Zmęczenie podróżą


 

Świat diabła (Geografia sensu życia), Wiktor Jerofiejew. Przełożył Michał B. Jagiełło. Czytelnik, Warszawa 2009. Seria: mała proza


Sięgam kolejny raz do książek przeszłych. Zdobycznych. Tanich. Nie zawsze dobrych.

Zawładnął mną Wiktor Jerofiejew. Mam jeszcze kilka jego opowieści, ale po „Bogu X” czas na „Świat diabła”.

To książka pełna truizmów. Gładkich bon motów. („- Piękno? To wilgoć w oczach, niezbędna dla wzroku”) A jednak wszędobylska, nurtująca, momentami nieobliczana.

Prawie jak przewodnik turystyczny.


Jerofiejew odwiedza, zwiedza, nawiedza. Krąży, drąży. Wróży i spełnia życzenia własne i czytelnika. Wędruje, podróżuje, obserwuje. Z różdżką Harry Pottera włada obrazami, które maluje słowem – wręcz – jak mag.

Według zasady Karamazowa: „Jeśli Boga nie ma, to wszystko jest dozwolone”, w w kaukaskiej świadomości przeistoczyło się w swoje przeciwieństwo, jeśli dane ci jest tylko jedno życie, to nie psuj go.”

I nie raczy tego robić autor. Podąża. Prowadzi nas za rękę. Wśród krain znanych, rozpoznanych i tych jakby z Atlantydy, nierzeczywistych.

Najlepszym fragmentem całego tego zbioru reportaży, opowiadań, esejów – jest „Ananas – express”. Stosując tani chwyt – sentymentalnego powrotu do dzieciństwa, pisarz prowadzi nas przez swoje drogi, którymi podążał. Czasami się zatrzymuje i pstryka literackie zdjęcia, innym razem krótkim zdaniem podsumowuje oniryczny charakter podróżowania. Trochę to infantylne, ale jednak czyta się to dobrze. Bo rozmachu Rosjaninowi nie można odmówić. Bo właśnie jego rosyjskość jest tu jak piętno. Jerofiejew w każdej książce podkreśla, niemal krzyczy, jestem: Ruski chłop, tylko, że inteligent! W końcu syn dyplomaty…

Z jednej strony takie strofy jak „Na Golgocie nawet Boga opuścił Bóg” łapią za serce, ale potem dochodzę do wniosku, że tego typu zagrywek w jego książkach jest za dużo. Są dla efekciarskie. Są jak napisy graficiarzy na murach. Intrygujące – tylko i aż.

Wolę, gdy pisarz w swoje anegdoty wplata ludzi rzeczywistych lub absurdalnie nierealnych. Wtedy mam poczucie, że mam do czynienia z kunsztem, a nie tylko zabawą rozpisywania knajpianych żartów.

Gdy zmyśla – Jerofiejew jest lepszy. Gdy jest prawdziwy, to jest zabawny na siłę.

I zastrzeżeń wiele, ale tyle samo rozkoszy z czytania. Bo wszystko dlatego, że gdy czytam takie dziełka, to czuję jakbym autora znał od lat, jakbyśmy niejedną przygodę przeżyli razem. Może razem wódkę piliśmy i kobiety wybieraliśmy te same, tylko że one nas odrzucały i stąd cyniczna rozpacz, bałamutny optymizm.


W swoich podróżniczych szkicach tak samo jak w „Mężczyznach” pyta: - Jaka jest rola i pozycja facetów „teraz i tu”? Pyta o teraźniejszość wciąż odwołując się do przeszłości. Bagno męskiego użalania się nad sobą. Bo odpowiedzi, których udziela są zwietrzałe, chociaż – trzeba przyznać – nieźle brzmią. Mają dźwięk. Słychać ich melodię. Niestety fałszywą. Pisarz, gdy – nawet postmodernista – uważa, że wie najlepiej, najwięcej, to jest zgubiony.

(A może przesadzam? Może to we mnie tkwi ta fałszywa nuta?)

Czy chciałbym, aby Jerofiejew był hermetyczny? NIE! Nie, ale jednak brakuje mi pewnej dyscypliny, która nie jest odtwórcza, powtarzalna. Zamiast tych samych chwytów chciałbym usłyszeń głos świeży. Ognia brak...

W tym pisarstwie można się rozkochać, ale wtedy nie ma mowy o krytyce. Należy zbudować – w biblioteczce – ołtarzyk z okładek i składać pokłony. I chyba po kilka przeczytanych książkach tak czyniłem. Przyszedł czas, refleksji, opamiętania. Dyskusji. Z pisarstwem Jerofiejewa, z własnych czytaniem.

Bo jak poradzić sobie, gdy ulubiony – co bądź – autor oświadcza: „Syberia to mróz. Afryka Południowa to ogień”. Nie byłem tam, a zza biurka mógłbym napisać to samo. Do tego dodałbym znane opowieści o łagrach, o winie, o apartheidzie, o śmierci, do tego dwie kobiety, jeden pisarz i opowiadanie gotowe. Wszystko można, tylko nie zawsze przystoi. Też odczuwałbym „satysfakcję włamywacza”. A wręcz złodzieja nie swoich wędrówek. Ale kac pozostaje kacem.

Nie mam wprawdzie takich znajomości jak rosyjski pisarz. Nie znam tylu pisarek, pisarzy, muzealników. I to ratuje opowieść „Świata diabła”. Bo wtedy stają się literacko uwiarygodnione. Realne.

Wprawdzie, na karb literackiej wyobraźni, kładę erotyczne wojaże pisarza. Ale co tam…. W końcu bez fikcji nie ma możliwości poznania prawdy.

Prawdy, która nie jest lukrowata jak na obrazkach z przewodników. Upstrzonej erotyką, esami floresami snów oraz rosyjską duszą.

Wagabunda Jerofiejew przypomina Jerzego Kosińskiego. Nie rozpoznaję zmyślenia od realiów, i niby mi z tym dobrze, ale jednak obawiam się, że dopadanie mnie zniechęcenie w czytaniu obu panów.

Surrealizm losu? Tak, ale ile można? Odpocząć na wiele sezonów – jak z serialami – których dokrętki są niewybaczalnie głupie? Tak, to jest wyjście. Zwłaszcza, że Jerofiejew nie tak dawno powiedział, że w „Rosji w ogóle nie ma historii, jest baśń”. Jego słowa to wyrzut, a moim zdaniem, on tej baśni też pisze nowe strofy.

6/10

popularne