Felietony Pawłowa



Dziennik szpitalnego ochroniarza - Oleg Pawłow, 136 stron. Przekład: Wiktor Dłuski. (Oficyna Noir Sur Blanc, Warszawa 2019)

Umarł w moim wieku. Na zawał serca. Mnie to - podobno - nie grozi. Lekarze orzekli, a mieli na to nadto czasu w ubiegłym roku - że szybciej zejdę z głupoty, bo serce mam jak ołów. Ciężkie, ale plastyczne.
Oleg Pawłow w październiku ubiegłego roku zakończył tworzenie. Szarżował zaledwie przez 48 lat. Gdyby nie nota wydawcy, przegapiłbym ten fakt (jak wiele spraw, które umknęły mi w tragicznym 2018 roku). W maju - też przed rokiem - próbowałem Was przekonać do świetnej trylogii Pawłowa. "Opowieści z ostatnich dni" zostały zauważone i docenione, nie tylko w kręgu moich znajomych. Pisarzowi - głównie dzięki tej powieści - przypadł zaszczyt odebrania Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus. 
Świętował polski wydawca, szczycił się zaszczytami pisarz, który nie tylko Wrocław (tam przyznają Angelusa) odwiedził. Lubił Polskę. Ba! Lubił także Polaków. Szkoda chłopa, tyle jeszcze mógł napisać rzeczy wybitnie strasznych.
Tak! Strasznych. "Dziennik szpitalnego ochroniarza" to kronikarskie felietony, z okresu kiedy autor pracował w gmaszyskach, gdzie ozdrawiają, ale i zabijają ludzi. Felietony na wskroś bolesne. I co z tego, że pisarz nie komentuje, nie wartościuje. Sam zapis tych szpitalnych dykteryjek przeraża. I nie jest tak - jak stoi w blubrze - że to zwierciadło Rosji. Czy krzywe czy dobitne, to drugorzędna rzecz. Takie historie dzieją się wszędzie. Nie tylko "dawno" lecz "nadal", "teraz". Na pewno w Polsce. W ciągu ostatnich zaledwie dwóch lat sporo czasu spędziłem na salach, korytarzach, poczekalniach. W gabinetach, stołówkach i izolatkach. I korciło mnie zapisywać , spisywać co widzę. Ale jak rzekł do mnie ordynator, doktor B.: "Pan tu jest, aby wyzdrowieć, a nie do reszty zgłupieć".

Ile przeczytaliście szpitalnych książek? No co najmniej z tuzin, prawda? Ba! Tuzinów tuzin. (moja) Wyliczanka zakłada, że każdy spamiętał choćby takie tytuły jak: "Wspomnienia z martwego domu" Dostojewskiego, "Lot nad kukułczym gniazdem" Kesey'a, "Szklany klosz" Plath, "Szpital przemienienia" Lema, "Omen" Seltzer'a, "Białe na czarnym" Gallego czy "Pod Mocnym Aniołem" Pilcha. Koniec litanii. Wymieniłem tytuły, które lubię (chociaż w dwóch "wypadkach" wolę adaptacje filmowe) A zrobiłem to dlatego, że to literacki granat, którego odłamki są wyraźne w prozie Pawłowa. On nie podgląda życia w szpitalu przez dziurkę od klucza, on w tym życiu aktywnie uczestniczy.
I żebym był dobrze zrozumianym: Jego książka nie jest kompilacją tego co już powstało. W żadnym razie. To oryginalny zapis zdarzeń i wydarzeń zebranych w całość przez pisarza. Ale dla mnie - jako odbiorcy - ważne jest by szukać odniesień, by odnajdywać wspólnotę literacką. I w tej chwili powiem Wam, że mocno mnie przekonuje własne odkrycie. Otóż Pawłow posługuje się tym samym cynizmem, jak pisarz z Ufy - Siergiej Dowłatow. Czyli po mistrzowsku. 

Mocną stroną tej prozy jest - podobnie jak w "Opowieści z ostatnich dni" - budowanie wyraźnych postaci, które występują na "scenie". W wojennej - żołnierskiej trylogii pisarz miał na to więcej literackiej przestrzeni. Tutaj - w "Dzienniku" - szybko dzieje się szybko, wręcz nagle, a nawet (świadomie) powierzchownie.
Już dawno uknułem powiedzenie o "literackiej szkole Stanisławskiego". Aktorzy na całym świecie - ale głównie Anglosasi - mają słabość do techniki wcielania się w rolę, próbując najpierw skosztować oryginału. Gdy grają taksówkarza, zostają kierowcami w korporacji, gdy kreują dziwki, zdarza się, że poznają ten świat od podszewki. Aktorzy robią to świadomie. Chcą by widz docenił ich, uwierzył w ich wiarygodność. Podobno Robert De Niro powiedział, że gdyby nie "próbował zostać taksiarzem, bokserem, gangsterem", to jego późniejsze kreacje były śmieszne, a tak są (przecież) wybitne.
Oleg Pawłow - zgodnie z założeniem - nie spisał swojej książki gapiąc się w sufit, popijając Stoliczną. Oleg Pawłow naprawdę został - był ochroniarzem w szpitalu. Tylko jest tu pewna sprzeczność. Bowiem nie zrobił tego dla poklasku, by potem napisać książkę. On w ten sposób zarabiał na rosyjski chleb ze słoniną. W swoim - niestety krótkim życiu - był też tragarzem, robotnikiem niewykwalifikowanym, żołnierzem. Suma tych doświadczeń mocno i wyraźnie znajduje odbicie w jego twórczości. Przez co - jakby wziąć słowa De Niro za dobrą monetę - jego proza stała się wybitna. 

"Dziennik szpitalnego ochroniarza" czyta się szybko. Ale czasami jedno zdanie powoduje- wystarczy, że czytelnik (ja) zawiesza się na godziny. Bo gubi się w zachwycie, ale i dramatach ludzkich występków.
Przykład? Strona 74:
" Najbardziej przerażające w naszych czasach jest to, że boją się nie tchórze, tylko ludzie odważni." 
Albo; strona 80:
"Staruszkom, którzy wstać nie mogą i robią pod siebie, podkłada się teraz pampersy - dziecinne, rzecz jasna. Salowa rozprawia: <Jak dobrze: i nikt się na nich nie złości, i mogą sobie szczać pod siebie jak niemowlątka." 
Lub; strona 51:
"Ochroniarze czytają gazetę, widzą zdjęcie, na którym coś ze sobą robią dwaj faceci. Zdziwienie jednego, nieokrzesanego: <No patrz się, co teraz w gazetach drukują, o zboczeńcach!> Drugi, okrzesany: <Co ty, toć to balet!>".
I - strona 118:
"Pielęgniarka zaraziła się na swoim oddziale gruźlicą, zwolniona." 

Powiadam Wam; koniecznie przeczytajcie "Dziennik". Koniecznie myślcie podczas czytania. Możecie także i potem.
Nota: 9,5/10

Obok okładki zdjęcie pisarza - Noir Sur Blanc: Maciej Kulczyński/ PAP 



popularne