Między jawą a snem



Letnie przesilenie – Svetislav Basara, 240 stron, tłum. Danuta Cirlić-Straszyńska, seria: Bałkańskie klimaty (Książkowe Klimaty, Wrocław 2019)

Napisać, że zbiór tekstów „Letnie przesilenie” to wielowarstwowa opowieść, to nic nie napisać. Jest w tej książce i absurd, i groteska, ale jest też opowieść o samotności i historii byłej Jugosławii.
Czytałem prozę Basary na wyrywki. Przed snem, do kawy, do papierosa. W pociągu, w szpitalnym łóżku. Wreszcie na parkowej ławce. I miałem skojarzenia młodzieńcze. Jako nastolatek jeszcze w czasach PRL-u bawiłem się w spisywanie własnych snów, które łączyłem, a raczej przeplatałem wiadomościami z radiowej Jedynki i reżymowych programów telewizyjnych. To zajęcie nie tyle mnie śmieszyło, ile miało być pewnego rodzaju sprawdzianem własnego warsztatu. Planowałem stworzyć z tego słuchowisko radiowe, a może sztukę teatralną. Z młodzieńczego zapału pozostał tylko akt strzelisty w postaci zapisanych skoroszytów. A stało się tak głównie dlatego, że mój licealny polonista wskazał mi czytanie prozy Tadeusza Konwickiego. I może moje skojarzenie jest mocno naciągane, ale podczas lektury „Letniego przesilenia” wróciła do mnie „Mała apokalipsa” i inne zapomniane frazy mistrza Tadeusza.

Przestrzegam, że książkę Basary można odrzucić. I to w pierwszym niekontrolowanym odruchu. Bo po kilkunastu stronach czytelnik czuje się zagubiony i zdezorientowany. O co tu, do cholery, chodzi? – szeptałem początkowo do ptaków gapiących się na mnie z koron drzew. Zapalałem na ławce papierosa i wreszcie zachwyciłem się tym teatrem absurdu.
Autor w pewnym momencie sadzi między wersami taki truizm: Dziś książki, w których nie ma zła, perwersji, przemocy, słabo się sprzedają.
A zaraz potem rysuje nam przerysowany, wręcz kubistyczny obraz własnej rodziny. I to wszystko jest okraszone farsą komunistycznej Jugosławii.
Życie składa się z ciągłych poszukiwań albo – jak by powiedział autor książki – z ciągłych ucieczek. I bohaterowie „Letniego przesilenia” poszukują, ale też uciekają. Co wcale nie oznacza, że często… nie stoją w miejscu. Są w komunistycznym sosie jak figury woskowe, lub raczej jak pacynki albo kukiełki pociągane za sznurki samozwańczych piewców prawdy tej jedynej, oświeconej.

Gdy do lektury podchodzi się z cierpliwie i nie trawi się jej łakomie, to łatwiej o zabawę w znajdowanie fraz lub wręcz całych stron, które warte byłyby zacytowania. Moim nieodłącznym przyrządem podczas czytania jest oczywiście ołówek i wyznaję, że książkę Basary pokreśliłem niemiłosiernie. A stało się tak dlatego, że autor stworzył coś na pozór księgi cytatów. Same te wyrwane z kontekstu frazy mogłyby posłużyć do stworzenia dobrego teatralnego monodramu, a może jakiś utalentowany dramaturg byłby w stanie całość przenieść na deski.
Zabawna jest też wieloznaczność narracji. Bo pisarz z nas kpi, stawiając pytanie: Kto jest autorem, kto bohaterem, a kto świadkiem lub bacznym obserwatorem tej fabuły? Oto jeden z przykładów tej pisarskiej taktyki:
Nie wiem, naprawdę nie wiem, kim ty jesteś. Wiem tylko, że zaginałeś w samie. I że chciałeś podciąć sobie żyły, parę lat temu. To zrządzenie losu. Obaj jesteśmy zagubieni: ty po tej, ja po tamtej stronie kartki.
A jeszcze dobitnej Basara „kpi”, gdy pisze tak: A jeśli ja jestem pisarzem (w co szczerze wątpię)? Pisarz na pewno mógłby powiedzieć: „Czy to wszystko nie jest zrządzeniem losu?”, a ponieważ ja nie mogę na ten temat nic powiedzieć, znaczy, że nie jestem pisarzem. To najzupełniej logiczne. Lepiej byłoby zapomnieć. Po co w ogóle się z tym szarpać?
A „szarpie” się autor z demonami własnymi i własnego kraju. Jego ironiczne czy wręcz absurdalne podejście wcale nie zmienia faktu, że te demony są wciąż żywe lub poukrywały się po szafach i strychach.
I pytanie Basary Jak w bajce, nieprawdaż?… niech was nie zmyli. To baśń, gdzie ludzie zioną ogniem i wbijają sztylety w plecy.

Są zdania, które słyszało się po stokroć, a jednak użyte we właściwym kontekście robią kolosalne wrażenie. Wówczas moja czytelnicza ekspiacja znowu ożywa i niemo krzyczy. Tak właśnie się stało, gdy natrafiłem na to: Powinienem wiedzieć, że JA jestem tu po to, aby przeszłość się powtarzała.
I pisarz nie bawi się w Wernyhorę. On wali prosto z mostu. O kobietach, znajomych dalszych i bliższych, o rodzinie czy wreszcie o historii.

Znajdą się pewnie krytycy (o których zresztą Basara też pisze), którzy ten cały zbiór nazwą zlepkiem myśli nieuczesanych. Że takie pisanie jest popisem, a nie opisem. Nie będę adwokatem pisarza, ale na pewno nie zganię go za opętańczy wręcz „wylew” tego, co w nim siedziało. W nim jako pisarzu i obywatelu swojego kraju.
Można też „Letnie przesilenie” porównać do (specyficznego) diariusza, w którym nieokiełznane zapiski codzienne opisują coś między jawą a snem. Jak by nie definiować tej prozy, warto przeczytać posłowie. Tłumaczka i badaczka Danuta Cirlić-Straszyńska na pewno naprowadzi czytelnika na właściwe tory. A poza tym jej tekst mówi też sporo o samym autorze i aurze, w której ten zestaw tekstów powstawał.

Nota: 8/10 

popularne