Odkryte blizny
Prując przez raj. Sam Shepard. Przełożył Marek Cieślik. Wydawnictwo Drzazgi, Okoniny 2025.
9/10
Wciągnęło
mnie to pisanie, bo „Prując przez raj” to dowolność
interpretacji. Opowiadania „podobne do siebie z twarzy”, a jednak
wszystko jest ukryte między wierszami, co czyni te teksty głębszymi,
niż mogłoby się początkowo wydawać. Samotne rozwarstwienie,
rozpasana alienacja.
Każdy
tekst jest osobny, a jednak gdzieś w połowie dostrzegamy, że
Sam Shepard postanawia dopisać, rozpisać opowiadania,
które wymagają dodatkowego uzupełnienia, ale czy zakończenia? Tak
jest w przypadku zaginionej żony, w dniu, gdy z nieba spadają kule
gradu. Mąż nie potrafi sobie przypomnieć, co ich poróżniło, o
co poszło w tej z pozoru niewinnej kłótni. Biega, jeździ,
rozpytuje i telefonuje do teściowej. Nic. Nie pomaga nawet
niewinna rozmowa z dziewczyną z basenu. Ona i inni mieszkańcy
miasteczka machają do niego, czego nie potrafi zrozumieć, tak samo,
jak stłuczonego lustra w hotelowym pokoju. I jeszcze ta skrzecząca
sprzątaczka upominająca go, by pokrył szkody, by się
ogarnął.
„Grad znikąd” kończy się jakby w połowie, a
zaraz potem jest „Po prostu przestrzeń”; rozmowa matki z córką.
Jedna mówi, że odeszła od męża, druga wątpi, że kiedykolwiek
doszło do ślubu. Rozmowa typu „złap zajączka”, rozmowa, w
której każda mówi do siebie, słuch zanika, ale jedno jest pewne –
matka nie wyobraża sobie, by córka zmieniła nazwisko i nazywała
się od teraz Rita Olsen. Nieważnym jest fakt, że rozpad
małżeństwa poprzedziły dramatyczne wydarzenia; strzały w
kierunku auta, wystrzały w kierunku „Rity”. Matka zachowuje się,
jakby miała demencje, bo jest pewna, że jej córka nie wyszła za
mąż i nigdy nie była kelnerką. Złożenie tych dwóch tekstów
nie kończy tej narracji, bo wyobraźnia podpowiada nam, że i
kolejne nowele kleją się i lepią, są czarnym humorem z
depresyjnym dopełnieniem. Może to nadinterpretacja, ale ja „Czysty
przypadek” dokładam jako słone ciastko do całego dania tego
rozstania, zagubienia, ucieczki; tej przemocy.
Wydanie
„Prując przez raj” pokazuje, że nie tylko Wydawnictwo Czarne
promuje opowiadania amerykańskie. Drzazgi także oddają nam w ręce
interesujący zestaw. Sam Shepard, autor ponad pięćdziesięciu
dramatów, w 1979 uhonorowany Nagrodą Pulitzera. Twórca powieści i
opowiadań i w końcu aktor, który w 1984 roku zdobył nominację do
Oscara za rolę drugoplanową w filmie „Pierwszy krok w kosmos”.
Postać nietuzinkowa i otwartym pytaniem zostaje, czy w swoich
opowiadaniach pisze także o sobie? Na przykład w tekście „Spencer
Tracy żyje” aktor jedzie na plan filmowy do Meksyku, ale nowela
jest kaskadowa. Film kręci międzynarodowa ekipa, kierowcy wożący
bohatera to Niemiec i Meksykanie. Jest szczegółowe przeszukanie
przez grupę antynarkotykową, a potem formalne niegodności,
uszczypliwości, lecz gdy urzędniczka orientuje się, że zna
aktora, wydaje mu tymczasowe pozwolenie na pracę. Wystarczył
niezdarnie złożony autograf. Czy to wszystko? Nie. Sam Shepard w
tym, jak i pozostałych opowiadaniach, zwraca uwagę na niuanse. Na
muzykę, neony, przestrzenie barów, ubiory, na twarze oraz sylwetki
i zazwyczaj smutne oczy swoich bohaterów. Zdania się zazębiają,
tworząc wciągający, interesujący pejzaż.
