Wariacje na (zadany) temat


Eva Morales de Nacho Lima. Marcin Bałczewski, 114 stron. (Wydawnictwo FORMA, 2013)

- Chore to wszystko - to zwyczajowe, krótkie podsumowanie w pracy, w związkach, na rybach, na grzybach. Takie delikatne przekleństwo życia. Nikt się nie obrusza, słysząc te słowa. Raczej inni wtórują: - Tak, kurwa, masz rację: chore to wszystko. 
"Wszystko" to pojemne naczynie. "Tak zbudował Pan świat, trochę nieba i parę chmur, i ziemi szmat". "Wszystko" czyli nic? Ależ skąd. Marcin Bałczewski udowadnia, że marność nad marnościami może być śmieszna. A to, że nawet żarty są chore, to już osobna kwestia.

Na starcie (na marginesach) zacząłem kojarzyć tę przypowieść z wcześniej przeczytanymi książkami. Zaraz podam krótki spis, ale zanim to nastąpi, powiem wprost: żadne przywołania nie pogodzą tak wybujałej wyobraźni jaką prezentuje nam autor Evy Morales de Nacho Lima. 
Zapisałem: "Pachnidło" Patricka Suskinda, "Don Kichota z Manczy" Miguela Cervantesa, "Rękopis znaleziony w Saragossie" Jana Potockiego i tak dalej i wciąż. Aby było zabawniej, to pojawił się też moment "szklanych domów", co skłania przywołać "Przedwiośnie" Stefana Żeromskiego. Ale nie będę ściemniał, że sam chichoczę z tego skojarzenia.

Literatura to nie formularz zeznania podatkowego. Tu nie muszą zgadzać się liczby, a tym bardziej słowa. Słupki i rzędy mogą przybierać postaci wyobrażone, np. kobiety-małpy i to mierzącej aż cztery metry. A miłość do tego dziwa może poczuć zwykły młody szklarz. Czemu nie? Spokojnie, nie zwariowałem (przynajmniej nie w tej dziedzinie). Historia nie jest moja, to krajobraz prozy pana Marcina.
Literatura ma sprawiać m. in. radość, pobudzać, wstrząsać, uzmysławiać, uczyć. To banialuki o mocnej sile. Bo słowo pisane naprawdę działa cuda. W książce Marcina Bałczewskiego zamiast cudów mamy cudaczne sytuacje, cudacznych bohaterów i prze-cudaczną atmosferę.
Nie biega mi już o Klub Osobliwości, o stwory których David Copperfield mógłby "używać" w swoich sztukach i sztuczkach. Pół-człowiek,  kawałek lwa, węża, małpy. Zdarzało mi się mieć i takie sny, ale prawdziwym cudakiem jest główny bohater, niejaki Marko. 

Marko, typowy zahukany i zakochany młodzieniec ratuje i zbawia świat, powoli go unicestwiając. Czy otrucie mieszkańców całego miasteczka zdaje się wam trudnym zadaniem? No nie przesadzajcie! Dla Marko to pryszcz. Wągry i wykwity ma też przy współudziale w seryjnych morderstwach i innym makabreskach.
(Gdybym nie chłonął literatury jak gąbka, uznałbym, że ta książka - nazywana przez niektórych - magicznym realizmem, to jeden wielki wygłup. Ale tak nie jest. <Chyba?>)
Chociaż przyznaję: - Autor w pogoni za absurdem z mieszanką baśniowych elementów, momentami odlatuje w obszary zakazanej grafomanii (i nie mówcie mi, że to celowy zabieg). Np. spisane policyjne zeznania, które mają pognębić Marko są byle jakim dowcipem. Tanie gagi w stylu: tort na twarz. Ale dwadzieścia tygodni umierania wuja Marko, który w tym czasie żywi się tylko książkami (dosłownie) i gazetami, to fragment, który zasługuje na szacunek. I śmieszne to, i przewrotne, a i metafizycznie przekonywujące.
Jest też sporo zapożyczeń z twórczości Woody Allena. Chyba najbliżej do źródła autor miał, oglądając "Bananowego czubka". Także inny film jest tutaj wyczuwalny, zwłaszcza w fragmencie, gdy każdy sam na siebie donosi, byle tylko zaistnieć, być zauważonym. Gazety drukują, czytelnicy czytają, karuzela irracjonalności się kręci.

Wyobrażam sobie pisarza, jak bardzo uradowany oddawał rękopis Wydawcy, a ten równie rozbawiony skierował tekst do Redaktora, ten zapomniał, że miał go przeczytać i z uśmiechem na licu oddał tekst do drukarni. I to błąd. Bo tekst jest zwyczajnie niedopracowany, nieprzegadany w większym gronie niż tylko autor i jego odbicie w lustrze.
Cóż, tragedii nie ma, ale szału też.

Senne wyobrażenia piękna i brzydoty przelane na papier? To się już zdarzało i to nawet często. Ale nasz autor postanowił z całych sił się różnić i pogalopował na manowce. Jego "zapiekły gniew" wobec ludzkości i krzywe odbicie w zwierciadle literatury dało efekt groteski, a nie jestem pewien czy na pewno o to autorowi chodziło.
Uśmiałem się, pośmiałem, zadumałem, pokiwałem głową na boki. Potem zrobiłem trzy skłony i jedno salto, trzymając na głowie kubek z kawą (z mlekiem). Człowiek-pająk, który mi pomagał niewiele zrozumiał z tego co czynię. Poradziłem mu przeczytanie Evy Morales de Macho Lima. Gdy będzie po lekturze, może zrozumie moje dziwactwa, bo (ja) wobec takiej literatury jestem zwyczajnie bezradny.
Nota: 6,5/10

Obok okładki Wydawnictwa FORMA - zdjęcie mojego autorstwa: Jarek Holden (C). 


popularne