Głód w oczach
Niedobry zwyczaj. Alana S. Portero. Przełożyła Agata Ostrowska, Wydawnictwo Filtry. Warszawa 2025.
9/10
Przejmująca, ujmująca, zajmująca opowieść
o samotności i wykluczeniu. W trakcie czytania zacząłem sobie
wyobrażać, jakby to było, gdyby Pedro Almodóvar nakręcił film
na podstawie „Niedobrego zwyczaju”, ale potem przyszło
opamiętanie. Jest to napisane i przetłumaczone tak malarsko, że
żadna adaptacja nie wygra ze słowem pisanym.
Jest w
„Niedobrym zwyczaju” COŚ z narracji „Kos kos jeżyna”,
książki także wydanej przez Filtry. W obu opowieściach mamy
kobiety opuszczone, niezrozumiałe przez innych. Zarówno
Tamta Melaszwili, jak i Alana S. Portero piszą
głęboko z trzewi. Nic w tych książkach nie dzieje się
przypadkowo. Niby mamy opis życia wewnętrznego Alex i Etero, a
jednak obie bohaterki łączy wieka potrzeba tolerancji, akceptacji,
dostrzeżenia w nich kobiet prawdziwych, z ducha i ciała.
Alex,
bohaterka „Niedobrego zwyczaju” już w dzieciństwie zdaje sobie
sprawę, że dusi się w męskim uniformie, ale chciała być dobrym
synem, takim, którego zawsze będą kochali rodzice i to prawda, ta
miłość jest i nigdy nie mija, jednak nigdy między matką, ojcem,
bratem i Alex nie dochodzi do rozmowy, która pozwoliłaby nazwać
rzecz po imieniu, że Alex jest trans, że jej świat jest pusty bez
tej rozmowy, że przez większość życia nasza bohaterka czuje się
jak trup.
Tak! Bardzo TAK: „Pisząc o
dorastaniu transkobiety w
brutalnym, maczystowskim świecie, Portero tworzy
współczesny bildungsroman – historię dochodzenia do
samoakceptacji i pełnego rozumienia siebie. „Niedobry zwyczaj”
to pełna ciepła opowieść o ludzkich niedoskonałościach i
trudach związanych z przeżywaniem własnej tożsamości. Książka,
która pokazuje, że warto żyć autentycznie niezależnie od ceny,
jaką trzeba za to zapłacić”.
Alex opowiada nam o sobie, a
jednocześnie mówi o ulicach Madrytu, meczach Realu i pierwszej
miłości, pierwszych przyjaźniach. Opowieść o sobie jest
przeglądaniem się w oczach innych, tych, którzy są podobni do
niej i tych, którzy ją nienawidzą, bo to homofobiczni tchórze,
którzy wyzwiskami, kopniakami i pięściami syczą, plują, biją,
cieszą się z zadanego bólu.
Ale najpierw był Jay.
Poznali się podczas treningów sztuk walki. Jay ledwie
mówił po hiszpańsku, ale Alex szybko zrozumiała, że przy nim
czuje się niemal wyzwolona, wręcz wolna, że chce jej się tańczyć
i biegać w rytm kawałków The Cure, Eltona Johna, The Smiths,
czy Depeche Mode. Była zakochana w Morrisseyu, a teraz, gdy
pojawił się Jay, syn amerykańskiego żołnierza i francuskiej
nauczycielki, muzyka była dopełnieniem, a nie jedynym spełnieniem.
Pierwszy
pocałunek, zbliżenie i kelner z knajpy Figueroi, który
opowiedział Alex o zdjęciach, tych, którzy odeszli, a byli dla
niego wyjątkowo bliscy. Wszyscy byli queer. Nie było ich wśród
żywych, ale patrzyli ze ścian na tych dwoje, na młodych, którzy
czuli się ze sobą dobrze, nie bali się swoich spojrzeń, łez czy
śmiechu.
A potem doszło do rozstania, bo jeden z dorosłych
zdradził, poszedł do ojca żołnierza, nie poszedł do rodziców
Alex. Donosiciel, który zauważył niewinny pocałunek. Jay i
Alex już nigdy się potem nie spotkali.
Dziewczyna
wybrała miasto, przebieranki, nocne spacery. Zaczęła poznawać
inny świat, ten, który ją rozumiał, ale to był tylko pozór, bo
Alex czuła na sobie tysiące wyostrzonych spojrzeń, setki syczących
obelg. Nie czuła się wolna, czy wyzwolona; raczej skrępowana i
półżywa. Na przykład wtedy, gdy w samczym towarzystwie chodziła
na mecze piłkarskie. Tam spotkała kogoś, kogo zwali Prosiakiem.
