To nie do wytrzymania
Nokturny.
Dariusz Patkowski. Wydawnictwo KWADRATURA, Łódź 2021.
Codziennie
piję kawę (dużo kawy), palę papierosy, słucham muzyki i…
czytam poezję. Minimum trzydzieści minut wierszy. Za Baudelaire'm,
który twierdził, że człowiek, który jest w stanie wytrzymać
dzień bez przeczytania choćby jednego wiersza, jest świnią. Nie lubię być wieprzowiną.
W
tym natłoku dotarł do mnie (już dawno)
tom Dariusza Patkowskiego – Nokturny.
Problemem
jest,
że w ogóle nie znam autora, a lubię wiedzieć z kim mam do
czynienia. Wujek Google mówi tyle: (ur. 1987) – publikował na
łamach „Latarni Morskiej”, „Wyspy”, „elewatora”,
„Migotań” oraz „Fabulariów”.
Uczestniczył w Połowie Literackim (2015). Mieszka w Szczecinie.
Ok.
Koniec poszukiwań i opowieści przy kominku. Czas zająć się
poezją!
„Nokturny”
to dobry tom, ale drażniący, momentami irytujący powłoką
wymieszanej – zmieszanej religijności. Są komnaty, do których
boję się wchodzić, by mnie nie
przekabacono.
Nie cierpię wiary na siłę. Lubię wiarę, nadzieję i miłość
płynącą z mózgu i serca, nie z bajania. Ale Dariusz
Patkowski (pseudonim literacki) to poeta, zatem poddałem się jego
indoktrynacji.
Najlepszy
utwór w tomie ma zaledwie cztery linie. „Skrzyżowanie”:
Rozżarzona
czerwienią źrenica
zatrzymuje
pojazdy, czas i dopływ tlenu.
Cała
ulica przez minutę zamiera,
czekając
na oddech.
W
tym utworze bóg jest schowany, niemy. Jest błyskiem. W innych
wierszach bogowie łażą, jeżdżą
niczym auta, które w sznurze mkną po autostradzie. Jest ich bez
liku. Poetycki
przesyt.
Autor
albo pokutuje, albo szuka rozwiązania. Na jedno wychodzi: Dariusz
Patkowski gada, rozmawia, szepcze, krzyczy. A boże sprawunki i
wyprawki są tuż obok.
Sadź
osiadła na ich dachach niczym płomień
Ducha
świętego zstępujący w rozpalone
głowy
wiernych. Wydrążone autobusy
nadal
tam stoją – porzucone skorupy
w
środku poszarpanej rany
zimowego
lasu.
(***)
Boskie
stygmaty to jedno co zajmuje poetę, ale równie ważny jest dla
niego RUCH. Wszystko się toczy, wlecze, miga, tańczy. A nawet, gdy
jest bezruch, to przecież też się dzieje. Jest NOKTURN. (Utwór
instrumentalny o nazwie nokturn, zainspirowany poetyckim nastrojem
nocy, powstał w epoce klasycyzmu).
NOC,
gdzie dzieją się sprawki boże, wtedy gdy w ciszy pojawiają
się duchy, zwidy. Wtedy, gdy najgorzej wypada życiowy obrachunek.
Nocny żal za grzechy jest bezsenny, a przez to męczący, pełen
urojeń.
Za
oknem, w przestrzeni skutej
metaliczną
pleśnią popiołu
bałwany
toczą ciepłe jeszcze kule
mięsa,
by ulepić człowieka.
Następnie
błogosławią żywą tkankę
cichą
kontemplacją włókien.
W
odpowiedzi na krzyk narasta
chłód,
śnieg grzęźnie w gardle.
To
nie do wytrzymania.
(Zasypany)
Autor
jest gawędziarzem. Mówi gładko, ale i
szorstkość,
jakby od niechcenia, wkrada się w jego narracje. „To nie do
wytrzymania” jest poetyckim sloganem Dariusza Patkowskiego.
Tatuażem, który sprawił sobie sam, w klasztornej celi swoich
wierszy.
I
znowu wpadł nietoperz do pokoju,
wypędzając
mnie na ulicę. Jest noc. Gasną
gwiazdy.
Elektryczność rozpala nade mną
sztywne,
żelazne lampy. W ich blasku
nie
ma
zrozumienia. Są ślepe ćmy.
(Po
staremu)
Świetny
wiersz. Trafiający w trzewia. Dający po garach. Ale istotą
rzeczy jest ŚWIATŁO, są półcienie.
Bóg
– ruch – noc: równa się: światło. Nawet gdy ciemna noc, to
gwiazdy, to żarówki, to żaru zapaliczki należy
SZUKAĆ.
Trzeba odnaleźć drogowskaz.
W
tej malignie użalania się nad sobą brakuje jednak redaktora. Po
przejrzeniu, po przeczytaniu i wielokrotnym zaczytaniu się, wiem
jedno; ten tom można było ułożyć inaczej. By bardziej się
kleił. By busola, której używa autor, była wyrazista, a nie
rozmazana.
Podmiot
liryczny jest powłoką… czapką niewidką. Domokrążca, którego
nie widać, ale czuje się „jego” obecność. To siła tej
poezji. W niedopowiedzeniach jest ukryte sedno. Jak w kubizmie jak
surrealistycznych marach.
Podobnie
jak Tomasz
Dalasiński „autor
za pomocą gier językowych przypominających techniki
grupy Oulipo kamufluje
bezpośredni przekaz emocji, afektów czy nastrojów”.
Oczywiście
mogę się mylić i może jest to zwykła blaga, poetyckie zawodzenie
w rozmowie z bogiem. Jednakże dostrzegam w tym pisaniu zamiar,
wymiar, a następnie wykonanie zgodnie z rozrysowanym
krojem…
Sierpień
przyjdzie w słońcu. Jego ognista światłość
pobłogosławi
ulice rozmiękłym torfem.
Rozpuszczą
się stare, czynszowe kamienice.
Dławiący
smród spoconych ciał przywabi muchy.
Zaślepiony
dotykam jego szat. Patrzą.
(Tomasz)
Niewiara
przegrywa z nadzieją. A nadzieja przecież bez korzeni ducha jest
zbędna, jest kłamstwem. I autor spiera się sam ze sobą; czy iść
samotnie, czy jednak pod rękę z bogiem.
Jednak
krzyk Alleluja przychodzi poecie z trudem, woli się rozpisywać i
nadpisywać, stąd w końcowej fazie książki mamy wiersze liche i
przegadane. Jednak giną one w tłumie wierszy, które chwytają za
gardło i są rozpisane, napisane z werwą melancholika.
Nie
żałuję, że tom do mnie trafił. Czytam, piję (kawę), słucham
muzyki, ale o wierszach piszę mniej, bo poetki i poeci to
narcystyczne dusze. I gdy już coś tam skrobnę, to potem spotykam
się z zalewem żali i utyskiwań.
Ale…
przeczytajcie
„Nokturny”. Jest w nich światło…pogubionego
Narcyza.
7/10