Patriarchat to wielkie G!


Zła feministka. Roxane Gay. Przełożyła: Anna Dzierzgowska. Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2022. 532 strony.

Na początek wyjaśnienie: - Nie czytałem „Histeryczek”, „Głodu”, ani innych tekstów tej autorki. I wcale nie rozpaczam nad tym zaniechaniem. Obecnie rozkoszuję się „Złą feministką”. Chwała Wydawnictwu Cyranka, że wydała książkę, którą nie tylko warto, ale i należy przeczytać! Książkę, która wkurza!

Roxane Gay i jej esej „Zła feministka” to nie jest tekst, z którym w pełni się utożsamiam i
dlatego nie śpię po nocach, myśląc o patriarchacie.
Nie jest też tak, że tekst mnie uwiódł na tyle, że wciąż myślę o wiekach emancypacji, a przy okazji o mizoginizmie.
Nie! Tekst Gay ma ten walor, że nie muszę szyć proporców z hasłem: „Piekło Kobiet”. Nie!
Ten tekst dlatego jest rewelacyjny, bo autorka nie przekonuje nas do swoich racji z uporem furiatki. Ona pisze o sobie, a także aspektach bycia człowiekiem, któremu się chce, któremu na czymś zależy!
Może to być gra w scrabble, a może być to praca ze studentami. Może to być analiza programów telewizyjnych, seriali, głupich i mądrych książek. Ważne jest to, by dyskutować, by rozmawiać, by nie zamykać się we własnej skorupie.

Ważne by dostrzegać Innego, Drugiego!

Tekst zrobił na mnie tak wielkie wrażenie, że postanowiłem nie wystawiać mu cenzurek, bo byłoby to po prostu
mało „męskie”… :)
To nie jest książka „na ocenę”. To jest opowieść na rozmowę. Na wielomiesięczne trawienie, przetrawienie.
I jeszcze jedno istotne stwierdzenie: tytuł to fałszerstwo. Niewinne, ale jednak. Autorka, a jakże, sama piętnuje się jako „zła feministka”, ale znaczenie tej „obrazy” jest tak wielowątkowe, że bez przeczytania
jej tekstu, nie zrozumiecie, że takie intelektualne kłamstwo jest bardzo fair.

W książce pada wiele nazw. Nie jest istotne, że niektórych seriali nigdy nie obejrzycie, a książek nie przeczytacie. Istotne jest to, jak Roxane Gay o nich pisze. Jak wiąże molekuły, jak bystrze i z uporem rozprawia się ze światem i samą sobą.
Książka została napisana gdzieś około 2013 roku. Jej pierwsze wydanie wypłynęło na rynek w 2014. W Polsce mamy ją teraz. Prowadzi to do pewnych nieporozumień jak na przykład, że Bill Cosby to łebski gość. Nie zważajcie na to, bo pisząc tak, używam pewnego nadużycia. Wspominam o tym dlatego, że czytając, nie czepiajcie się szczegółów, które są w przypisach wyjaśnione. Najważniejsza jest myśl przewodnia. A ta jest, w pierwszym odbiorze, rozwodniona, a potem nagle krzyczymy: „eureka”! Bo pisarka nie stara się niczego udowodnić. Ona pisze, dlaczego warto (do cholery!) myśleć!

Tak w książce jest o aborcji, o wykluczeniu, o homofobii, o rasizmie, o samotności, o szybkim seksie, o trudnych relacjach, o studentach, o scrabblach,
o puszystości… STOP!
Ale przede wszystkim jest o byciu rozsądnym człowiekiem, którego konsumpcjonizm i uprzedzenia nie pochłonęły do reszty!

Oczywiście, że są rozdziały, które mnie wściekają. I to jest miłe. To jest dobre. Właśnie o tym także pisze Roxane Gay. Przestańmy kochać literaturę za to, że nam się „prostacko” podoba. Literatura jest wtedy wybitna, gdy pobudza synapsy, gdy otwiera nowe drzwi percepcji. Gdy nie pozwala zasnąć. Gdy nakazuje nam zrewidować poglądy!

