monograficznych lub krytycznych. Wybór zadziwiający. Bo jest Zbigniew Herbert, ale i Patrick White. W sumie 23 perły, które oddychają literackimi płucami. A patronem, zdecydowanym patronem zestawu jest Samuel Beckett. Polecam i proszę nie wnosić sprzeciwu. Sąd idzie i będzie uniewinniał…


Zwykle takie boxy czyta się na wyrywki. Taka książka bywa też nieodzowna do/w pracy. Bo tu pada złota myśl, a tam srebrem się mieni kolejna fraza. Jednak – wyznaję – książkę przeczytałem na jednym oddechu, ale wracam do niej notorycznie, namiętnie i z werwą psychopaty.

Zaczęło się, kiedy Coetzee dostał, w 2003 roku roku, Nagrodę Nobla. Od wtedy to starannie nie omijam niczego co w Polsce przetłumaczono, pokazano, wydano. Zaczęło się od „Hańby”, której wcale nie cenię najbardziej w dorobku pisarza. Mam słabość do: Czekając na barbarzyńców, Mistrza z Petersburga, Esejów o cenzurze. Ale gadają do mnie dwie pozycję. To Wiek żelaza i Elizabeth Costello.

W minionym roku przeczytałem też tryptyk „z Jezusem”. I nie jest to arcydzieło, ale stan wód średnich. Ale jak miłość to miłość.

W „Późnych esejach”, na które składają się teksty opublikowane w latach 2006 – 2017, zwraca uwagę erudycja autora. To jednak nie nowość, nie odkrycie. Ważny jest osobisty pogląd, ogląd sytuacji. O czymkolwiek, o kimkolwiek afrykański pisarz by nie pisał, nigdy nie zapomina o kontekście. Cień rzucany przez słowa, przez sylwetki twórców jest inny od tego śmiertelnego, przemijającego.


Zaczyna się zaskakująco. Bo na pierwszy ogień idzie Daniel Defoe. Każdy zna Robinsona Crusoe. Wyspa. Piętaszek. Samotność. Sztorm. Życie inne, niż nasze. W dzieciństwie nie mogłem spać po lekturze przygód Robinsona. Jednak w Esejach autora, tej popularnej książki przygodowej, poznajemy z zupełnie innej strony. A w szczegółach Coetzee zabiera się i rozbiera na czynniki pierwsze Roxanę. Nie będę lawirował, że znałem tę przypowiastkę. Nic z tych rzeczy. Jednak nie wiem czy muszę. Bo tu biega o rzeczy pochodne, o szczegóły, o anturaż czasu, miejsca. O życie Defoe.

Późne eseje” mają wspólny krwiobieg. Niczym koncert dany przez Milesa Davisa w 1988 rok na Montreux Jazz Festival w Szwajcarii. Improwizacja, ale jakże kontrolowana. Jakże ujmująca i przewiewna. Żadnych sztywnych ram, a jednak jest klej, jest spoiwo. Jest niebiańsko. Podczas czytania katolik wybiera drogę giyur, a Żyd myśli: Jezus może i i dzisiaj stąpa po Ziemi.

Dzieje się tak zwłaszcza, gdy czyta się teksty Coetzee o Becketcie. To jest majstersztyk.

W sumie mamy aż trzy teksty poświęcone autorowi „Czekając na Godota”. I co ważne ten dramat jest tu mocno w tle. Kładzie się wprawdzie odpowiednim cieniem na rozważania pisarza, ale dowiadujemy się czegoś czego nie wyczytamy w Wikipedii. Bo jak odszukać w Internecie Ducha Irlandczyka. Coetzee odnalazł. Udało mu się, a skoro jemu, to także uważnemu czytelnikowi.

W tekście „Osiem spojrzeń Samuela Becketta”, pisarz dokonuje wiwisekcji na wciąż żywej literaturze "SB". Niby zabawka, igraszka, zabawka blaszana. Ale jak pędzi, jak gna.

Gdy w „spojrzeniu, mgnieniu oka” numer siedem – do akcji wkracza Franz Kafka, to czuję się rozłożonym na łopatki. Kilka ciosów i gong. Tak prosto, ale dosadnie, że nie mam pytań.

Ale co ważne – i tak jest zawsze w tym pisaniu – autor, nie zamyka nam ust, a tym bardziej nie wyłącza myślenia. Coś może nas znokautować, ale potem otrząśniemy się i szukamy odpowiedników, odsyłaczy. Szperamy, by wiedzieć, więcej, mocniej, usilniej.


Osobnym rozdziałem jest pisanie o Australii. O pisarstwie, oczywiście. Jak wiadomo J.M.Coetzee zadomowił się tam przed laty i wdarł się do szuflad, do wspomnień do sekretarzyków poetów i prozaików. Wdzierać nie musiał się, przy swoim dorobku, na salony, ale od tych raczej stroni. Woli dobre wykłady. Rozprawy. Wybiera spór. I ten spór mi odpowiada, bo przeczytałem przed laty kilka książek pewnego Australijczyka i zakochałem się. Był tak chorobliwie pogmatwany, że pasował (i chyba psuje) do mnie. Patrick White, bo o nim mowa, to autor tak wybitnych powieści jak: Drzewo człowiecze, Voss czy Węzeł. W Esejach nie ma cienia mojego zachwytu, ale jest sporo odpowiedzi na zagadki, które kiedyś sobie stawiałem. I kolejny raz wraca sprawa stara jak świat; Ważny jest Kontekst.


Nie ukrywam, że zdziwiła mnie w tym zestawie, obecność Zbigniewa Herberta. Nie żebym poety nie cenił, ale moje pojęcie nie ogarniało, że Coetzee pochylał się nad jego fenomenem już w roku 2011, na łamach „New Walk” (Leicester).

Podobnych zdziwień w tej książce jest zdecydowanie więcej. Nie macie wyboru. Musicie JĄ PRZECZYTAĆ.


10/10

popularne