Włamywanie się do życia
Chronologia
wody. Lidia Yuknavitch. Tłumaczenie Kaja Gucio. Wydawnictwo
Czarne, Wołowiec 2022.
Za
jakiś czas opublikuję zestawienie najlepszych książek 2022. Będą
dwa zestawienia. Polskie książki i tłumaczone. „Chronologia
wody” na pewno trafi na listę. Aż tak bardzo porobiło mnie to
czytanie!
To,
co się dzieje w tej narracji, jest szalone. Bo to kartki wyrywane z
zeszytu, zapisanego ostrym piórem. Szczerość. Zaufanie. Empatia.
Ból. Cierpienie. Radość. Strata. Żałoba. Tożsamość.
Molestowanie… Wszędzie woda! Sól i kamienie. Krew.
To
tylko hasła, a zatem (bo nie czytałem „nigdy” książki, która
byłaby tak o mnie…)… Będzie dużo cytatów z finału tej dobrze
skrojonej prozy!
„Zatem
tak to wygląda. Co do rodziny, to trzeba ją sobie wymyślić.
Poważnie. Znam fantastyczne singielki, które tworzą rodziny
ze swoimi dziećmi. Gejów i lesbijki z dziećmi, którzy tworzą
rodziny. Osoby biseksualne i transseksualne, całe urodzinnione.
Ludzi bez partnerów, tworzących rodziny ze wszystkimi, których
dotykają. Znam kobiety i mężczyzn rozmaitych orientacji, którzy
nie mają dzieci i po prostu żyją swoim życiem i tworzą zajebiste
rodziny. Heteroseksualna trójca to tylko jedna z wielu
opowieści.
Jeśli
twoje małżeństwo się rozpadnie, wymyśl sobie nowe ja. Jeśli
rodzina, z której pochodzisz, jest do bani, wymyśl sobie nową.
Popatrz na tych wszystkich ludzi, wśród których możesz wybierać.
Jeśli boli cię rodzina, do której należysz, wsiadaj do autobusu.
Natychmiast.
Chodzi
mi o to, że moim zdaniem trzeba się włamać do słów „związek”,
„małżeństwo”, „rodzina” i zburzyć mury. Nawet
nie wspominaj mi o tej całej beznadziejnej sprawie pod tytułem
zakażmy małżeństwa ludziom, którzy
się kochają . Łap
za strzelbę, Annie. Jezu. No, tak czy inaczej. Chodzi o to, żeby
wymyślać.
Wymyślaj
opowieści, aż znajdziesz taką, z którą będziesz mogła żyć.
Ja
nauczyłam się poprzez pisanie.
Pisanie
też może się sprawdzić.
Pisanie,
żeby sprowadzić delikatny sen na końcówki słów, żeby je
ucałować, oprzeć na nich policzek, otworzyć usta i oddychać
ciałem do ciała, żeby reanimować swoje ja.
Wymyślaj
opowieści, aż znajdziesz taką, z którą będziesz mogła
żyć.
Wymyślaj
historie, jakby od tego zależało życie.
Przyznaję
wprawdzie, że moje zmartwychwstanie i przemiana były nieco dziwne,
ale mogę teraz rozstrzygnąć to jednym zdaniem: moja matka mnie nie
uchroniła; jako dziewczynka umarłam.
Zatem
kiedy moje dziecko umarło w moim brzuchu, to było tak, jakbym
zrobiła to samo. Jakbym zabiła dziewczynkę, którą chciałam
kochać.
To
wielka sprawa, takie rozstrzygnięcie.
Granica
między życiem a śmierci”.
Przepraszam! Ale nie
mogę się powstrzymać! Więc:
„Rzeczy,
które nam się przydarzają, są prawdziwe.
Nasze
opowieści o tym to pisanie. O ciało od nas. Pisanie – z jego
formami i zniekształceniami, z jego oporami i kłamstwami, z jego
niekończącymi się pragnieniami, z jego i tak dalej.
Posłuchaj,
ja cię widzę. Jeśli jesteś taka jak ja. Nie zasługujesz na
większość tego, co cię spotkało albo spotka. Ale mogę
ci coś zaproponować. Kimkolwiek jesteś. Tam, gdzieś. Nawet
najbardziej samotna – nie jesteś sama. Istnieje inny rodzaj
miłości.
