Siedem grzechów



Mama umiera w sobotę - Rafał Niemczyk, 224 strony. Seria: Nowe Polskie. (Wydawnictwo Afera, Wrocław 2015) 

Najpierw errata. Czytam zestaw siedmiu opowiadań Rafała Niemczyka niemal cztery lata po premierze. Bo tak się zdarza, a wydarza się też tak, że podczas internetowego przekomarzania na temat wydania Czytelnika z 1968 roku ("Z zimną krwią", Truman Capote) zaczęliśmy do siebie zdawkowo wysyłać anonse. Skończyło się to tym, że jestem, dzięki Wydawnictwu Afera,  po lekturze debiutanckiej książki Rafała.

A teraz konkrety (chociaż przyznam, że będę one nie wprost, bo z takim pisarstwem nie da się jednoznacznie i "z główki" lub "liścia").
Kpina. Nie cierpię kpiny w życiu prywatnym. Czuję się bezbronnym. Nawet mój cynizm blednie wobec takiej formy traktowania mnie przez "drugiego" - "drugą". Bo kpina to nie tylko językowy synonim szyderstwa, pogardy, zjadliwości, drwiny. To stan ducha. To sposób zlekceważenia przeciwnika - partnera podczas rozmowy. I tak jak kpiny nie cierpię, tak kpinę Rafała Niemczyka kupuję. Bo dotąd literacko tak kpił ze mnie - do mnie (w polskiej prozie) - Janusz Głowacki. I nie chodzi tu tylko o dzieła powszechnie znane. Biega mi o jego styl bycia i żonglowania słowem, także za młodu, dlatego pisząc tekst - gapię się na "Opowiadania wybrane" Głowy (PIW, Warszawa 1978).  
Nie wiem jak wiele osób spamiętało tamto pisanie, ale dla odświeżenia podpowiadam, że lekturą uzupełniającą do twórczości Niemczyka, jest nowela zatytułowana - "Raport Piłata". Zaiste obaj twórcy z tej samej literatki wódkę pili. I obaj podobne "pomieszanie" stylów i formy prezentują.
To nie jedyny polski odnośnik. Bo kolejnym są literackie próby Jana Himilsbacha. Wprawdzie tylko ułamki "zapożyczeń" dostrzegam, ale współistnienie obu autorów dla czytelnika to wyborna "szklanka młodego wina".

Polskie ślady są tłem tego co od razu uderza, co robi wrażenie ogromne. Otóż, Rafał Niemczyk, gdyby żył na przełomie XIX i XX wieku, to powinien, jako miejsce stacjonowania, wybrać Rosję. Bo mógłby spędzać tuż pod Moskwą, w literackich daczach, upojne wieczory i noce, otoczony żywymi i duchami. Wpadłby Mikołaj Gogol, Michaił Bułhakow, a może na partyjkę pokera - ukrywając się przed lichwiarzami - zawitałby Fiodor Dostojewski. Po ogrodzie, kilka lat później, przechadzałby się Nabokov, pytający o sens ludzkich relacji. 

Tak. Relacje. 

Przywiązanie, powiązanie, rozwiązanie. Spójnia i spójniki. Zależność i należność. Obecność i ucieczka. Kłamstwo. Prawda. Zaufanie. Półprawdy półgębkiem wypowiadane. Gra na bębenkach, emocjach i wyobrażeniach. A całość wymieszana w onirycznym sosie "Pamiętników Wariata" (vide: Gogol)
Opowiadania Niemczyka - o czym przestrzega już blubr - nie mają ciągłości, ale mają mianownik. Jest nim "to co nas łączy i to co nas dzieli".
Nienawidzę powiedzenia "co nas nie zabije, to nas wzmocni". Ale wyznaję zasadę, która trzyma mnie przy życiu, że wszystko jest po Coś. Dla czegoś. Dla Kogoś. 
Dlatego dobrze się stało, że trochę z przypadku (w które oczywiście nie wierzę) trafiłem na opowiadania z tomu "Mama umiera w sobotę". 
Świat literackiej kpiny z elementem baśniowym demonów, którym każdy z nas hołduje i je pielęgnuje. Które to decydują czy życie uczynimy piekłem czy "naturalnym ziemskim środowiskiem". 

Bywa, że jak belfer, zabawiam się w stopniowanie i winduję lepsze literacko kawałki, , a te słabsze piętnuję. Tym razem taka zabawa jest zbędna. Bo nie wiem jaki był wybór, zanim trafił do druku, co autor odrzucił, a co nie spodobało się redaktorowi, ale wiem, że "Mama umiera w sobotę" stanowi całość. Wyjęcie jednego elementu mogłoby oznaczać nawet epidemię. A dołożenie kolejnego opowiadania? A po co? Wolę czekać na nowe tworzywa Rafała Niemczyka...
Na fotelu obok mnie, gdy piszę, leżą dwa koty. Po lekturze tej książki, czuję że jeden z nich, to Behemot. Bo takie cuda właśnie dzieją się w trakcie przyswajania tej twórczości .
Nota: 9/10



popularne