Piktogramy
Absyda. Bianka Rolando. Wydawnictwo WBPiCAK, Poznań 2024. Biblioteka Poezji Współczesnej.
8/10
To nie jest
czysta poezja, to coś innego, coś więcej. To opowiadania drogi
opowiedziane w zamkniętej, półkolistej absydzie.
Bianka Rolando pisze wprost: „tu są dwa języki
nakładające się na siebie”. Echo wędrówek i
rozmyślań.
Lektura
tego tomu to ciągłe poszukiwanie i odnajdywanie nowych znaczeń.
Domysły i pomysły poetki niczego nam nie narzucają, lecz sugerują,
że to książka otwarta na cztery strony świata, na siedemdziesiąt
dwie karty zapisanych zagadkami. Bo:
„Rzeźbię na dnie małe,
wąskie wgłębienie
Słyszę bębny źródeł i one przynaglają
mnie”.
To fragment „Próby wiersza”, tekstu, który polecam
przeczytać kilkanaście razy, najpierw szybko, by potem
zwolnić, wracając do tego wiersza – opowiadania wiele
razy. Bo:
„Kołysze się, kołysze po nic wydobyta wnęka
wody
I też po nic wycinam listki bambusowych pałaców
ich
bramy są najpiękniejsze, rzeźbię ornamenty
małego
sanktuarium, dodam jeszcze parę kresek
to twój uśmiech, jak
siedzisz między prześwitami
Słychać ciepły dzień, a mój
teatr bliznę przyodziewa”
Blisko pięćdziesiąt
podróżniczych wierszy, opowiadań, które drążą skałę, które
wywołują duchy, ożywiają sny, o których nie sposób zapomnieć,
które powtarzają się, chociaż każdej nocy dochodzą nowe
elementy. To nie są przepowiednie. To jest dochodzenie.
„Zupełnie
jak ceremonia pogrzebowa przy trumnie z morza
z wydrążonego pnia
głębiny, maska-kołyska, opowieść snu
zapisana jest sieciami
motylkowymi, z ładną dziurą w nich
A rośliny morskie to
falujący alfabet ognia, cenny rumosz”
(Uamh-Binn)
Śledcza
Bianka Rolando zbiera poszlaki, przesłuchuje naocznych
świadków, jednak ważniejszą podpowiedzią jest metafizyka
pomieszań, słów i cieni, które rzucają „ludzie, których
znam”. Stąd utwory są wzbogacone o rysunki, niezdarne kreski,
mapy, (może) pismo obrazkowe. Poetka w tych grafikach dopełnia to,
co trudno ubrać w słowa lub wypełnia luki w zgromadzonym
materiale, podczas dochodzenia, literackiego śledztwa. Bo:
„Jest
jednak rdza, której ciężar podnosi się lekko
jest
geometria, co pęka przez korzenie, szukając
jednego, ko-lev z
resztek; śpiewa zimne mienie
„Ty wiesz, jakie nam imię
zostawiłaś pod ziemią
wszystko wyrośnie z niego, już kwitną
korzenie”
Skrzydło podnosi ciężar, obok ciebie uniesie
cię”
(Flat iron-y, raczej osadnik)
Z jednej strony
brzmi to, jak modlitwa, parafraza pieśni, a jednak jest tu
także źdźbło, okruch baśni Andersena, gdzie anioł odnajduje
należne mu pięć minut, które ma wpływ na całą narrację.
Bo:
„Znowu chodzi oo oko to nowe i stare, by
się zorientować
że czasem, gdy spada się na dno, to
osiąga się dokładny cel”
Truizm zawarty w tych słowach jest
tylko pozorny, bo w dalszej części tego utworu
(Mo-Mou-Moo-rning Glory Pool) pisarka „wskakuje do
basenu”, by na dnie odszukać „korzeń, który wypycha nas na
górę”.
Czy śledztwo liryczno-epickie, prowadzone
przez Rolando to „droga do wolności”? Kto ma zostać
wyzwolony? Jednostka, grupa, czy może nikt?, bo pozorowanie
modlitwy, ukrytej w tych utworach nie stanowi odpowiedzi, rodzi
kolejne pytania, wątpliwości. Poszukiwanie winnej, winnego, winnych
i „półka ołtarza, równa bryle części budynku, zwykle
skierowana na wschód”. Bo:
„okrężnym ruchem zebrać resztki
kresek
starą kaligrafię w lustrze – zaznacz, wydłub
w
absydzie czarnym szkieletem rysunku:
„Tyle z nas pozostało, ja
jedyny z brzegu
Znalazłem miłość śpiącą w skalnej
jaskini
zmierzchało, nie było już służby, narzędzi
bo
światło mieszkało na zewnątrz, a my w”
(Zmyj twarz i o mnie
nie zapomnij)
W tym utworze odnajduje „Gösta Berling”;
Selma Lagerlöf (tłum. Franciszek Mirandola). Bo: „Póki gorzał w
nim płomień natchnienia, mówił bez przestanku, gdy zaś zagasł,
gdy dach zapadł na nowo nad kościołem, a podłoga wynurzyła się
z przepaści, jął płakać klęcząc, wiedział już
bowiem, że przeżył najpiękniejszą chwilę życia i że chwila ta
nie wróci”.
