Migotliwy obraz smutku


Mój mały zwierzaku. Marieke Lucas Rijneveld. Przekład: Jerzy Koch. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022.

Powtarzam pytanie już zadawane: Lolita: mały morderczy demon czy zbrukana świętość?
Gdy wizualne odskocznie stają się aż nadto wyraźne!
Stadium i studium choroby miłości zakazanej.
To nie jest „Proces” Kafki, gdzie oskarżony jest… „wymyślony”. Narratorem jest oprawca i sprawca, który tłumaczy, że stał się ofiarą. To są „akta” bardzo dobrze przetłumaczonej prozy (Jerzy Koch). Poza horyzontem dzieją się rzeczy przemilczane, wiedzą o nich tylko martwe zwierzęta…

Zapachy. Przedmioty. Zwierzęta! Uczucia bólu. Muzyka. Dużo dźwięków. Obrazy; pokazywane i zamazane. Sny i bieg. Koszmary i jedzenie. Listy; wiadomości tekstowe i niewerbalne. Powietrze – gęste, ale bywa rozrzedzone. Oszustwa i kłamstwa, półprawdy. Śmierć i duchy oraz zwidy. Woda oraz suchość. Bulgot. I przedziwny rejwach.
Staram się skatalogować „hasła”, które dopadły mnie podczas czytania tej kontrowersyjnej, ale jednakże świetnie zapisanej książki.
Motyw spirali!
Obłęd!
Cierpienie!
Ogród czasu…
Swoisty monolog swoistego Fausta…i fascynacja literaturą. Beckett Samuel, Czekając na Godota". Oraz z boku: Proust Marcel, W poszukiwaniu straconego czasu".
I jakoś nie chcę mi przejść przez gardło słowo: „pedofilia”, ale musi.

Nawiązanie do „Lolity” Nobokova nasuwa się samo, ale także do „Hańby” Coetzee. A ponadto: może Ibsen i jego Nora". W powidokach: Plath Sylvia i jej Szklany klosz".
Nieodparcie przychodzi mi do głowy również „Trudna miłość”. Anita Shreve jednak pisze zupełnie inaczej. To nie ta liga, wręcz nie ta branża.
Wszystko to obrazoburcze, a jeszcze zapomniałem o rozmowach z Freudem i Hitlerem.
Gdy czytałem, dopadały mnie różne stany. Ale szok i przerażenie, to właściwe podsumowanie.
Kontrowersyjna to fabuła!
Marieke Lucas Rijneveld. Cytuję za Natalią Szostak: Najmłodsza osoba nagrodzona Międzynarodowym Bookerem, pierwsza osoba niebinarna z tym wyróżnieniem, zapewne również pierwszy autor, który wśród swoich najlepszych przyjaciół wymienia krowy.

Związki znaczenia, brzmienia i koloru w powieści są wprost bliźniacze z „Lolitą”, a jednak to zupełnie (sic!) inna opowieść. Inna w sposobie narracji. Inny problem neurologiczny, psychiatryczny, uczuciowy, literacki.
O prawdziwy stan duszy tu chodzi, bo jeśli będziemy czytać to bez niuansowania, to Marieke Lucas Rijneveld napisał tylko i aż książkę wywrotową. A przecież to uogólnienie. To wręcz potwarz dla tego przekładu i oryginału.

Pożądanie i zaspokojenie. Czy to oś książki? Nie! Tu brakuje prostego sformułowania. Tu dochodzi do abstrakcji. Halucynacje przezwyciężają rozum. Nastolatka – dziecko z „wadami”. Dorosły mężczyzna – weterynarz – skrzywdzony chłopiec, który – uwięziony w ciele dojrzałym – popadł w miłosną paranoję.
Szaleństwo i dezorganizacja ciała i umysłu. Swoisty opis „kultury konsumpcji”. Przewrót o odwrót. Powrót i nawrót. Obłąkanie i bezład. I karcąca matka w tle…

Cytując za Justyną Ratkowska-Pasikowska: „Wizerunek nimfetki, jaki kreują media, literatura piękna i sztuka, sprowadza się przede wszystkim do traktowania jej jako demonicznej kobiety, która uwodzi mężczyznę, odbiera mu jasność myślenia, wyposażając w nienasycone pragnienie posiadania”.
I tu mamy problem. „Mój mały zwierzaku”, nie jest tak oczywistą narracją. To nie tak się rozgrywa.
Ornamentyka tej powieści składa się z wielu więcej elementów. Niektóre z nich próbowałem wymienić na początku, ale zbyt lekko potraktowałem obrazy śmierci, choroby. Nie tylko hodowcy, który się powiesił, dzieci, które umierają przedwcześnie.
I jest to obleczone w gniew, przerażenie, pragnienie, chorobę.

Humbert Humbert zwraca uwagę, że Nimfetka posiada «nieziemską grację, zwiewność, wykrętność, rozdzierający, podstępny wdzięk.
To samo robi, a jakże, „nasz” dojrzały weterynarz, mąż i ojciec. Tylko że pisarz wyposaża naszą bohaterkę w niewidzialne skrzydła. Ona chce, ona może, ona lata. Kończy się to tragicznie. Ale latanie jest ważne. Może najważniejsze w tej książce. Bo każdy z bohaterów chce odlecieć, wylecieć, podlecieć, nadlecieć.
Ta proza to ogromna sztuka latania, także wśród ludzkich i zwierzęcych nielotów. I latania wymaga od czytelników.

