Jest zabawnie, jest ponuro


 

Zimne opowiadania, Virgilio Pinera. Przełożył: Tomasz Pindel. Nieznana Klasyka Literatury Latynoskiej, Towarzystwo Autorów i wydawców Prac naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2014. 360 stron


Lecz on siedział, a siedząc siedział i siedział jakoś tak siedząc, tak się zasiedział w siedzeniu swoim, tak był absolutny w tym siedzeniu, że siedzenie, będąc skończenie głupim, było jednak zarazem przemożne.”

Zacząłem od cytatu z Witolda Gombrowicza, nie tylko dlatego, że Virgilio Pinera był jego literackim przyjacielem. Czynię to z rozmysłem po lekturze Opowiadań. Bo proponuję zabawę – zamiast słowa „siedział” - wstawmy słowo - „pisał”.

Brzmi to tak: „Lecz on psiał, a pisząc pisał i pisał jakoś tak pisząc, tak się zapisał w pisaniu swoim, tak był absolutny w tym pisaniu, że pisanie, będąc skończenie głupim, było jednak zarazem przemożne.”

Tak! Pisanie Pinery jest PRZEMOŻNE. Lepszego słowa bym nie znalazł, nie wyszukał, nie… napisał… siedząc i pisząc, w tym siedzeniu zapisując egzystencjalny absurd „Zimnych opowiadań”.

Kim jest/był Virgilio Pinera? Odpowiedzi zawsze może udzielić nam wujek „Google”, ale wolę papierowe wyjaśnienia. A te odnajdziemy w posłowiu Tomasza Pindla.

Nie będę ich streszczał, ale opisane zmagania z życiem homoseksualnego pisarza w komunistycznej Kubie, w szalonej Argentynie, wiele wyjaśniają. I nie chodzi tylko (i aż) o orientacje twórcy. Rzecz ma się w jego walce z samym sobą i przeciwnościami świata. Z biedą, z polityką, z literatami, z głupotą, z ambicjami innych i w końcu z homofobią i uwarunkowaniami historycznymi.

Nie może zatem dziwić, że pisarz dopiero pośmiertnie zyskał uznanie i innych autorów oraz czytelników.

Virgilio Piñera Llera był nie tylko prozaikiem, ale przede wszystkim dramaturgiem, poetą i eseistą.

Jego opowiadania otworzyły serię „Nieznanej klasyki literatury latynoskiej”, o której wspominałem przy okazji „opowiastki” o „Zabitych”. Książki te pojawiły się na rynku już siedem lat temu, ale ja je dopadłem niedawno, odwiedzając jeden z wrocławskich antykwariatów. Nie mam maniery „wszechwiedzącego” i chętnie sięgam nie tylko po nowości, ale także po zdobycze z moich spacerów. A Wrocław – chociaż (naprawdę) nie wiem jak tu długo zabawię, świetnie się do tego nadaje.

Wracając do „Zimnych opowiadań”, to ponoć tytuł jest prosty do wytłumaczenia, bo autor przekonuje, że pisze „jak jest”. Suche, gołe fakty. Nie dajcie się nabrać na to wytłumaczenie. Jest zwodnicze. Prowadzi na manowce. Prawda jest taka, że podobnie jak Gombrowicz, tłumaczony przez Pinerę, pisarz jest ostrym krytykiem każdego rodzaju głupoty. By lepiej to zrozumieć, należy poznać tło powstania niektórych z tekstów, zawartych w tomie. W noweli „Mięso” mamy festiwal kanibalistycznego festiwalu. Jest wesoło, zabawnie. Rewelacja odbioru, jak w filmie „Delicatessen”. Tylko, że klimat jest inny. Nie miłość jest kontekstem groteski. Jest nią polityka. Bo w czasie, gdy na Kubie brakowało mięsa, to było wysyłane do Stanów Zjednoczonych. Autor zaproponował sznycle z półdupka. Śmiech przez łzy.

Podobna refleksja podczas czytania pojawia się często. Także wtedy, gdy ludzie próbują się pochować w sklepach z zabawkami (opowiadanie „Kukła”). Albo, gdy w „Twarzach” kpi z form literackich i zdaje się krzyczeć: - Basta! Spójrzcie, spójrzmy, co wyprawiamy.

Sam się gubię w skojarzeniach, w dopasowaniach. Ok, Gombrowicz. Kafka? A może – jak sugeruje Tomasz Pindel – Zola? Bo „przywodzi trochę na myśl technikę Zoli, który chciał poddawać swe postaci naukowo-społecznym eksperymentom.”

Wracając do cytatu, którym rozpocząłem tekst. Wara temu, kto zrozumiał, że kubańskiego pisarza posądzam o grafomanię. Mam nadzieję, że aż takiej „płaszczki” nie dopuszczacie?! Na dowód dystansu oraz wirtuozerii autora „Zimnych opowiadań” przywołuję nowelę „Grafomania”, która zaczyna się tak: „Wszyscy pisarze – ci wielcy i gryzipiórki – zostali wezwani na proces na pustyni Sahara. Przez setki mil owa potężna armia stąpa po piaskowych wydmach, nadstawia ucha – czujnego ucha – by wysłuchać oskarżenia.” Pyszne, prawda? Tym bardziej, że tym oskarżeniem jest „przestępstwo grafomanii”.

Virgilio Piñera Llera stał się kilka lat jednym z bohaterów „Królowej Karaibów” Klementyny Suchanow. Ale nie tylko ta „wzmianka” świadczy o odkrywaniu jego twórczości na nowo. W niektórych krajach organizuje się festiwale, gdzie dramaty i opowiadania pisarza są zauważane. Gdzie próbuje się poddać je analizie. Nie jest to zadanie łatwe, bo „Zimnych opowiadań” nie da się przeczytać na jednym oddechu. To lektura na wiele wieczorów, na wiele snów, a nawet koszmarów.

Wykorzystując jeszcze raz „Ferdydurke”, to powiem tak, w tych opowiadaniach tajemnica zawarta jest w słowach to lęk nieistnienia, strach niebytu, niepokój nieżycia, obawa nierzeczywistości”. Banalne? Otóż Virgilio Piñera Llera był przez większość życia niechcianym pisarzem i jego twórczość musiała ocierać się o utarte literacko szlaki, ale kompozycja, która temu towarzyszy jest skrzyżowaniem jazzu i cumbia villera. Szalone? Niemożliwe? Poczytajcie i słuchajcie. Wszystko w oparach „rzeczywistego absurdu”. A po tym wszystkim obejrzyjcie „Delicatessen”, „Grand Budapest Hotel” lub „Kobiece kłopoty”.

8/10




popularne