Lektura obowiązkowa



Kronika niedzielna – Sándor Márai, 336 stron, tłum. Irena Makarewicz (Czytelnik, Warszawa 2019)

Traktujcie tę lekturę POWAŻNIE. Z estymą i bez zbędnej rezerwy, która często towarzyszy tekstom historycznym.
Opublikowane przez MISTRZA teksty w latach 1936–43 trafiały do czytelników dziennika „Pesti Hirlap”, a teraz po długim czasie uwodzą współczesnych odbiorców.
Niebywałe jest głównie to, jak Márai, autor świetnego „Żaru”, pisze. Tak, chodzi o warsztat. I jego wstęp, że w tekstach odnajdziemy błędy stylistyczne, budzi niezrozumienie. Bo te teksty nie wymagają korekty, aktualizacji, redakcji. One potrzebują skupionego czytelnika.
Erudycja pisarza wyłazi z książki tak silnie, że czytając, czułem się onieśmielony. Odczuwałem oniryczny stan, że nie tylko pochłaniam słowa Mistrza, ale że z nim rozmawiam. Że on pozwala mi na ten dialog. Że nie ma w nim pychy, a jest otwarcie, a wręcz zachęta.

Czytelnicza świadomość, kiedy powstawały te teksty, kładzie się cieniem na cały odbiór tych wybitnych tekstów. W przededniu i w trakcie wojny pisać o Karolu Mayu? A dlaczego nie. Trzeba tylko odszukać kontekst i tekst gotowy. Można by tak pomyśleć, ale należy to jeszcze perfekcyjnie wykonać. A Sándor Márai swoją robotę wykonuje niczym mistrz świata w maratonie.

Miałem chyba 13 lat, gdy wylądowałem z jakimś paskudztwem w szpitalu. Głowa pękała, kiedy wstawałem i próbowałem łazić po korytarzu. Ulgę przynosiło tylko leżenie. Wtedy nie narzekałem na nic poza nudą. Ktoś – już nie pamiętam kto – podsunął mi pod nos opowieści o Winnetou. Nie było wyboru, więc czytałem zachłannie. I teraz po latach to wspomnienie wróciło. Bo autor „Kroniki niedzielnej” w jednym z tekstów wyprowadził mnie na prerie. „Kto w młodości nie poświęcił się Karolowi Mayowi, tak naprawdę nigdy nie był młody. Jego wpływ był zagadkowy i szamańsko-magiczny, jak każde masowe oddziaływanie literackie” – pisze Sándor Márai.

Wspomniany tekst zdaje się tylko odpryskiem. Bo w tym pisarstwie jest znacznie więcej powagi niż socjologicznych rozważań nad fenomenem Karola Maya. Wprawdzie dzięki lekturze dowiedziałem się, że autor przygód Winnetou był awanturnikiem, dla którego pisanie stanowiło wybawienie od ciężkiego życia, ale też dzięki felietonom węgierskiego pisarza odnalazłem o wiele więcej. Fundamentem mojej pamięci po przeczytaniu tej książki przede wszystkim będzie obraz Europy tamtych czasów.
Często zdaje się, że teksty nie są prorocze i nie przewidują okropieństw, które czekają Stary Kontynent i cały świat, ale to mylne wrażenie. Sándor Márai pisze ze swadą, która pozwala mu w każdym tekście przekazać obawy, lęki, nakazy i rady dla polityków, pisarzy, fabrykantów i zwykłych zjadaczy chleba.
Autor traktuje świat jak szklany dom. Widać wszystko. Każdy detal, szczegół. Odczuwalne są też emocje. Dosyć częste paralele i odwołania mogą tylko cieszyć czytelnika. Bo dzięki wiedzy pisarza obraz jest wyraźniejszy, do-słowniejszy.

Mnie uwiedli ludzie, o których pisze Sándor Márai. Niektórych nie znałem wcześniej wcale. O innych słyszałem zbyt mało, by się mądrzyć. Bo czy wiecie, kto to był Janos Arany? Pisarz, tłumacz, dziennikarz, węgierski patriota – tyle nota biograficzna. Ale by dowiedzieć się lepiej i więcej, radzę, byście nie omijali tekstu „Pisarz i jego świat”, który został opublikowany 6 czerwca 1937 roku.
Janos Arany staje się tylko bohaterem felietonu, bardzo szybko świadomie i z premedytacją chcemy poznać spuściznę tego pisarza. Takich postaci w tej książce jest bez liku. Lista obejmuje setki nazwisk. Sándor Márai nie pisze tylko o dokonaniach swoich bohaterów. On się z nimi świadomie sprzecza. Swoich poglądów nie ukrywa. Jest zdecydowany i pewny własnej narracji. Nieważne, czy ktoś żyje, czy umarł sto lat temu. Pisarz do polemiki jest gotowy z każdym. Na tym tle na szczególną uwagę zasługuje tekst „Paryski korespondent”.
Carl Ludwig Borne – w opinii autora – był „twórcą nowoczesnego niemieckiego, więcej, nowoczesnego środkowoeuropejskiego dziennikarstwa”. Dla mnie to wystarczający powód, by felieton ten przeczytać dwa razy, zwłaszcza że opisywany bohater przepadał za Polakami i był gorącym zwolennikiem odzyskania przez Polskę niepodległości.
Był dziennikarzem, który rzeczywiście nie mógł spać, gdy w Messynie drżała ziemia albo w jakimś polskim mieście niesłusznie skazano na śmierć politycznego bojownika” – pisze Sándor Márai.

Są jednak teksty, których przesłanie utraciło swój urok. Nie tyle, że autor był krótkowidzem, ale pewnych rzeczy po ludzku nie da się przewidzieć. Jednakże większość prognoz i stawianych tez śmiało można by i dzisiaj użyć w trakcie debaty.
Niebywałe, że w świecie tak trudnym do opisania pisarz odnajdował w sobie moc, by szukać tematów pobocznych, które właściwie ujęte odsłaniały problemy nie tylko węgierskie. Gdy przeczytacie przejmujący felieton zatytułowany „Lampa” z 19 stycznia 1941 roku, to o wiele łatwiej będzie wam zrozumieć mój zachwyt, mój podziw.

Można oczywiście skwitować, że ta książka to zbiór obrazów, że Márai w swoich dziennikach jest zdecydowanie bardziej precyzyjny. A jednak będę obstawać, że pisanie tekstów do gazety wymaga nie tylko dyscypliny, ale i sprytu.
I jeszcze jedno: Czytajcie książkę z umiarem. Powoli. Felieton, góra dwa dziennie. Wtedy też docenicie to pisanie, które jest jak wino, im starsze, tym wytrawniejsze.

Nota: 9/10


popularne