To
miłość do sztuki. Bo ja wierzę w sztukę, tak jak inni wierzą w
boga.
W
sztuce spotkałam całą armię ludzi – plemię, które daje dobre
towarzystwo, odwagę i nadzieję. W literaturze i malarstwie i muzyce
i filmie. Ta książka? Ona jest dla ciebie. To woda, przez którą
utorowałam szlak. I bynajmniej nie mówię tu z dupy.
Wejdź.
Woda cię utrzyma”.
Nie
będzie więcej… Nie będzie z książki, teraz będzie o
niej!
Fabuła
bez abstrakcji. Zaczyna się porodem martwego dziecka. I pomyślałem,
że będzie to proza o żałobie i cierpieniu kobiety, matki. A potem
okazało się, że to tylko kawałek z układanki, ociekającej łzami
i wodą z oceanu, rzeki, jeziora, basenu.
Autorka
nie bierze jeńców. Pisze świetnie. Genialnie tłumaczy to Kaja
Gucio. Tylko że w tej „świetności” jest prawdziwe życie.
Egzystowanie na granicy.
Molestowanie
przez ojca, którego (kiedyś) autorka kochała, a potem nie mogła
się uwolnić od tej „niemiłości”.
Siostra
bogini, przewodniczka.
Matka
w stanach depresyjno-maniakalnych, alkoholiczka.
Mężczyźni
– dobrzy i źli. Fatalni i przypadkowi. Kobiety – raczej dobre,
raczej błahe, raczej wspaniałe.
Dzieci
– zmarłe, umarłe (scena „rozsypywanie” prochów jest tak
mocna, WIARYGODNA!). Dzieci – wyskrobane i urodzone.
Dziecko,
które nie tkwi w pisarce. Dziecko uwięzione w ciele dorosłej
kobiety.
Są
nagrody pocieszenia – alkohol, narkotyki. Co popadnie, co
wypadnie.
Są
kary i nagany, najczęściej wymierzane przez ojca i przez samą
bohaterkę.
Są
„święte wrota”, czyli basen i pisarstwo. A potem wymyślanie
„Świętego Graala”.
Wszystko
leci z nurtem. W nurcie życia, w którym zjadanie papieru ma pomóc
na ból tego świata, na bardzo złego ojca.
Jest
wiele scen z tej epiki, które zrobiły na mnie (ogromne) wrażenie.
Nauka jazdy na rowerze jest (chyba) kwintesencją bólu. Obrazem,
który podsumowuje całość. Jest w tym opisie pewnego rodzaju
spójność. Bo jest lęk, obawa, seksualność, krzyk, wrzask,
rany.
Podobnie
jest w opisie choroby i czasu spędzonego w domu rodzinnym. I, gdy
Lidia odnajduje czarną walizkę z garażu. Opróżnia ją z
przeszłości, z ojcowskich bibelotów. I wtedy dopada ją on, a ona
w twarz krzyczy: „spierdalaj”.
Mógłbym
tak bez końca, ale nie przeczytałem książki do końca… Tzn.;
zdaje mi się, że emocjonalność fabuły powoduje, że nie
rozczytałem wszystkich intencji autorki. Wszelakich paralelizmów.
To
nie jest pamiętnik. To nawet nie jest dziennik. To czasami jest
psalm.
Zniszczenie,
niszczenie, budowanie, wyburzanie, tworzenie. Wszędzie woda; wciąż
woda. I kamienie.
Wydawnictwo
Czarne:
„Wszystko,
co przechowuję w pamięci, wiruje wokół wydarzeń w moim życiu
jak woda” – pisze Lidia Yuknavitch, czyniąc z tego żywiołu
centralny punkt opowieści o swoim życiu. A nie było ono łatwe. Bo
czy są słowa, które mogą oddać ból matki po utracie dziecka?
Czy da się opisać dorastanie w domu przepełnionym gniewem ojca? I
jak przedstawić lata autodestrukcji napędzanej alkoholem,
narkotykami i seksem?