„Zła feministka” to nie są kluchy z olejem. To jest coś, CO należy czytać powoli i roztropnie. To jest też (jakby) podręcznik dla piszących o twórczości innych. Sam w swoich tekstach „odlatuję” i bawię się kanapowego psychoanalityka. To prowadzi do uproszczeń, spłaszczeń i wynaturzeń.
W krytyce – jakoś dziwnie się przyjęło, by pisać okrągłymi zdaniami. A co drugi piszący udaje znawcę ludzkiej psychiki. Skąd ta pycha? Skąd ta wszechwiedza?
Skoro tak niewiele osób czyta w Polsce, to dlaczego tak wiele jest specjalistów od książek?
Jest całe stado ludzi, którzy chełpią się tym, że reklamują czytelnictwo, że gdy piszą i czytają „tylko dobrze”. Co to ma być? Przedszkole?! Z książką, z autorką, z autorem, a fabułą należy się spierać, a nie pisać na zasadzie „kopiuj – wklej”. Pisanie o literaturze dobrze, wcale nie oznacza, że każdy tytuł należy sztucznie zachwalać.
O tym – i to nie między wierszami – pisze m.in. Roxane Gay.
Oczywiście, że patrzy na recenzje „feministycznie” (skrót myślowy), ale przede wszystkim patrzy szeroko, wielowątkowo. I dlatego jest tak irytująca, a zarazem dobra!

Kiedy pisze, że pojechała na obóz na grubasów, to rozczula się, a jednocześnie pisze o relacjach, o „umiarze”, o koszmarach postrzegania i wystrzegania się ludzi otyłych.
Kiedy pisze o turniejach w scrabble, to rozkosznie przyznaje się, że chce tylko wygrywać, że porażki ją
drażnią.
Kiedy pisze o studentach, którzy mają problem z czytaniem, to ich nie piętnuje, lecz stawia sprawy jasno: jak to się stało, że ci ludzie w ogóle trafili na uczelnię, a jednak nie odtrąca ich. Ze wszystkich sił stara się im pomóc.
POMOC to w ogóle ukryte znaczenie całej „Złej Feministki”. Pomagać innym, ale najpierw sobie. I to nie jest egoizm ani altruizm. To zdrowy rozsądek!

Ubodło mnie zdanie: „Szczęście nie jest popularnym tematem literackim”. Po kilku godzinach zacząłem rozkminiać mój gniew. I wyszło mi, że za bardzo myślę „po polsku”. Brakuje mi szerszej perspektywy. W tym momencie wpadłem też na pomysł: - Co i jak pisałaby Roxane Gray, mieszkając w kraju PiS?!
Gdybanie jest dobrym tematem na esej, ale zostawmy geografię, a skupmy się na szczęściu i smutku.
Czy naprawdę jest tak, że większość dobrej literatury to upadek człowieka, a nie jego dźwiganie się? Niestety tak. Ale amerykańska pisarka ma na to lekarstwo:
„Może po prostu nie potrafimy dostrzec, że szczęście może mieć fakturę i złożoność, i dlatego piszemy o nieszczęściu. W każdym razie (mnie) wydaje się to łatwiejsze”.
Wyrwane z kontekstu? I cóż z tego?! W tych słowach znajduje się pewna prawda: lubimy czytać, pisać o nieszczęściu innych. Wydaje się nam wówczas, że jesteśmy tacy ludzcy. Otóż: g… prawda. Takim postępowaniem rozgrzeszamy własne przewiny.
Czy tak sądzi autorka? Nie do końca. Czytając, kłóciłem się z nią bez przerwy i dlatego tak dobrze „zrobiła mi” ta lektura.
Jest oczyszczająca! Bolesna! Nawet wtedy, gdy
pisarce podobają się seriale, których ja nie znoszę, jak np. „Dziewczyny”.
Ale gdy Roxane rozprawia się z fenomenem Pięćdziesięciu twarzy Greya, to leje miód na moje serce.

Czytajcie „Złą Feministkę”. „F” – musi być wielkie. A zło może wreszcie będzie ulegało zmniejszeniu, bo na pewno nie degradacji!

Władza języka nie obraca się przeciwko językowi. Ona w tej książce tryumfuje!


*Zdjęcie – The New York Times 

 

popularne