List


Bez dziadka (Dziennik Żałobny). Jolanta Jonaszko, 80 stron. (Wydawnictwo FORMA, 2018) 

To debiut. Udany. Bez zbędnej tkliwości, a jednak bardzo delikatnie i "na żywo" ukazujący linie papilarne miłości. Tak - "na żywo", bo przeszłość nie odchodzi, nie obumiera. Ma swoje korzenie, swoją tradycję. Pisanie o dziadku, to pisanie o tęsknotach, ale także planach na przyszłość.

Autorka Jolanta Jonaszko, jak wyczytałem jest "prywatnie" trenerem i motywuje ludzi, by mogli wierzyć w siebie, jak również w swoje talenty. W książce jej prawdziwe oblicze nie "wyłazi z lodówki". Nie ma tanich chwytów, treningu oddechów i okrzyków: - ach, jak bardzo warto żyć, jak warto tworzyć. Pisarka nie bawi się w chwyty "marketingowca życia", gra na zupełnie innych strunach. Sprawnie dobiera słowa, które dają obraz prawdziwej miłości.
Jest odchodzący dziadek, jest niewinny mały Kubuś. Ci dwaj faceci funkcjonują w symbiozie, uzupełniają się życiem i śmiercią.

"Przestałeś jeść we wtorek, kiedy Kubuś zaczął. Przestałeś mówić w środę, kiedy Kubuś bez ustanku ćwiczył swój głosik. Mówiłeś o nim mój następca."

Trafnie napisał Damian Romaniak, że "Bez dziadka" jest swoistym trenem napisanym prozą. To właściwie postawiona diagnoza. Bo jak inaczej czytać taką frazę:
"Już Cię nie widzę tak wyraźnie, gdy zamykam oczy". 
Ale wyobraźmy sobie, że nie jest to pisanie wnuczki do ukochanego dziadka. Że jest to wyznanie żywych, poranionych osób. W obu wypadkach trafne. W obu piekące jak świeża rana polana wodą utlenioną.
Bo kilka zdań później pada naturalne: "Drogi Dziadku, serdeczne pozdrowienia z gorącej Kalifornii." Takie pocztówki potrafią wysyłać do siebie także ludzie życzliwi, skrzywdzeni przez nieudane życie, po czasie, po zakończeniu rozdrapywania ran. 

Padają ulubione utwory, jak wspomnienia. Jest muzyka, są codzienne konwenanse. Niby ocieka to smutkiem i żałobą, a jednak czuje się w tym moc wiary w miłość, która nie może minąć, skoro jest tak wyjątkowo prawdziwa. Wyjątkowa. Jedyna. Mocna jak podwójne espresso lub rosyjski czaj. A  wokół (jednak) wiele łez i ciszy, i bezsennych nocy. Spora porcja przemocy. Gorzkie żale tęsknoty i próby wykrzyczenia przeprosin i lamentów. 
Prośby o wybaczenie są o wiele łatwiejsze do spełnienia przez nieboszczyków. Oni niemo zgadzają się (chyba) na wszystko. Żywi wciąż się szamoczą i boksują. Przed lustrem, w esemesach, listach, oświadczeniach dla rodziny i (życzliwych nagle pojawiających się) tzw. przyjaciół.
A może to wszystko to teatr lalek, tylko sen: "Science fiction, mówiłeś o naszym świecie, o mailach i robotach, o Lemie, że tak dużo przepowiedział. Że to już nie Twój świat, bo przecież nie każdy to Lem. Że już trzeba się zbierać."

W tym monecie przypomina mi się moja młodzieńcza fascynacja Andriejem Tarkowskim. Boże, jakże jak płakałem w kartuskim kinie Kaszuby, gdy dotykało mnie Zwierciadło. Ten lament nie minął. Może stąd nie mogę wyzbyć się ciągłej depresji, ciągłego niezadowolenia, przeciągającego się marazmu.
Nota: 8/10
Obok okładki zdjęcie - Jarek Holden (C).

popularne