Nowela
„Zagubieni w ruinach” rozpoczyna zdanie: „Pierwszy dzień
kręcenia, a ja zdaję sobie sprawę, że nie mam zielonego pojęcia,
jak grać swoją rolę”. To pewnego rodzaju klucz do całej
lektury, bo bohaterowie wszystkich opowiadań zdają się zagubieni,
jakby byli w letargu , nieprzygotowani do wypełnienia swoich zadań,
(nie)literackich ról. Poddają się „zupełnie gwałtownie”
temu, co przyniesie im każda sekunda, minuta, godzina,
etc.
Najlepszym tego przykładem jest fabuła zatytułowana
„Niewielkie grono znajomych”. Pozornie wiemy, że „W połowie
lat pięćdziesiątych moi rodzice mieli niewielkie grono znajomych.
Do 1961 roku wszyscy zniknęli”. Finał, który stał się
początkiem, wspomnieniem jednego wieczoru, rozpisaniem
charakterystyk poszczególnych gości. Narratorem jest
trzynastolatek, który sympatyzuje z rówieśnicą Lizą. Trwa
przyjęcie. Bardzo szybko dowiadujemy się, że wśród gości są
przyszli samobójcy, ale akcja opowiadania ewaluuje w inna stronę.
Jest śpiew i śmiech, a potem coś pęka, dzieją się „przykre
niedogodności”. Kończy się to bitką. Ojciec chłopca i
domniemamy kochanek jego matki, dają sobie po mordzie.
Szczegółów i zagadek szukajcie sami, bo nie chcę
pełnego spojlerowania opowiadania, które uważam za
najlepsze w całym zestawie.
Czterdzieści tekstów, które
czyta się sprawnie, ale warto robić pauzy. Bo z tymi tekstami
trzeba pochodzić; należy nie tylko współczuć autsajderom, należy
się także pośmiać, roześmiać, bo Sam Shepard nie
używa prostych gagów, ale na pewno prezentuje niezłe poczucie
humoru. „Żarty” nie są podane na tacy, należy je tropić i
mieć radochę z przedstawionych scen, także w tych tekstach, które
są dialogami. Rozmowa o kinie; sprowadzona wręcz do absurdu, bo co
jest ważniejsze „Gary Cooper czy krajobrazy?” lub „Bohater
jest u siebie w kuchni”, gdzie dwóch starych znajomych podczas
rozmowy telefonicznej nie słuchają siebie nawzajem, mówią
(zwłaszcza John) o sobie. Clayton dzwoni z automatu i kończą mu
się ćwierćdolarówki, a John popija wódkę i jak twierdzi leży w
łóżku w obecności dwóch kobiet. Komedia pomyłek czy świadoma
parodia, wskazująca, że empatia nadal jest tylko definicją, bo
egoizm jest zawsze... na wierzchu.
Zdecydowana większość
zbioru dotyczy mężczyzn. To ich słaba kondycja, to ich ułomności
i rozwarstwienie jest lejtmotywem. Kobiety są z boku, obok, albo nie
ma ich w ogóle. W literaturze często przedstawiane są postaci
męskie, które doświadczają samotności z różnych powodów, np.
ze względu na niezadowolenie z życia, poszukiwanie sensu
egzystencji, czy też trudności w nawiązywaniu relacji. Jednak to
swoista nowomowa. Sam Shepard wciąga czytelników na
wyższy poziom percepcji, nakazuje nam rozważać, czy sami nie
znaleźliśmy się w podobnych sytuacjach? Jednak nie ma tu
przekładni jeden do jednego, bo miejsce determinuje wiele. Co Stany
to Stany. Wielkie, długie, szerokie autostrady, pustkowia,
opustoszałe miasteczka, zdezelowane stacje benzynowe, konie i auta;
jakże inne od naszych europejskich miejscówek.
Opowiadania
są pełne ludzi, zaczepiają się rozmową lub samych spojrzeniem, a
jednak brakuje tu trwałych, stałych relacji. Poza tekstem „Pył”,
gdzie wyczuwamy bliskość ojca i córki, gdzie jazda konna przybliża
jeźdźców do natury, wszystkie pozostałe opowiadania to samotność
w tłumie, nawet gdy dialog toczy się w toalecie (w noweli „Gość
od opakowań”).
Wilki łączą się w pary na całe życie, a
ludzka monogamia jest niemal niemożliwa, nawet wtedy, gdy strach
przed lotem samolotem zmusza bohatera do przemierzenia całych połaci
USA autem, w pojedynkę.
Każdy wybór da się jakoś wytłumaczyć,
ale nie każdy jest racjonalny. „Prując przez raj to książka”
o wyborach, o selekcji ludzi, miejsc i zdarzeń.
O poszukiwaniu małych i większych katastrof.