Co gryzie Wojciecha B.?
Śmiejący się pies. Krzysztof Varga. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec, 2025.
7,5/10
Niby
głównym bohaterem jest Wojciech Borsuk, właściciel Ziutka, a
po Ziutku tego
gościa poznacie, to jednak mam nieodparte wrażenie, że Krzysztof
Varga pisze (znowu) o sobie. Także wtedy, gdy opisuje perypetie
Tomasza, jedynego ludzkiego przyjaciela Borsuka. Pachnie groteską?
Raczej lawiną użalania się nad sobą.
Krzysztofa Vargę czytam
od zawsze. Nawet gdyby nie istniał, tobym go sobie wymyślił.
Erudycja, cynizm, pokiereszowane związki. Krzysztof Varga dla mojego
męskiego pokolenia jest jak lustro, zarówno wtedy, gdy kpi, jak i
wydurnia się w felietonach, ale także wtedy, gdy zabiera się za
pisanie kolejnej powieści lub książek podróżniczo-eseistycznych.
A gdy czytałem jego dzienniki wydane przez Iskry, to przypisywałem
sobie jego każdą porażkę, a przygody z klasyką literatury
wyznaczały moje zmagania z wielkimi i maluczkimi. Miłosny
melodramat, który przenika przez całą lekturę, także sobie
przywłaszczyłem. Minęło kilka lat od tamtej lektury, a jednak
pamiętam ją doskonale, a Krzysztof Varga czyni wszystko, bym nie
zapomniał, bym rozdrapywał jego i swoje rany. Przygody zblazowanego
samotnika.
„Śmiejący
się pies” utrzymany w innej stylistyce, jest jednak – kolejny
raz – pisaniem dużego dzieciaka, pięćdziesięciolatka, którego
zajmuje praca w wydawnictwie, ale nie traktuje tego zajęcia na tyle
poważnie, by dzielić się z nami kolejnym zredagowanym rękopisem.
Relacja pan – pies jest busolą, osią czasu tej – dobrze
wchodzącej – fabuły.
Nie
tylko Ziutek wcina
leki uspokajające, czyni to jego właściciel, ale dawki, które
przyjmuje, są jak placebo. Nie mają większego wpływu na stan
psychiczny i fizyczny redaktora Wojciecha Borsuka. Ale sama
świadomość, że może po ich przyjęciu, lepiej śpi, lepiej
myśli, powodują, że narrator upodabnia się do psa, a ten do
opowiadacza. Wspólne spacery, zabawy i przeciągające się
monologi.
Poza Ziutkiem i
Borsukiem w książce nie mamy zbyt wielu bohaterów, ale każdego
poznajemy z jednej perspektywy, z tej, której właścicielem jest
autor.
Jest Tomasz, który zauroczył się w o wiele młodszej Zosi, której partner śledził i węszył; chodził po drzewach. Pies, małpa – czy tym się stajemy, gdy czujemy się zdradzeni, zadrośni?
Jest
Bożena, żona Tomasza i ich syn Stanisław. A obok Elwira, malarka
ze średnim talentem i bardzo błahym byłym mężem, czyli
narratorem.
Nikt tu nie
jest tramwajarzem, kolejarzem, policjantem czy sprzedawcą w
Biedronce. Varga bawi się we własnym, znanym mu sosie. Opisuje
świat kultury. Tomasz jest pewnego rodzaju wyjątkiem, bo grał na
giełdzie, na koncie miał ponad dwieście tysięcy, terenowy wóz,
ale to błahostki, bo rozpacz dwóch nieudanych związków przywiodła
go ku uporczywemu chlaniu, niedbaniu o higienę i odtrącaniu pomocy,
której w końcu już miał i dość nasz Borsuk. Alter ego
pisarza?!
Narrator w
swojej opowieści zauważa także rzeczy małe, niewielkie, także
ludzi, których normalnie by lekceważył, ale posiadanie psa
zobowiązuje, stąd relacja z panią Magdą, właścicielką Xeny,
suczki, z którą bawił się Ziutek.
Pojawia
się też Dobromir Więcierz, redaktor wydelegowany, by przywrócić
ludzkości Dantego i do okiełznania tłumacza Boskiej
komedii. Ale Więcież nie
spełnia powierzonego zadania, bo plecie androny w stylu: „to jest
kompletnie anachroniczna wizja świata, pełna katolickich zabobonów,
uprzedzeń wobec mniejszości, rasistowska, homofobiczna i
antysemicka!”. Varga tej postaci, tego zdania używa dlatego, by
wyprowadzić kontrę, by przywołać siebie i czytelników do pionu,
bo ripostuje tak: „Antysemicka?, zdziwiłem się, rasistowska?,
homofobiczna? To jest, panie Więcierz, arcydzieło, to jest
fundament naszej kultury, bez Dantego nie ma literatury, bez Dantego,
panie Więcierz, nie ma niczego!”.