Marieke Lucas Rijneveld balansuje na granicy. Tylko jak nazwać tę linię demarkacyjną. Czego jest to granica? Dobrego smaku, skandalu, tematów tabu, przestępstwa wobec bezbronności i naiwności dziecka. Czym jest ta linia, której autor (naprawdę sprawnie) nie przekroczył. Bo zamiast skandalu, mamy bardzo dobrą literaturę.
Uderzająca u tego autora jest specyficzna bezczelność. Bo dobrze wie, że balansuje, że wywołuje i powoduje dyskusje. Podobnie było przy pierwszej publikacji.

Marieke Lucas Rijneveld:
(ur. 1991 w Holandii) – tworzy prozę i poezję (pierwszy tomik został przez jedną z holenderskich gazet okrzyknięty największym literackim objawieniem). Debiutancka powieść De avond is ongemak otrzymała wiele wyróżnień, m.in. była nominowana do prestiżowej nagrody Libris Literatuur Prijs oraz zdobyła nagrodę ANV przyznawaną za debiut. Ukoronowaniem dotychczasowej kariery literackiej Rijnevelda jest Międzynarodowa Nagroda Bookera za 2020 rok. Marieke Lucas Rijneveld (on/jemu) określa siebie jako osobę niebinarną.

Trochę dziwi mnie promocyjny skrót tej książki, przygotowany przez Wydawnictwo Literackie. Bo czy, aby ta książka jest WŁAŚNIE o tym?
Piszą tak:
Dziwna nastolatka, naiwna jak dziecko i nad wiek dojrzała, opuszczona przez najbliższych w niekończącej się żałobie, szuka ucieczki w wyimaginowanych rozmowach z Freudem i Hitlerem, drobnych kradzieżach, fantazjach o lataniu, muzyce, w której zatapia się cała. Kiedy miejscowy weterynarz, troskliwy i szanowany, okazuje jej zainteresowanie, otwiera się przed nim.
Zafascynowany dziewczyną Kurt wabi ją, przyciąga, podsyca pragnienia, poddając się złudzeniu, że sam wreszcie zapomni o lękach i koszmarach, które dręczą go każdej nocy. Pośród obietnic, wyznań, sprzeczek, szeptów, wspólnych lektur i SMS-ów z cytatami z popularnych piosenek jego gesty stają się coraz mniej niewinne, sen miesza się z jawą, a za granicą tego, co zakazane, majaczy upiornie biel dwuosobowego materaca.
Mocna, odważna i wstrząsająca książka o tym, jak łatwo jest spłoszyć miłość”.

Może się zbytnio czepiam. Bo jedno jest pewne, i to trzeba docenić bezwzględnie, tłumaczenie tej książki i praca redaktorska są wysokiej klasy.
A poza tym racja jest po stronie autora i niektórych recenzentów, zwłaszcza gdy padają takie słowa:
Dajcie mi Nabokova i Rijnevelda! Dzięki nim literatura robi to, do czego została stworzona: odważnie idzie tam, gdzie nikt wcześniej nie dotarł. Od czytelnika zależy, czy i gdzie da się ponieść transgresywnym opowieściom spod znaku Lolity”.
(Frank Hellemans, boeken.doorbraak.be)

Szeroko pojęta sztuka niemal od zawsze nawiązywała do relacji „dorosły – dziecko”. Rijneveld podąża tą drogą, jednocześnie przecierając horyzont. Bo snyi przeszłość, głównego bohatera to jedno, ale „zwierzęcy anturaż” dodaje tej prozie dodatkowego światła.
Poznajemy nowe kolory. Neologizmy barw i odczuć.
Tu nie ma dualizmu (?!sic?!). To nie jest proste rozgraniczenie i nazwanie „dobra” i „zła”. Tu jest wiele, o wiele więcej. Znaczeń, odczuć mamy tu bez liku. Prawo Polaryzacji jest poddane bezwzględnej krytyce (?!). Bo niby podążamy jego (bohatera) drogą, ale wciąż napotykamy na drzazgi, strzępy, odpryski… Na rogowacizny. I tu dualizm się gubi, rozwarstwia, na coraz więcej i więcej… kosmicznych, zwierzęcych odprysków.


Po przeczytaniu książki Rijnevelda sięgnąłem po opracowanie: „Efekt Lolity. Wizerunek nastolatek we współczesnych mediach”, Durham M. (2010) Warszawa. I co? I klapa! Bo nie znajduję przeniesienia! To nie jest linearne. To jest zbyt pokręcone i skręcone. Co moment węzeł!
Można by siedzieć miesiącami przed komputerem i biegać do biblioteki po kolejne opracowania. Na razie jednak poddałem się tej prozie, która jest bezwzględnie dobra.

9/10


Fot: Gazeta Wyborcza

popularne