Kwestia gramatyki


Asortyment strapień. Lydia Davis. Przekład Michał Tabaczyński. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2025. Seria: Opowiadania amerykańskie.

10/10


Wyższa szkoła jazdy. Paradoksem jest fakt, że znam czytelników, którzy głośno przyznają się do niezrozumienia poezji, a wychwalają „Asortyment strapień”, a przecież ta książka to nic innego jak liryczny zawrót głowy.

Świetne tłumaczenie Michała Tabaczyńskiego. Rewelacyjna zabawa słowem. Nigdy nie cytowałem opowiadań w całości, bo się nie da? To niemożliwe? Nieprawda; to bardzo proste. Oto przykłady, które będą scalały mój tekst:
Przedstawiciele różnych firm przemysłu spożywczego próbują otworzyć opakowania swoich produktów” - to cały tekst zatytułowany „Pomysł na krótki film dokumentalny”. Albo to: „To ja umieściłam słowo na stronie,
ale interpunkcja jest już jej wkładem”. Tytuł: „Współpraca z muchą”.
Jednak niech nie zwodzą was te pojedyncze teksty. W tomie jest sporo opisów obszernych, które są podane w różnej formie. Niektóre to eseje, inne to listy, bądź pamflety i rozważania, a jednak (sic!) wyborne opowiadania.

Dlaczego doceniam kunszt tłumaczenia? Głównie dlatego, że ta książka to odbezpieczony granat. Tutaj trzeba uważać na każde słowo, na każdy przecinek bądź średnik. Tutaj nic nie dzieje się przypadkowo. Zwłaszcza gdy czytamy taki tekst: „Nagle się przeraziła”: „ponieważ nie potrafiła sobie przypomnieć, jak napisać to, kim jest: ka ko kob kobaił kobieł kobiet”.

To jest pozycja na zawsze, to książka, do której będę wracał przez lata, bo można ją czytać na wyrywki lub ciągiem. Zawsze tej lekturze towarzyszy podwyższony puls, który wcale nie pobudza, lecz w niesowity sposób wyrównuje oddech, uspokaja i skłania do refleksji.
Lydia Davis (niestety) wcześniej mi nieznana, w 2013 roku otrzymała Nagrodę Bookera za całokształt twórczości. To tylko ślad laurów, które zdobyła, a jednak wcześniej nie czytałem jej książek. Wydawnictwo Czarne znowu się popisuje i spisuje.

Gdy miałem dwadzieścia lat, czyli nadal byłem młodym gniewnym, próbowałem odpowiedzieć na pytanie, czym jest miłość. Na ponad dwudziestu stronach wypisałem wiele słów. Rzeczowniki, czasowniki i przymiotniki miały mi pomóc odnaleźć sens; miały prowadzić mnie ku światłu. Moja ówczesna partnerka, słuchając, gdy w malignie odczytuje swój tekst, stwierdziła, że przecież „wszystko jest miłością, nawet zło”. Zapowietrzyłem się. Godziny mojej pracy poszły na marne. Wystarczyło napisać jedno zdanie. Tak mi się wydawało wtedy i przez wiele lat później. Ale dorosłem i wiem, że to nie jest tak oczywiste, ale jestem pewien, że nadal nie znam odpowiedzi na wszystkie dręczące mnie pytania. Lektura „Asortymentu strapień” wierci dziury w głowie i brzuchu. Jestem bliżej, bo jestem starszy, w pełni dojrzały? Nie! Jestem dzięki tej książce jeszcze bardziej otwarty na dyskusję z samym sobą.
Czytanie to proces zbawienny. To wyzwolenie przed mrokiem, a czytanie „Asortymentu” to lek na prawie całe zło.

Nikt do mnie nie dzwoni. Nie mogę odsłuchać automatycznej sekretarki, bo przez cały czas byłam tutaj. Gdybym wyszła, ktoś mógłby akurat zadzwonić. Wówczas mogłabym odsłuchać nagranie z automatycznej sekretarki po powrocie”. To pełny tekst, zatytułowany „Osamotniona”. A może raczej powinno się to nazwać: - zrozpaczona, - samotna, - depresyjna, - dziwna? Autorka pozwala nam znaczyć i nazywać swoje teksty na wiele sposobów. „Asortyment strapień”! Rewelacyjny, trafiający w sedno, tytuł.

