Pamięć o grze trupów!
Chołod. Szczepan Twardoch.
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022.
„Kultura
Liberalna” ogłosiła wielki powrót Twardocha. „Chołod”
został wywyższony i osławiony. Wydawnictwo Literackie w miniony
weekend zaczęło publikować reklamy z wyimkami z tego
tekstu.
Deal?
Nieważne. Istotne jest to, że „Chołod” to dobra
książka, ale dupy nie urywa. Bądźmy szczerzy;
Szczepan Twardoch znowu o sobie (wstęp to manifest
płaczka). Proza przesiąknięta testosteronem. Pamiętnikarski
pomysł rozpisania tej historii systematyzuje narracje, ale dziwi tak
ograny manewr.
Zaskakuje język, na plus. A poza tym to ten
sam Twardoch, który napisał wybitną „Morfinę” i
tragicznego „Byka”.
Symbioza dobrego ze złem. Pisarstwo,
które jest zmęczone!
Jedno
jest pewne! Szczepan Twardoch pisze za dużo. Wiele słów,
coraz mniej treści. Przelewa się to. Wylewa w morzu krajowej prozy
nijakiej.
Twardoch to marka. To kreacja. To mainstream. To
produkt (czasami) literackopodobny.
A jednak „Chołod”
przeczytałem dwukrotnie. Najpierw chciałem nagrać „tylko”
podcast. Gadanie do sitka skończyło się quasi
przeglądem
prasy. A pisać o fabule postanowiłem dlatego, że to wydarzenie
podobne do tego, gdy na rynku pojawia się nowy model iPhone.
Wiele
osób lubi funkcjonalne błyskotki, jednakże pomimo użytego
porównania, muszę wyznać, że nowy Twardoch psuje się
dosyć prędko.
Jako klient nowego produktu, wydanego pod marką
„SZT”, zgłaszam szereg zastrzeżeń, a jednak cieszę z „nabycia
nowego gadżetu”.
„Chołod” opowiada historię
mężczyzny, bo jakby mogłoby być inaczej, który jest silny,
twardy, a jednak ukazuje – pokazuje, i to często i gęsto, swoje
miękkie podbrzusze.
Cała historia jest spisana „po polskiemu”
przez człeka, który Polaków nie poważa. Główny bohater nie ma
zamiaru bratać się z „panami”, co gadają przy użyciu „ę i
ą”.
Historia byłego komunisty
Konrada Wilgemowicza Widucha często się rwie, ale to
akurat dobrze robi tej prozie, ożywia ją, zmusza czytelnika do…
kojarzenia, dociekania, poszukiwania. Do MYŚLENIA.
Zastanawiałem
się na początku tego roku, czy Szczepan Twardoch potrafi
i chce napisać prozę, w której narratorem nie będzie on sam i
jego samczy główny bohater?
Obstawiałem, że raczej To się
nie uda. Ale miałem nadzieję i wiarę w Twardocha.
Polegliśmy. I ja, i on.
Twardoch ubrał się w garnitur
męski, fatałaszków damskich nie zamierza przywdziewać.
Wprawdzie w nowej książce jest Sofia, inteligenta i mądra oraz
cierpiąca, ale to za mało (dla mnie), by powiedzieć, napisać,
że Twardoch się odmienił, zmienił.
Kobiety w jego
pisaniu zawsze występowały. I nawet gdy były mocne i silne, to i
tak przegrywały z męskim światem. „Chołod” (znowu) proponuje
to samo.
Efekt makabry to jest stara śpiewka w
pisarstwie Twardocha. „Chołod” pokazuje, że można opisać
„takie” stany dobrze, a nawet wybitnie. Bo tak, są w tej książce
„momenty”. Są sceny rozpisane ręką mistrza, ale jest i wiele
stron zapisanych przez markotnego czeladnika.
Oczekiwałem
„dyskrecji” w twardochowym pisaniu. Zawiodłem się.
Miałem nadzieję, że popełni on prozę, w której więcej spraw
będzie niejasnych, niedopowiedzianych.
Zbyt mało tego, bym
mógł krzyknąć: - Twardoch się zmienił! Albo: - Stary/
młody Twardoch wrócił!
To, co zrobiła „Kultura
Liberalna” to obrona czegoś, czego obronić się nie da. Nie można
usilnie powtarzać tezy, że Twardoch to nasze dobro
narodowe, na które należy chuchać i dmuchać.
Szczepan Twardoch to
taki sam produkt jak margaryna Rama. Znana marka, niezły smak, droga
w czasach inflacyjnych, ale to wciąż margaryna. To nie jest
masło!
