Fragmenty mozaiki
Dewocje.
Anna Ciarkowska. Wydawnictwo W.A.B., Warszawa, 2021.
Wiara
czy obłuda odprowadza do sali szpitala psychiatrycznego?
Anna Ciarkowska napisała książkę delikatną. Wykwintnie
, rozkładając
akcenty. Jej opowieść wzbudza zaufanie. Jej bohaterka, podobnie jak
Marie de France w „Wyspie kobiet” Lauren Groff, jest
osamotniona, porzucona, bogobojna. Tylko u Groff bohaterka
(jednak) wygrywa, a u Ciarkowskiej dziewczyna zostaje uznana za
współczesną czarownicę.
Pisarka
– znowu – uwodzi poetyckim językiem. Podobnie jak w „Pestkach”
pisze o odrzuceniu, niezrozumieniu i teatrze konwenansów.
Dziewczyna
z nadprzyrodzonym darem uzdrawiania chorych jest naiwna, ale jest
także niewinna. Jest prostoduszna, ale widzi i słyszy więcej niż
inni. Sprawiedliwa we wsi obłudników, konkretna w nadziejach i
marzeniach. Niemożliwe przenikliwa i całkowicie zagubiona. Jest
sama. A tłumy do niej ciągną. Spodziewają się cudów, porad,
wskazówek. Gdy dostają, czego chcieli, uparci i wrodzy wracają do
swoich zajęć i do miejscowego kościoła, gdzie wszystko jest jasne
i (zawsze) przewidywalne.
Czy
to jest „Kult”
Łukasza Orbitowskiego?
Zbyt prostackie skojarzenie. Gęstość „Kultu” ma cechy
reportażu, a „Dewocje” to raczej przypowieść.
Relacja
– spowiedź. Relacja na linii pacjent-lekarz.
Cała
narracja jest okryta całunem dewocjonaliów. Wśród świętych
obrazków i figurek, są też drzwi od kuchni i ostatnie oddechy
babci-hrabianki.
Nasza
bohaterka przejmuje się wszystkimi, a wieś to zainteresowanie
przeraża. Bo jak można dotknąć czoła i wskrzesić, bo jak można
raka wysuszyć, zasuszyć, wyleczyć. Albo, że palec odrasta albo że
damski bokser, mąż katechetki nagle umiera?
Anna
Ciarkowska swoją fabułą pobudza synapsy. Gdy czyta się „Dewocje”,
to nie chce się robić przerwy. Książka „wchodzi” natychmiast.
Od pierwszego do ostatniego (bardzo ważnego) zdania!
Przyswajając
przypowieść, z każdą stroną, dopadają nas pojęcia: grzechu,
wstydu, lęku, hipokryzji.
Może
stąd te przywołania, które wędrują w przestrzeni recepcji. Że
opowieść budzi skojarzenia z „Upadkiem”
Alberta Camusa czy też z „Matką Joanną od Aniołów”. A może
też ze „Świętoszkiem” Moliera?!
Jakichkolwiek
nie szukać odwołań, pamiętajmy, że „Dewocje” to mozaika.
Przypowieść złożona z fragmentów. Ze strzępów życia wsi,
egzystencji samej bohaterki oraz okruchów „czynów świętych”.
A
ponadto „Dewocje” są szkatułkowe, bo mamy spowiedź w
spowiedzi. Relacje się zazębiają, układają. Tworzą obraz
dopiero
po przyswojeniu (wysłuchaniu) całości.
Opowieść
w „Dewocjach” jest jak zdania spisane w 1998 roku przez Michała
Pawła Markowskiego.
Wprawdzie mowa tu o „pisaniu”, a zastąpmy to słowo
„opowiadaniem” i osiągamy konkluzję:
„Czym
jest pisanie, wie się dopiero wtedy, gdy trzeba pisać: by zagłuszyć
samotność, by zapomnieć, by odwlec moment rozpaczy. Gdy jednak
piszemy z takich właśnie powodów, nieoczekiwanie — prowadzeni
przez słowa — odkrywamy sens pisania: nie jako środka zastępczego
i zaradczego, ale tego, co samo w sobie jest nieprzenikliwe”.
Czy
jednak nie piszemy zawsze dla kogoś? Czy nie opowiadamy dla „Innego
– Drugiego”?
Tak!
To nie jest rzeka słów, która trafia do jednego odbiorcy. To jest
potok, który zalewa przeszłość, teraźniejszość. Tylko (i aż)
przyszłość jest niejasna.
Wieś
osiągnęła święty spokój, proboszcz i biskup nie muszą zmagać
się ze świętą, a ona nadal nie rozumie – za co i dlaczego „TO”
wszystko?!
Zbrodnia
przynosi karę. Ale czym
zawiniła ona? Jak(ie)
przekroczyła prawo? Kiedy i gdzie przewiniła?!
Spodziewałem
się poezji, ale nie spodziewałem się takiego łagodnego kunsztu.
Nie ma niczego „wprost”. Wiele jest między słowami, scenami,
fragmentami. A z drugiej strony jest przesadne „na wyrost”…
Samotność, Dojrzewanie, Niezrozumienie, Obłuda.
Formalizm
uwikłany w bajanie „świętej wariatki”.
Czy
proza Anny Ciarkowskiej jest kontrowersyjna? Nie! Czy ta proza jest
polemiczna? Tak!
To
nie są skrajności. To jest zbiór uzupełnień i dopełnień. Ona
opowiada – i to jest bajanie, ale to, co się dzieje, wcale
nie jest klechdą. To zapis wydarzeń – niemal –
prawdziwych.
Bezmyślna
dewocja i jednoczesna religijna ignorancja.
„Dewocje”
zostały nominowane do Nagrody Literackiej Nike i ten laur nie
dziwi.
Bo na podziw zasługuje pomysł i styl napisania tej książki.
Gdyby
ktoś opowiedział mi zarys „Dewocji”, to nie kupiłbym
tego. Ale przypowieść
zyskuje, gdy się ją czyta. Gdy zwraca się uwagę na detale.
Rozwaga, a nie kpina. Powaga, a nie
groteska.
„Dewocje”
to także charakterystyka tożsamości. Paleta postaci z ludu, z
domów, w których utarło się, że matka gotuje, sprząta,
rodzi; a ojciec pracuje, rządzi, prowadzi. A wsią trzęsą
proboszcz i jego gospodyni
oraz sklepowa i listonoszka… A w
tle
miejscowy bonzo; wujaszek złodziej, który „wrócił” na drogę
jedynie słuszną.
Czyli
stereotypy czy może raczej stygmaty?!
Proza
Anny Ciarkowskiej mogłaby stać się (po skrótach) scenicznym
monodramem. Dobra aktorka mogłaby pokazać dorastanie, dojrzewanie i
świętość. Na scenie mogłyby też zagościć manekiny, które
otaczają główną bohaterkę.
Manekiny,
które przegoniły ją ze swojego świata. Podwórka pełnego
hipokrytów.
Sprawiedliwa
odeszła, proboszcz z biskupem i ich trzoda zostali.
8,5/10
Zdjęcie
-
https://papaya.rocks/pl/people/anna-ciarkowska-kosciol-zamyka-nam-usta-chce-oddac-glos-zwyk