Długi tekst o bardzo złej książce…


Powszednia historia. Sebastian Nowak. Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2022. 294 strony

O złych książkach trzeba pisać z wielu powodów. Jednym z nich jest przekora.

Skoro niemal wszyscy są piewcami dobrej literatury, która podobno zalewa nas niczym tsunami, to dlaczego, jednocześnie, tak często słyszę o „nadprodukcji książki nijakiej”?
Powszednia historia” to literackie wynaturzenie. Miało być gorzko i (na swój sposób) śmiesznie, a wyszło „pożal się boże”…


Sebastian Nowak, absolwent filologii polskiej oraz kulturoznawstwa i wiedzy o mediach, stworzył szmirę.
Dałem się nabrać! Na promocję, na marketingowe gadki-szmatki. Och, głupi ja. Stary naiwny dureń ze mnie.
Splatające się losy trojga bohaterów kończą się zdaniem słyszanym z offu: „Ktoś z oddali krzyczy, że pedały”.
Ubaw po pachy…
Emigracja, migracja, szybkie związki, samobójstwa, niespełnione miłości, pokręcone relacje i wielka szafa (która ma być figurą retoryczną).
Najlepsze w tym pisaniu są… spacje. Wtedy rozumiem wszystko. Światło, oddech. Ale po każdej spacji następują słowa, zdania, tragizm godny kiepskiego licealisty.

Najlepsze, a zarazem najgorsze jest to, że miała powstać groteska z rdzeniem pamfletu, a powstało coś, co powinno zalegać głęboko w szufladach redaktorów, jako przykład złego pisania. Fatalnej narracji.
Mamy stereotypy, seksizm, homofobię, mizoginizm. Zamiast zdystansowania się od przekleństw obecnej i przeszłej Polski, autor tonie w bagnie, które sam stworzył. Co zabawne; Sebastian Nowak wierzy, że napisał tyradęklechdę o pokoleniu pogubionych, którzy żyją w koglu-moglu peerelu i Polski PiS.
Może miał taki pomysł. Jednak ani autor, ani redaktorzy nie byli w stanie uratować tej fabuły. I nawet kampania promocyjna nie uczyni z tego pisania – pisarstwem.

Nie czytam (z założenia) innych recenzji. Rozprasza mnie to. Tym razem musiałem poszperać i nadal nie mogę uwierzyć, że znaleźli się specjaliści, którzy chwalą „Powszednią historię”. Posłuchajcie, poczytajcie:

Debiutancka powieść Sebastiana Nowaka koncentruje się na trzech postaciach, ale to nie znaczy, że poznajemy tylko trzy życiorysy. Bohaterowie „Powszedniej historii” przypominają uczestników rozciągniętej w czasie sztafety — niosą co najmniej trzy pałeczki, bo każde pokolenie dodawało do wcześniejszej swoją własną.
W „Powszedniej historii” poznajemy Janę, Krzyśka i Ludwika. To millenialsi, którzy — choć urodzili się już w „wolnym świecie” i nie poznali ograniczeń nakładanych przez system komunistyczny na ich rodziców — wciąż przeżywają przeszłość. Cała trójka wierci się w miejscu i szamocze, czując, że czegoś im brakuje, a to, co mają, nie wystarcza”

Joanna Barańska, autorka słów powyżej, oczywiście nie recenzuje książki, tylko ją streszcza. Jednocześnie robi to tak, by przekonać czytelnika do książki. Zwłaszcza gdy pisze: „Powszednia historia” zaskakuje takimi niespodziankami i sprawia, że czytelnik chce się dowiadywać więcej o bohaterach — grzebać w szafach dziadków, spoglądać do notesów, odkrywać, co ukryte i przypominać, co zapomniane.

Po takiej recepcji nic tylko kupować i czytać. Nie ma ani słowa o języku, jakim jest ta książka napisana. A jest to język ułomny, zły, wręcz grafomański.

Nawet „Vogue” chwali, opisując komponenty:

Najwcześniej świadomość zdobywa Krzysiek. Odkąd rozumie, że jest osobą LGBT+, wie, że musi żyć na własnych warunkach. Osoba uprzywilejowana – Ludwik – biały, heteronormatywny mężczyzna – najpóźniej, bo nie musi mierzyć się z przeciwnościami. Biały facet hetero często nie musi o nic walczyć – może nawet nie widzieć, co jest poza strefą komfortu. Jana – emigrantka – spełnienie marzeń jej matki o kobiecie sukcesu, śpieszy się, ale nie wie dokąd. Z czasem zaczyna rozumieć, że też musi podjąć decyzję o wyjściu poza schemat”.

Dalej! Granice.pl też są zachwycone. Czytamy więc: W ,,Powszedniej historii” - czyli antysadze rodzinnej — uproszczone perypetie bohaterów są jedynie pretekstem, by przyjrzeć się drodze kilku pokoleń. Drodze, napędzanej odwieczną chęcią ucieczki, która zaprowadziła Janę, Ludwika i Krzyśka na ulice jednego z dużych miast postkomunistycznej Europy. Jak to zwykle bywa: wielka historia łączy się z popkulturą, a drobne obietnice szczęścia ścierają się z rzeczywistością.

Jeszcze?! Teraz będą „wielkie” nazwiska.

