Relacje


Serce nr 62 (Jest wina, musi być kara). Zbigniew Górniak, 288 stron. (RONIN, 2018) 

W przypływie dobrego humoru mógłbym napisać, że niejaki Remigiusz Mróz mógłby nosić teczkę za Zbigniewem Górniakiem. A wspominam o tym dlatego, że pan pisarz już na początku opowieści wywołuje człowieka, który podaje się literata. Panie Zbigniewie - nie będę ukrywał, że zdanie "w stolicy trafiła się jej sprawa jak z powieści Remigiusza Mroza" - wprawiło mnie w osłupienie i odłożyłem książkę na kilka dni.
Mogę uznać to przywołanie za kpinę, ale niestety autor z powagą traktuje sprawę. A ja z kaleką gracją - kończąc wątek - postawię sprawę jasno:
Przeczytałem (tylko i aż) dwie książki Mroza, od dwie za dużo. Jego pisanie nawet trudno nazwać literaturą, to jest grafomania pełną gębą. "Piszący" jedną książkę miesięcznie (?!) jest największym szkodnikiem na rodzimym rynku wydawniczym. Koniec. Kropka.

Natomiast opowieść Zbigniewa Górniaka można uznać za uniwersalną. Bo niemal dla każdego jest coś dobrego (lub złego). 
Są skomplikowane relacje na linii ojciec - córka. Tak jak w realnym świecie, podłość przybiera róże twarze. W ludziach, których uznawaliśmy jeszcze do przysłowiowego "wczoraj" za najbliższych, rodzą się demony. Zamiast zaufania, bliskości pojawiają się najgorsze ludzkie cechy.
Na gruzach jedni budują, inni uciekają by nie patrzeć na własne dzieło. W tym galimatiasie jestem zwolennikiem postaci Witolda Niemcewicza. Pokiereszowany na ciele i duchu odrodził się. A to w jaki sposób autor dodaje mu cech wręcz heroicznych, budzi szacunek. Narracja, gdy bohater rzuca nałogi, a stawia na swój rozwój duchowy, ma w sobie wręcz terapeutyczny wymiar.
Przestrzegam: "Serce 62" nie jest podręcznikiem dla strapionych. Jest dobrze opowiedzianą historią o ludzkich uczuciach. I tych dobrych, i tych koszmarnych.
Ponadto jest sporo fragmentów, które mocno kojarzą się z prawdziwymi sytuacjami i ludźmi polskiego grajdołka. Ma to swój urok, a też momentami drażni to ciągłe poszukiwanie w czytelniczej pamięci: "kogo autor miał na myśli".

Książkę dostałem z dedykacją, a akuszerem naszej wirtualnej znajomości jest Maciej Siembieda, redaktor i autor kilku poczytnych powieści. Wspominam o tym dlatego, że "Serce 62" jest moim debiutem. Nie czytałem wcześniejszej prozy Górniaka. I dlatego mam problem, bo nie wiem: czy to z czym spotkałem się w tej książce, to konsekwencja, maniera, a może zupełnie inny sposób opowiadania.
Lubię, gdy autor daje popis swojej erudycji i korzysta z niej w sposób trafny. W "Sercu 62", nie ma strony, a wręcz akapitu, gdzie pisarz nie skorzystałby z porównań. Zasada tertium comparationis pełni tu ogromną rolę. Pisarz rozkoszuje się w porównywaniu wszystkiego i wszystkich. Początkowo uznałem to za pomysł godny uwagi, ale czym "dalej w las, tym więcej drzew". Tzn. porównań. Można naprawdę pogubić się w tym gąszczu. 
Wielu pisarzy nie docenia pracy redaktora i swoje pisanie traktuje nazbyt osobiście i wówczas żadne uwagi i sugestie nie trafiają na podatny grunt. Wspominam o tym tu i teraz, bo uważam, że interwencja redaktora powinna być tutaj bezwzględnie konieczna. Nie można zamęczać czytelnika tak ogromną dawką porównań i odwołań, bo zwyczajnie stają się męczące i zacierają właściwy obraz fabuły.
To jedyna uwaga, która mnie trapi po przeczytaniu 'Serca 62". Książkę czyta się szybko i sprawnie. Jest w niej sporo literackiego kolorytu. Autor sprawnie dobiera słowa, a robi to z taką siłą, że momentami całość robi się bardzo malarska.
Nie ma tak jak np. u Mroza przegadanych i pogubionych wątków. Nie ma też banalnych rozwiązań i ułomnych wybiegów. Od pierwszej deski do ostatniego gwoździa widać, że autor miał pomysł na tę powieść. I zrealizował go celnie. Gdyby nie te porównania... Ech. Pech.

Nie będę streszczał "Serca 62". Niektórzy krytycy piszą swoje recenzje według szkolnego wzoru wypracowań: wstęp - rozwinięcie - zakończenie. Z tym, że rozwinięciem jest zazwyczaj skrót omawianej prozy. W ten sposób powstaje specyficzny bryk. Tu wstęp posłużył mi jako alibi, bo nie mogę nie wspomnieć, że miałem wielką radochę, gdy bohaterka - podobnie jak ja - nie może z pamięci przytoczyć żadnych numerów telefonów. Nawet osób najbliższych.
A gdy natraficie w tej prozie na Georga Besta, Stanisława Terleckiego, Michaela Owena, Gazzę czy Mirosława Okońskiego, to miejcie pewność, że autor wie co pisze. A i dykteryjka o Maradonie bardzo przypadła mi do gustu. Jako kibic kopanej jestem ukontentowany.

Całość, to nieźle skrojony thriller sensacyjny z elementami powieści obyczajowej. Dobrze, że takie książki powstają, bo są trafną ripostą na masówkę Remigiusza Mroza.
Nota: 8/10

Zdjęcie autora pochodzi ze strony www.radio.opole.pl 



popularne