Czyli
„stary – dobry” Varga, popisujący się nie tylko wiedzą, ale
– podobnie jak w dziennikach – wykładający nam swoją wizję
świata. Przekonujący psa i czytelników do swojej nieomylności.
Robi to także, gdy rozwodzi się nad malarstwem Elwiry, czy kondycją
opery, której uosobieniem jest Zofia. Zatem nie dziwią zdania w
stylu: „Choć kretynów spotykałem nawet we własnej redakcji, bo
przed kretynami nie da się ukryć, dopadną cię Ziutku, w
najmniej spodziewanej chwili”. A autorefleksja, a autoironia? Nawet
jeśli odnajdziemy jej ślady, wyglądają mizernie w obrazie świata,
samotnika, który niemal wszystkich recenzuje, a wgląd w siebie
pomija, bo niby całą spowiedź, wszelkie rozgrzeszenie ma przynieść
rozmowa z psem.
Niegdyś
myślałem (i tak też pisałem), że „Kiedy dopada mnie nastrój
uchodzący powszechnie za depresyjny, siadam do komputera. Nie szukam
archiwalnych czy nowych tekstów z Wyborczej. Odpalam YouTube i jakże
a jakże — jest moc.
Dr Miso i ich debiutancka płyta Młodzi. Teksty: Krzysztof Varga. W
teledysku mordka Krzysztofa Vargi. Jest spokój. Równanie
rozwiązane, dopełnione. Jest mi lepiej. To dobry stan”.
Po
przeczytaniu „Śmiejącego się psa” wcale nie poczułem się
lepiej. Wolę relanium i spacer. Varga pisze ze swadą i rezolutnie,
ale dopada mnie przeświadczenie, że robi to tylko w celach
terapeutycznych, jednocześnie nie wyciągając żadnych wniosków.
To się nazywa narcyzm! Coś o tym wiem i innego egocentrycznego
„pismaka” wyczuwam na kilometr.
„Dziennik
hipopotama” z 2020 roku są forpocztą tej powieści, jej
uzupełnieniem i dopełnieniem. Nawet scenografia podobna, tylko
ksywki – jakże dziecinne – zmienione.
W
pewnym momencie pisarz wspomina twórczość Margaret Atwood.
Niepozorne kilka akapitów, skłoniło mnie do powtórzenia serialu
„Opowieść podręcznej”. Myślałem, że poczuję się lepiej,
że odkryje coś, co mi umknęło, co przegapiłem, ale zamiast
spełnienia dopadła mnie nostalgia i przeszywający pesymizm. I to
nie jest wina filmowej adaptacji, ani też pióra kanadyjskiej
pisarki. Za swój stan obarczam Krzysztofa Vargę, bo w jego
pisaniu jest smutek, któremu autor hołduje, który pielęgnuje i
rozkłada na czynniki pierwsze. On jest ponad a
pozostali są poniżej, niemal na samym dnie. I to nie rozpacz i
alkoholizm Tomasza o tym świadczą. Dowodem na to jest pierwsze i
ostatnie słowo tej książki. Początek: „Jezu,
przestań!”, koniec: „powinniśmy zrobić sobie długi spacer”.
Czy to melancholia? Nie, to emocjonalna niedojrzałość Wojciecha
Borsuka. Rozchwianie i niemożność nawiązania relacji z drugim
człowiekiem, bo dbanie o Tomasza też jest pozorne. Bohatera dopada
zniechęcenie i zwyczajna nuda w byciu empatycznym, no ale przecież
jest Ziutek. Nawet gdy nie
merda ogonem tuż obok, to wciąż można do niego mówić i mówić.
On nie podejmie rękawicy, nie obrazi się, nie odwróci. Bo jego
świat – jak twierdzi Borsuk – to zabawa – jedzenie i wychodne
cztery razy dziennie.
„Pies
szczekał na złodzieja, całą noc się trudził; Obili go
nazajutrz, że pana obudził, Spał smaczno drugiej
nocy, złodzieja nie czekał; Ten dom skradł; psa obili za to, że
nie szczekał” - to z Ignacego Krasickiego. W książce Vargi nie
ma jednoznaczności, a jednak bliźniacza to przypowieść, bo
bohater chętnie ożywiłby swoją narrację, wprowadził na
scenę więcej ruchomych postaci, nie tylko tych z obrazów,
literatury czy scen operowych. A jednak metryka gościa w średnim
wieku jest jak wyrok; pogodził się, że spory będzie już toczył
wyłącznie ze sobą, oceniał innych, nieważne, że
niesprawiedliwie. Istotne, że ma słuchacza. Tylko, czy ten pies,
aby na pewno się śmieje?