Już wtedy był obrzydliwy i wulgarny, a potem stał się oprawcą
Alex. On i jego kumple dopadli ją w bramie, wtedy gdy straciła
czujność, gdy włączyła w słuchawkach muzykę, gdy szła z
nowymi butami, prezentem bożonarodzeniowym dla Eugenii. Czuła się
przy niej swobodnie, mogła jej się wygadać, wypłakać, zwierzyć,
chociaż „moje codzienne relacje z otoczeniem nadal były fatalne,
ale przerzedziłam grono znajomych, aż osiągnęłam niemal pogodną
samotność”. Pobicie przez Prosiaka i jego kupli zmieniło Alex na
długie trzynaście lat. Nie wręczyła Eugenii butów, bo te gdzieś
zaginęły, tak jak kompletnie zaginęła „pogodna samotność”,
zaczęła się trupia izolacja.
Alex skończyła studia,
zaczęła pracować w księgarni, wynajmowała pokój, ale pieniędzy
brakowało na wszystko. A to, co miało jakąkolwiek wartość, czyli
sukienki, buty na obcasie, torebki – poszło z dymem. To nie było
oczyszczenie, to była rezygnacja. Zamiast długich włosów pojawił
się meszek po zgoleniu głowy na łyso. Co pewien czas Alex lądowała
na oddziałach psychiatrycznych, a stamtąd wydostawał ja brat, ten,
który nigdy jej nie zawiódł. Nie pytał, nie miał pretensji,
zawsze pomagał. Sytuacja finansowa zmusiła Alex do zamieszkania z
rodzicami. Kochali ją, ale milcząco, po swojemu. Nie godzili się,
by partycypowała w utrzymaniu domu, zatem z zaoszczędzonych
pieniędzy zaczęła pomagać osobie, którą znała od dziecka.
Margarita też była trans, ale jej blask już dawno przeminął,
żyła na krawędzi, z kościelnej jałmużny, z toczącym jej ciało
nowotworem.
Margarita i Peruka to dwie osobne postaci, których
pojawienie się narracji jest niebywale sugestywną klamrą. Peruka
niczym wiedźma jest na początku książki, jest swojego
rodzaju szeptuchą. Rzuca uroki i chodzi własnymi drogami.
Podobnie jak Margarita, chodząca zawsze w jasnym szlafroku i
klapkach z futrzanymi pomponami. Drogi Peruki i Margarity się
przecinają, ale nie są do siebie wrogo nastawione, są dla Alex
tajemniczymi postaciami. Ich obserwacja rozbudza i pobudza
wyobraźnie, nie tylko bohaterki, ale czytelnika. To naprawdę
postaci wyrwane z kadrów filmów Almodóvara.
Jeden dzień
zmienia wiele, a potem wszystko. Alex na prośbę matki zanosi
Margaricie ciepły talerz grzybów. Od tego dnia obie są
nierozłączne. Alex robi zakupy, opłaca rachunki, gotuje, myje i
pielęgnuje schorowaną sąsiadkę. Robi to powoli, jakby z
namaszczaniem, czuje się powołana do tej pomocy, jakby miała do
spłacenia jakiś zapomniany dług, ale to nie to. Obecność
Margarity odmienia Alex, jej choroba staje się błogosławieństwem.
A
gdy przyjaciółka umiera, Alex mówi do niej te słowa: „Ech,
Margarito, pięknie się razem żyło, ale czemu tak późno. Jest
jeszcze tyle rzeczy, które chciałam ci powiedzieć, chociaż ty już
to wiesz, wiedziałaś, chyba już, zanim ja wiedziałam. W
dzieciństwie bardzo się ciebie bałam, bo wszystkie kobiety mówiły
mi, że jestem taka jak ty”...
Dwa ostatnie rozdziały są tak
bardzo sugestywne, że warto do nich wracać, pielęgnując każde
zapisane słowo, każde wydarzenie. Piękno miłości i oddania.
A
w tle leci „Famme Fatale” Velvetów i dzieją się
cuda. Skorupa pęka, ulice Madrytu poznają nową
Alex.
Najmocniejszą stroną „Niedobrego zwyczaju” jest
język i niesamowita umiejętność Portero w budowaniu
postaci. Czuć taniec Alex, ale także ciosy, które zadają oprawcy.
Jest delikatność i brutalność Madrytu. Akceptacja, a zarazem jej
brak ze strony rodziców Alex. I każda pojawiająca się tutaj
postać jest tak bardzo i wyraźne sportretowana, że widzimy ich
twarze, a zwłaszcza oczy, to w nich widać ducha złowrogiego i
tego, który otacza nas opieką i troską. To w nich jest głód,
potrzeba bliskości. W nich jest również zło i egoizm.