Jesteśmy podobni



Słoń na Zemplinie – Andrej Ban, 300 stron, tłum. Miłosz Waligórski. Seria: Słowackie klimaty (Książkowe Klimaty, Wrocław 2019)

Była połowa lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Wracaliśmy autem z Budapesztu. Ja, żona, syn i teściowie. Miałem jeszcze kilka dni urlopu, zatem przystanek na Słowacji był naturalnym wyborem. Pytaniem otwartym było: gdzie się zatrzymać, co wybrać? Nie wiem dokładnie jakim cudem, ale padło na Bańską Szczawnicę. Potem przez lata żona przekonywała, że to właśnie ona odkryła ten cudowny zakątek na ziemi. Nie będę się spierał, bo te kilka dni w Bańskiej zapamiętam na zawsze. Poza gospodarzami, u których wykupiliśmy pokoje, wszystko mnie urzekło i zachwyciło.
Andrej Ban też często bywa w stanie uniesienia. Bo gdy jeździ po swoim kraju, Słowacji, to nietrudno o chwile zakochania. Ale jego miłość do kraju jest do bólu przesiąknięta racjonalnością. Dziennikarz z krwi i kości nie może pozwolić sobie tylko na miękkie serce, musi mieć chłodną głowę, by jego osąd był wiarygodny. Reportaże Bana są rzetelne i obiektywne, pokazują jednak sporo żółci, która płynie w słowackiej części Dunaju.

Czytając „Słonia”, miałem nieodparte wrażenie, że czytam o Polsce. Jakże jesteśmy podobni, jakże słowiańscy. Kiedyś i teraz. A może zwłaszcza teraz. Długie, nieumiejętne pożegnania z czasami socjalizmu, szybkie fortuny ubiegłego wieku, głośne plajty i afery korupcyjne. Wyłudzone fundusze europejskie, ciągłe reminiscencje historyczne, nieczyste i haniebne walki o władzę w samorządach, parlamencie, rządzie. Nas i Słowaków – chyba – dzieli tylko to, że nie ma u nas tak wielu Węgrów. A poza tym? Poza tym jesteśmy bliźniakami, czy tego chcemy czy nie. I wcale nie łączy nas wyłącznie legenda Janosika, o którym zresztą przeczytacie w tej książce. Jesteśmy spadkobiercami czasów komunizmu, aksamitnych rewolucji i ułomnych demokracji.

Andrej Ban, fotograf, reportażysta, laureat wielu dziennikarskich nagród, nie relacjonuje losów swojego kraju zza biurka. Jest w ciągłym ruchu. Od wielu lat. Nie porzuca miejsc, ludzi, tematów. Jest szczególarzem. Nie uznaje tematów tabu. Przekrój społeczeństwa nie wypada u niego blado, a to dlatego, że stara się nikogo nie pomijać, nie zapominać. Są rolnicy, dawni cinkciarze, handlarze, samorządowcy, ludzie samotni i lokalne legendy. Ale nie tylko. Swoje łamy oddaje też nielicznym. Bo ludzie skupieni wokół permakultury (powrót do natury) to ułamek ułamków, a jednak ich losy ciekawią i intrygują.

Jest na wstępie tych opowieści taki cytat:
Słowacja ma wiele twarzy – przede wszystkim to kraj dręczony problemami, które proszą się o pilne rozwiązanie, kraj ciemnych zakątków i prowadzących do nich »pylistych dróg«, kraj pełen biedy i zacofania, ale i kraj marzeń: o pracy, dobrym wykształceniu i samorealizacji”
Lubomir Liptak (Słowacja w XX wieku)

Nie dziwi wybór tych słów jako motta reportaży Bana. Bo to, co w tych słowach ukryte, przez dziennikarza jest odkrywane. Nie robi on ze swojej ojczyzny pośmiewiska, ale nie chowa też głowy w piasek.
Pokazuje podziały, lecz także nici, które łączą jego naród. Jednakże na Słowacji wciąż naród jest podzielony. Są Czesi, Węgrzy, Rusini, Romowie, garstka Żydów. Każdy ma swoje wspomnienia i napomnienia. Ich relacje – często bardzo smutne i gorzkie – odnajdziemy w tej książce. Wtedy też wraca analogia do spraw polskich i naszego zbyt krzykliwego nacjonalizmu.
Skoro o tematach, które są uwikłane w politykę, to na stronie 218 pada takie pytanie: „Myśląc o Słowacji trzeciego tysiąclecia, musimy zadać sobie pytanie, kto i dlaczego głosuje na partię Smer. To zagadnienie nie tyle polityczne, ile cywilizacyjne”. Czy czegoś wam to nie przypomina? Tak. Dlaczego Prawo i Sprawiedliwość wygrało kolejne wybory w Polsce? Kto głosował i jak to zrobił, wiemy, ale wciąż wielu nie rozumie takiego postępowania, takiego wyboru. Ban pyta o Smer, ja i wielu mi podobnych dopytuje o PiS. Cywilizacyjna zagadka? Nie! Odpowiedzi są niestety proste, ale uniknę pisania rozprawki o sprawach politycznych i spróbuję was zachęcić do czytania „Słonia na Zemplinie” z innych powodów. A tych jest naprawdę sporo.

Czytając książkę, miałem nieodparte wrażenie chaosu. Czasami był irytujący, innym razem uspokajał. A wszystko za sprawą zachłanności autora. Stara się on opowiedzieć naprawdę sporo. Czy nie za wiele? Nie, ale coś, co jest łatwe i proste dla autora i słowackiego odbiorcy, u polskiego czytelnika może wzbudzić dezorientację. Tak jednak bywa zawsze, gdy pisze się z tak dużym zaangażowaniem, z takim oddaniem. Wtedy też „chodniki w Czernej nad Cisą wyglądają jak spuchnięta twarz człowieka cierpiącego na zapalenie zęba”. Zresztą nie tylko w Czernej. Wszędzie na Słowacji autor dostrzega owrzodzenia i punkty zapalne. Oliwy do ognia nie dolewa sam. Takie są czasy, takie wydarzenia, tacy ludzie. Surrealistyczne powidoki.

Autor należy do pokolenia, dla którego upadek komunizmu był najważniejszym wydarzeniem w życiu. To nie moje spostrzeżenie, dziennikarz sam się do tego przyznaje. Takie wyznanie jest jednak obciążające, bo czasami zdaje się, że autorowi brakuje czytelnej perspektywy, że ciągłe odniesienia, historyczne odwołania burzą konstrukcje tych tekstów. Dzięki Bogu zachowuje dystans i nie gubi się w ciągłych polemikach.
To było złe, to jest dobre tak odnajdziemy w tej książce sugestie i podpowiedzi. Ale czy to źle? Czy czasami nie lubimy być prowadzeni za rękę? Czy nie lubimy, gdy nam się wskazuje palcem? O! Patrz. Słuchaj – było tak i tak i ja mam swoje zdanie w tej sprawie. Inni się mylą. Ich nie słuchaj!
Takie podejście wcale nie burzy obiektywnej konstrukcji tego tekstu. Po prostu autor jest czynnym uczestnikiem zdarzeń, a nie głuchym i ślepym obserwatorem.

Lubię czytać reportaże. Cenię twórców dobrych tekstów. A „Słoń na Zemplinie” to niezły tekst.

Nota: 7,5/10

Ilustracja: wyborcza.pl


popularne