Lub „Opowieść o papierowej koronie” Józefa
Czechowicza. Wciąż i nadal: plamy, popioły, ślady, poszlaki,
drzazgi i ruchome kreski, autorstwa poetki.”Drogie! Moja oś was
zdobi! Tylko to znaczycie”.
Bo:
Na progu jakieś wielkiej
swobody siedział potwór w błękicie
łapczywie jadł, to
musiał być ten zaginiony, święty medalik
tak przez chwilę
się srebrzył kompletnie mnie hipnotyzując
Szyja
skręcona, jakaś dziwna klatka piersiowa (w-schody)?
I jej
wspaniała paszcza, naprawdę czegoś takiego szukałam
–
Zauważyłaś ją? – szepnął mi do ucha. – Jej piękny
moment?
Tak, widzieliśmy ją razem, skończyła jeść,
sprzątnęła resztki
Przestała być głodem, już dość
nasycona powoli zsuwała się
z niewygodnych schodów, potem
(wolałam na to nie patrzeć)
znikł błękit, znikło uniesienie
i nabieranie nas na te obrazki
które przecież tak (tak
właśnie) lubimy zwyciężać
(Dziewczyna „w niebieskim” je
na schodach)
Bianka Rolando nigdy nie bała się
(za)mieszać, w swoją poezję, spraw wiary. Rozsiewa wątpliwości
lub dogmatycznie mówi, że bez duchowości jesteśmy ułomni i
chcemy się tylko przez życie prześlizgnąć. A „Absyda” jest
tomem opowiadającym się po stronie Drugiego, który nie powinien
być obcym, lecz podporą. Bo:
„Szukam, aż się wydobędziesz z
drugiej strony
i będzie to święto dłut w księżycowej mowie”.
Herezja? Skądże! To wyczekiwanie, oczekiwanie: „Mocne słońce na
lichym balkonie, nareszcie dużo światła
czytelne krawędzie
zyskują swoje miejsce w opowieści”.
I w tym tumulcie słów
wraca do mnie lektura przeszła, czyli „Biała książka” (brawurowa
współczesna wersja Boskiej komedii Dantego. To tam i tu autorka
opisuje świat, który rozumie lepiej, wręcz z bufonadą mówi nam:
prowadzone przeze mnie śledztwo jest blagą, bo ja znam rozwiązanie,
a wy (czytelnicy) szukajcie wskazówek, które wam napisałam i
narysowałam.
Julia Fiedorczuk napisała niegdyś słowa, z
którymi trudno się nie zgodzić, które są charakterystyką całej
jej twórczości, nie tylko literackiej. Otóż:
„Czytając
wiersze Bianki Rolando mam wrażenie przebywania na progu jakiegoś
świata jednocześnie znajomego i dziwnego, jakby w obrębie
swojskości doszło do niewielkiego przesunięcia, które wszystko
zmienia, albo inaczej; jakby odmalowana w wierszach rzeczywistość
nie była zakotwiczona, tylko nieco rozchybotana. Dzięki temu
rozchybotaniu widać, z czego jest zrobiona. Widać materię, ruch,
przepływy intencji”.
I jak tu nie zgodzić się z tymi
słowami, zwłaszcza gdy czytamy TO:
„Dźwięki-niemowlęta,
chłoszczące śmiechem iskry
Przeszedłem przez popiół i
jęczmień, trzaskałem
i pastor nawiedzony, i znał te
wszystkie części dna
tak po-byt mój jest znakomity, nie ma
tu zbyt wielu
sprzętów, żlebem śnieżnym na dół spada
piosenka
wtedy najgłębiej zachodzi czerpak, do ust
podaje
aa, zimny chłód wody ponownie uczy nas powracać
do
siebie, srebrzystość rzeki, kiedy już nic nie będzie
to w
cieniu błyśnie twoja odznaka dziecinna, bolesna
bo osobliwe
są koszty, za nic, zranić, nić we wnęce
twojej mowy
plaża, budzisz ją nimi rozbijając siebie”
(Rozbierany
młyn)