Był romans, nie ma romansu, a co pomiędzy? Sto lat marzeń o lepszym życiu, przekazywanych w sztafecie z pokolenia na pokolenie. Tą brawurową powieścią, w której czasy i osoby wirują jak na rozpędzonej karuzeli, Sebastian Nowak udowadnia, że historie o miłości wciąż potrafią pomieścić w sobie cały świat”.
Maciej Jakubowiak

W Powszedniej historii Nowak pokazuje nam ludzi, którym życie bardziej się przydarza, niż spełnia, a mimo to do zdjęcia pozują dumnie, tak jak stoją. W dresie, na kacu, świeżo po zerwaniu. Ich opowieści z pozoru podobne są do wielu innych, ale opisane zostały wyjątkowo, z jedynym poczuciem humoru, który szanuję: absurdalnym, dosadnym, lecz życzliwym. Czytajcie tę książkę”.
Olga Hund


Pani Olgo, Panie Macieju – czy Wy w ogóle czytaliście to samo co ja?! Rozumiem, że blurby to marketingowe skróty myślowe, ale takie wodolejstwo jest po prostu „karalne”. Wasze promocyjne „ochy i achy” w ogóle nie dotyczą książki Sebastiana Nowaka!
Gdyby to chociaż było bliskie Pawła Sołtysa?! Albo... Marka Nowakowskiego?! Lub Andrzeja Brychta?! A może Jana Himilsbacha!!!!
A to jest mieszanka studenckich notatek, bez składu i ładu. Pozorowanie literatury.

Przez dziesiątki lat byłem pretorianinem „Buszującego w zbożu”. Miłowałem J. D. Salingera. Ale, gdzieś rok temu, po całym niemal życiu, mi przeszło. Dojrzałem?
Wspominam o Holdenie C., głównym bohaterze, bo może „Powszednia historia” miała – ma być współczesną alegorią przygód chłopca, który nie chciał stać się mężczyzną?!
Wybudzony w nocy ze snu mogę cytować z pamięci frazy z „Buszującego”, bo jako nastolatek nauczyłem się tej książki na pamięć! Wariactwo, prawda?! Dlatego z pewną łatwością dostrzegam, że Sebastian Nowak chciał napisać kredo współczesnych Polaków. Napisać, opisać, streścić. Ale to próba wątpliwa. To manifest literackiej bylejakości.
Ktoś – na pewno się „ktoś” taki znajdzie – napisze, powie, że jestem stary ramol i niczego nie rozumiem, nie kumam. Otóż zbyt wiele pojmuję, by z uporem złej sprawy bronić książki, która nie powinna zostać wydrukowana.

Najbardziej zdumiewa mnie język. Fatalny. Ułomny. Piewcy krzykną, że to celowa gra. Podszywanie się pod pisarza uchodzi dzisiaj każdemu, ale nie wszyscy muszą nad tym faktem przechodzić do porządku dziennego.

Znam, co najmniej, dwa wydawnictwa, które autorom pozwalają na wiele. To krakowskie Ha! art i szczecińska Forma. Ale, chyba nawet oni nie tolerują tak cudacznych eksperymentów?
W.A.B. zaryzykowało i nadal nie pojmuję dlaczego.
Jana, Krzysztof i Ludwik to postaci papierowe, z punktu ksero. Rozpisane źle. Lubię łamanie konwenansów, filmowe triki, ale „przestrzeń sacrum i przestrzeń profanum” musi gdzieś być ukryta, a następnie rozłożona na czynniki pierwsze. Sebastian Nowak jednak uważa, że wie lepiej, zatem pisze, jak potrafi.


Kpina. Ironia. Oczywiście, że tak. Tylko aby posługiwać się takim instrumentarium, należy mieć pomysł, zamysł, rozmysł. Tu nie ma niczego, co świadczyłoby, że autor chciał nam „coś przekazać”. No, tak! Jego spacje są cudowne! Pełne polotu!


Olga Hund i Maciej Jakubowiak polecając „Powszednią historię”, po prostu się ośmieszają. Bywa. Bo napisanie kliku okrągłych zdań niczemu nie wadzi, szkoda tylko, że są czytelnicy, którzy biorą pod uwagę ich opinie i zdecydują się kupić książkę.
Tendencje, które są częste w polskiej literaturze, to próby „bycia innym”. Próby napisania historii już milion razy opowiedzianych w stylu „na wariackich papierach”. Nie mam nic przeciwko eksperymentom, ale niech to chociaż jest napisane po polsku!!!


Literatura i ideologia bełkotu jest - nomen omen - powszechną historią... Niektórych „to bierze”, mnie – wciąż – zadziwia.
Jestem liberalnym, lewicowym biseksualnym Żydem, któremu można sprzedać kota w worku, ale najpierw upewniam się, że „to coś ukrytego, skrytego” chociaż miauczy, a nie tylko skrzeczy!
A „Powszednia historia” kwęka, a jej autor głosi: - Śmiejcie się! Bawcie się! Płaczcie! Och, jakie to (niby) młodzieńcze, ale jakże – zbyt – uproszczone, spłaszczone.


Ignacy Karpowicz w podobny sposób mnie irytuje, ale jednak to jest Pisarz. Nie śmieszek.
Michał Witkowski pisał (momentami) jednakowo, ale miało to jakość i styl. Nie było (i nie jest) bełkotliwe.
Jakub Ćwiek klecił od niechcenia, a jednak przekonywająco.
A autor „Powszedniej historii”? Zaprosił nas na bal przebierańców, na którym stroje są z krepiny i rozpadają się przy pierwszym tańcu!

Dwa punkty na dziesięć są za spacje i jamnika na okładce. Mam duży sentyment do książek Czytelnika z serii… z jamnikiem. Ten pies to jedyna rzecz, która mnie bawi w tej książce. Wprawdzie autor pisze, że jest „spasiony”, ale wolę psa z nadwagą, niż niedorobioną – niewydarzoną fabułę.

2/10


*Zdjęcie – materiały promocyjne W.A.B.

 

popularne