„Chołod” to ważna książka 2022 roku, ale
jest spora konkurencja na tym rynku. Dlatego – już ogłaszam – w
moich podsumowaniach mijającego roku, nowej powieści Twardocha,
zabraknie.
Nie łapię się na marketingowy lep i młodzieńcze
pisanie Marcina Bełzy.
Peany i laury są dla
innych.
Poważniejsza literatura wypycha mnie
naprzód, twardochowa wymyka się (jednak!) wstecz.
Chociaż
domyślam się, że znajdą się gremia, które uhonorują „Chołod”.
Wręczą jakąś statuetkę, okraszoną
czekiem.
Szczepan Twardoch opisuje WCIĄŻ TEN
SAM STAN. Stan zawieszenia. Każda opowieść jest bogata w
historiografię, w przemoc i moralne dylematy. Ale czy
budowanie nadal tych samych narracji, odmiennych tylko w pejzaż, nie
powoduje, że mamy przed sobą kopiowane-osiedla Le
Corbusiera.
Wszystko pięknie, a jednak monotonne, bo
podrobione.
Czy
znajduję „światełko w tunelu”? Ależ oczywiście. „Chołod”
to potwierdzenie tezy, że „światło jest tylko dojściem
Ciemności do samej siebie”.
Genesis „Chołodu” tkwi
w twardochowym umiłowaniu do opisywania męskich zmagań.
Gdy cierpienie, brutalność i melancholia idą w równym szeregu.
Dlatego marzy mi się Szczepan Twardoch współczesny, z
facetami, którzy są z boku, których ustawi w swojej prozie, jako
statystów, a nie samurajów.
Czy „Chołod” nie
wykorzystuje śląskich czy syjonistycznych wątków, co
u Twardocha nieodzowne? Z UMIAREM, ale ta hardość, ta
historyczna „zajadłość”, te ciągłe dylematy – tego w nowej
książce mamy aż nadto.
Wszystko – jak u obecnej władzy w
Polsce – jest uwikłane w przeszłość, w politykę
historyczną.
A sprzedają to tak. Poczytajcie, wtedy
konkretnie dowiecie się, o czym to jest. Bo przecież ja „tylko i
aż” pastwię się nad pisarzem.
„Wielka podróż
przez Arktykę - ocean, łagry, miłość i przemoc.
Pochodzący
z Górnego Śląska Konrad Widuch jest weteranem Wielkiej
Wojny, komunistą całym sercem oddanym rewolucji. Po wojnie razem z
Karolem Radkiem wyjeżdża do sowieckiej Rosji i wciela w życie
proletariacki porządek, walcząc w szeregach Konarmii w
wojnie 1920 roku. Rewolucja jednak pożera własne dzieci. Podczas
czystek 1937 roku towarzysz Widuch jako „stary bolszewik”
zostaje aresztowany, skazany i wysłany do łagru, z którego jednak
ucieka i tak zaczyna się jego podróż przez śniegi, lody i
tundrę.
Uchodząc przed sowiecką sprawiedliwością w
towarzystwie niewidomego wora w zakonie
i błatnej imieniem Ljubow, Widuch trafia w
końcu do tajemniczej osady, nazywanej przez jej
mieszkańców Chołodem. Żyją w niej oni zgodnie z rytmem
surowej, polarnej natury, hodują renifery, polują na foki i
niedźwiedzie, mówią swoim językiem i nigdy nie słyszeli o
Stalinie.
Do czasu…
Chołod jest opowieścią o
rozczarowaniu ideami. O losie jednostki rzuconej w wir historii i o
chwili wytchnienia, jaką bohater znajduje poza cywilizacją. Jest to
jednak tylko chwila, albowiem rosyjski Behemot uparcie podąża
śladem ex-towarzysza Widucha.”
Można zabawić
się terminologią i napisać, że ta proza, to historyczny
kryminał. Ale to nadmuchana interpretacja. „Chołod”
jest o cierpieniu. Twardoch w Twadochu. Pisarska
Matrioszka. Wciąż, jednak to samo.
Pamięć o grze trupów! To
budzi trwogę, ale i fascynację zarazem. Bo „Chołod” mógł być
wspaniałą fabułą, ale jakiś owczy pęd zmusił pisarza do
wydania tego teraz. (Jego)
proza
powinna poleżeć. Wyleżeć się. Nabrać cech starego wina. Trunek
pisarski wówczas, po nowej redakcji, był dla odbiorcy,
strawniejszy.
7,5/10