Mój tekst nosi tytuł „Kwestia gramatyki”. Tak autorka nazwała jedno z opowiadań. To niby akademickie rozważania, ale dotyczą odejścia najbliższego, dlatego warto wracać do własnych artykułów i należy je nadpisywać i rozpisywać, a potem skracać i stawiać liczne pytania, uważając na każde słowo, w tym interpunkcję.
Nowela „Helen i Vi – o tym, jak w zdrowiu dożyć swych dni Stadium” wybrzmiewają jak notatki do scenariusza lub felietonu. Ten przydługi tekst, jest najlepszym dowodem na różnorodność literackiej oferty, która dopada nas w tej książce. I co najważniejsze: to pokaz poczucia humoru autorki. Cały zestaw można czytać, będąc nadętym i zgorzkniałym, ale to mija, bo egzystencjalny rechot odzywa się niemal w każdym opowiadaniu. Na przykład: „Hope w reakcji na dewocję swojej matki odrzuciła wszelką zinstytucjonalizowaną religię, a nawet wszelką duchowość, także poprzez swój, choć brak tu bezpośrednich związków, akces, krótkotrwały zresztą, do Partii Komunistycznej”.

Cały ten zbiór wybrzmiewa jak przestroga. Autorka jest synglistką, to ona ujawnia komplikacje, które doprowadzają do rozmyślań i wymyślań. To ona, bardzo świadomie, wtrąca nas do lochów, by następnie pojawić się jako „adwokat z urzędu” i bronić nas przed nieuchronnym, przed karą śmierci, która czeka każdego z nas. Pytania o miejsce i czas są nie na miejscu. Po rozmowie z nią czujemy się jak uczniowie w dobie bez internetu, którzy nie sprostali zadaniu domowemu. Ale kolejne jej wizyty (teksty) zbliżają nas ku opuszczeniu celi. Z każdym opowiadaniem stajemy się wolniejsi, chociaż przeczy temu np. tekst zatytułowany „Kafka w kuchni”. Dzielenie włosa na czworo i pustka to nam zostaje.

Asortyment strapień” to zatruta strzała, ale istnieje antidotum. Proste, lecz skomplikowane, a nazywa się: myślenie o innych, czyli empatia. Egoizm jest przez autorkę skrzętnie wyśmiewany i dlatego tak doceniam poczucie humoru pisarki. Koniecznie przeczytajcie „Jak miałabym ich upamiętnić?”. Całość to litania pytań, a odpowiedzi na każde z nich jest bez liku. Pytać samego siebie, to właściwa samoobrona przed samouwielbieniem.
To odczytanie jest niczym toksykologia. Zatrucie jest pewne, ale podczas lektury dowiadujemy się o sobie coraz więcej, zatem jest szansa na uzdrowienie, lecz trzeba zastosować się do odpowiedniej kuracji. Wgląd w siebie?! Jakie to proste, jakże niewykonalne bez pomocy drugiego człowieka.

Z tym czytaniem jest tak, jak z poznawaniem nowego partnera. Nie wiemy czego się spodziewać, ale z czasem trzeba podjąć decyzję; wchodzimy w ten układ czy go odrzucamy. Oczywiście istnieje grono egoistów, którzy nie chcą prawdy, chcą wykorzystać każdą chwilę, by się nasycić. Proza Davis uświadamia nam, że bycie samolubnym, to marnowanie energii i strata czasu, dlatego czytać „Asortyment” od ponad miesiąca, powoli i sukcesywnie. Niemal każdy tekst to pole minowe, dlatego pośpiech jest samobójstwem.
Lepiej napisanej książki nie czytałem dawno, a świadomość, że mogę do niej wracać, jest pobudzająca. Często tak bywa, że drzwi percepcji otwierają się na nowo, że ponowna lektura przybliża nas do prawdy o samych sobie.
Jakie to proste, czyż nie? Bo „Po co pani D. służące”? „Pani D. chce mieć rodzinę, ale także chce nadal pisać, więc potrzebuje służących do pomocy w sprzątaniu jej domu, gotowaniu i podawaniu posiłków oraz opiece nad dziećmi. Wydatki na utrzymanie służby pokryją pieniądze, które pani D. zarobi na pisaniu”.

Reasumując. To wszystko jest jak „Ruchliwa droga”.
Tak już do niego przywykłam,
że kiedy ten ruch na drodze cichnie,
nasłuchuję, czy nie nadciąga burza”.

popularne