Yuknavitch bez
lęku i zahamowań prowadzi nas przez własne doświadczenia, nie
ukrywając egzystencjalnych kryzysów i nie uciekając od
intelektualnych rozważań. Ma wielu przewodników, którzy pozwolili
jej przetrwać lata niepewności, uzależnień i niewyobrażalnego
bólu – od Joanny d’Arc po Kathy Acker, od markiza de Sade
po Kena Keseya. Yuknavitch nie
boi się dosadności, opisując ludzkie ciało jako metaforę tego,
co przeżyte. Autorka imponuje szczerością i bezkompromisowością,
odwagą, by pomimo przeciwności iść dalej. W końcu Chronologia
wody to również głos sprzeciwu wobec tyranii współczesnej
kultury próbującej mówić kobietom, jak powinny żyć.
Oraz:
W
„Chronologii wody” leżałam jak w Morzu Martwym. Unosiłam się
na ciepłej wodzie. Ale sól
drażniła delikatniejsze miejsca i każde otarcie skóry. Taka jest
ta opowieść. Nie umiałam, ale i nie chciałam z niej wychodzić.
Bo Lidia Yuknavitch opowiedziała
nam siebie tak, jakby pisanie było częścią jej ciała, ciała
byłej pływaczki. A Kaja Gucio znakomicie to ciało przetłumaczyła.
Dzięki temu „Chronologia wody” to coś więcej niż książka –
to nasłuchiwanie oddechu drugiego człowieka.
(Mira
Marcinów)
A
także:
[Yuknavitch]
mam we krwi i wiedziałam o tym, zanim ją poznałam. […] kręcę
film na podstawie jej książki, zamierzam skończyć scenariusz i
znaleźć świetną aktorkę – chcę napisać dla niej najlepszą
rolę kobiecą. Napiszę rolę, której sama bardzo pragnę, ale
której nie zagram.
(Kristen Stewart)
Sztuka
rozdzielona, oddzielona od życia? Nie, nie! Sztuka to życie. To
sens. To ratunek! To dopełnienie? Nie, zapełnienie. Wypełnienie.
I
tak też do życia podchodzi Lidia Yuknavitch.
I
się z tym zgadzam w stu procentach, a nawet dwustu. Pisanie,
czytanie, tworzenie jest najlepszym uzależnieniem, jakie może nas
dopaść i nami zawładnąć.
To
po prostu ma (zdrowy) SENS.
Samotność
rozpisana do spodu. Do kości, do ości. A jednak kamienie wciąż
zostają. To nasze i nie nasze grzechy. Jesteśmy tym „g”
oblepieni i zaślepieni. Rany posypywane solą.
Krew,
pot, łzy i inne wydzieliny. Wciąż woda.
To,
że ojciec bohaterki w pewnym momencie traci pamięć, że ona go
reanimuje, że mogła go zabić, ale tego nie zrobiła, to wszystko
ma sens, ale jest w tym także ukryty bezsens i bezkres życia w
cierpieniu i bólu.
Zastanawiałem
się jak podejść do pisania do książki, która tak bardzo mnie
dotyczy (czytelnika – człowieka – odbiorcę wrażliwca). Sposób.
Który znalazłem, może drażnić. Ale z
drugiej strony hasła i cytaty powinny przekonać Was do przeczytania
książki.
Nawet
jeżeli do końca jest to krytyka literacka… Bo:
Samo
pojęcie krytyki wywodzi się z łacińskiego słowa criticus bądź
greckiego krites, które oznaczają osobę wydającą sądy,
czyli osądzającą. W znaczeniu tym kryje się pospolite rozumienie
krytykowania, a więc wystąpienie (słowne lub pisemne) przeciwko
jakiemu zjawisku, osobie czy faktowi, powiązane z negatywną oceną
tychże.
Jednak
JESZCZE TO, bo i ja mam podobnie:
„Chronologię
wody” Lidii Yuknavitch przeczytałem
od deski do deski kilkanaście razy. Nadal ją czytam i pewnie do
końca życia będę do niej wracał – po inspirację, pomysły i z
czystego podziwu. To niezwykła książka.
(Chuck Palahniuk)
9/10