Depresja szydercy



Samotność – Hubert Klimko-Dobrzaniecki, 154 strony (Noir sur Blanc, Warszawa 2015)

I znalazłem wreszcie nić spajającą całe pisarstwo Huberta Klimki-Dobrzanieckiego. Delikatną, cieniutką, ale jednak. Jego opowiadania ze zbioru „Dżender domowy i inne historie” to bliźniacze pisanie, które odnajduję w „Samotności”.
Zresztą jeśli szukać podobieństw, to nie tak dawno czytałem i recenzowałem „Mój rok relaksu i odpoczynku” Ottessy Moshfegh (Pauza, Warszawa 2019). Tam majętna bohaterka cierpi na depresję i lekomanię. Tutaj bogaty Austriak szuka i nie potrafi odnaleźć właściwej drogi do szczęścia.
Bo Życie, drogi panie, to pewien rodzaj walki, walki z innymi, ale przede wszystkim samym sobą. Ale kompletna samotność nie jest dobrą rzeczą. Ma pan może psa? Posiadanie zwierzęcia niektórym bardzo pomaga. To cytat z „Samotności”, z ostatnich stron tej przewrotnej opowieści. Tak samo jak ten: Myślę, że wykańcza pana umysłowo samotność, z której pan zrobił sobie pewnego rodzaju fetysz. Pan się do tego nie chce przyznać, lecz myślę, że to jest właśnie ta choroba.

Zaryzykuję stwierdzenie, że co druga, no, może trzecia książka na świecie, których przecież wydaje się miliony, dotyczy samotności. A jednak Hubert Klimko-Dobrzaniecki znalazł sposób, by opisać rzecz po swojemu, i jest to sposób wcale nieoczywisty.
Niezależnie, czy cierpimy na depresję czy inne odmiany samotności, w każdym z nas jest pokład szyderstwa. Rzadko szydzimy z samych siebie, za to z innych do woli. I tak też czyni główny bohater tej powieści. Bruno ma wszystko, zatem kpi ze wszystkiego. Co więcej, on wcale nie kryje, że jest rasistą, homofobem i „zwykłym” bogatym dupkiem.
A to dlatego, że Demokracja, całkowicie debilny ustrój, w którym rządzi większość, a jak wiadomo, większość jest głupia, doszła do wniosku, że ta kretyńska większość będzie chronić mniejszość.
Bruno ma bardzo długą listę antagonistów. Są na niej wierzący wszelakiej maści, ale też Żydzi, prawosławni, Turcy, Arabowie, obywatele byłej Jugosławii. Ciągnąć dalej? A proszę bardzo! Całe zło to ludzie z psami, rowerzyści, taksówkarze, menele, wegetarianie, weganie, geje, nadęci kelnerzy, obżartuchy i ci odchudzający się. Poza tym po co na świecie są w ogóle samochody, korki, reklamy zapełniające nasze skrzynki pocztowe?
Starałem się w trakcie czytania spisywać „wrogów” Bruna, ale to zadanie karkołomne. Bo ten bogaty nadęty bachor niemal na każdej stronie wylewa nowe złości czy wręcz kubły pomyj. Świat nie pasuje do niego, ale stworzony przez Bruna – jest niczego sobie. Takie podejście musiało skończyć się osobistą tragedią. A po części stało się to przez kobietę. Czyli standard? Może, ale jakże sprawnie i ze swadą rozpisany!

Ludzkość to stado, głupie stado – o tym przez większość opowieści jest przekonany nasz bohater. Ale zdarza mu się wspomnieć o „samotności grupowej”, o „anonimowości” i dość często o „czyśćcu”. W swoich rozważaniach jest jednak pewien własnych racji, bo urządził swój świat, który – jak się zdawało – zadowala go i cieszy.
Jednak ciągle czuć oddech pustki. Rozczarowania. Mała samotność, duża samotność, średnia samotność, a może samotność totalna? Bruno stawia pytania, które myśli, że są kierowane do innych, a zamiast stanąć przed lustrem, miota się, udając życie. Ułatwiają mu to pieniądze, ale banał osiąga tu sukces, bo trzeba jasno orzec: pieniądze nie zawsze dają nam, to czego najbardziej potrzebujemy.

W każdym z nas jest zło. W jednych większe, w innych mikroskopijne, ale zdiagnozowane daje rezultaty, a ukryte przynosi spustoszenie. Zło nie musi prowadzić do zbrodni, lecz na pewno jest destrukcyjne. I Bruno nie dostrzega tego na czas. Po prostu pieniądze czynią go ślepym głupcem. Podczas czytania można uśmiechać się pod nosem do tej straceńczej drogi, którą podąża, ale czy wielu z nas nie postępuje podobnie? Nie zauważa tego, co w życiu najcenniejsze. Nie będę wypisywał tu haseł „zdrowie”, „rodzina”, „szczęście”. Niech każdy ustali swoje priorytety.

Książka ukazała się jako drugi tom środkowoeuropejskiej serii wydawniczej K4. Wydawcy z Czech, Polski, Słowacji i Węgier wybierają książkę znanego autora i przedstawiają ją w swoich krajach. To może nic nieznaczący fakt dla mojego tekstu, ale Hubert Klimko-Dobrzaniecki nie byłby sobą, gdyby z kpiną i autoironią nie odniósł się do tego wydarzenia. Przynajmniej tak czytam pewien akapit ukryty w tej powieści.
[…] siedziba jakiegoś wydawnictwa, które wcale nie jest zainteresowane wydawaniem książek. Jedno z tych, które odkryło, że nie opłaca się ludziom dostarczać lektur, a opłaca się przedstawić ministerstwu ciekawy projekt, za który dostanie się forsy tak dużo, żeby sobie mieszkać w stylowym miejscu, i wydać coś oczywiście, ale tylko do pomachania i zaksięgowania tego, co udało się wyciągnąć.
Nadmieniam, że pisarz, podobnie jak jego bohater, mieszka w Wiedniu. Mnie takimi wtrętami Klimko-Dobrzaniecki bawi. Rozśmiesza mnie jego dystans, a warsztat budzi mój respekt i szacunek.
Nie pozostaje mi nic innego, jak zatracić się w samotności niczym Bruno, ale i wyczekiwać kolejnych książek autora, który w każdej opowiedzianej przez siebie historii potrafi zaskoczyć konwencją i fabułą.

Nota: 8/10


popularne