Nie wystarczy przeczytać, należy pojąć...
Przechodząc przez próg, zagwiżdżę. Wiktoria Bieżuńska. Wydawnictwo Cyranka, 2022.
Ucieczka
od bezradności? NIE! „Przechodząc przez próg, zagwiżdżę”,
jest wyciem bezradności! Skowytem i wrzaskiem! Ale „musi
być cicho”, zatem Ona (bohaterka) mówi powoli. Relacjonuje,
opisuje, a czytelnik czuje się bezsilny.
To
nie jest przypowieść dziecka z DDA. To jest relacja z pola
bitwy. Dorośli to… gnoje, egoiści, uzależnieni i
współuzależnieni. Dorośli, którzy w imię idiotycznych wartości
próbują ratować siebie, podróbkę
rodziny.
Nie ma szans na odrodzenie.
Falsyfikaty.
Oni
stają się zombie, dziecko staje się kalekie emocjonalnie i nie ma
wyboru: chciałoby zagwizdać, ale nawet to jej zostało
odebrane.
Przechwycone
przez dorosłych dzieciństwo już nigdy nie wróci. Zostało
przepite, rozpite, zbite, pobite.
Książka
smutna. Poruszająca. Bardzo dobrze napisana. Świetny debiut. A
wydawałoby się, że na „ten temat” napisano już miliony
książek. Okazuje
się, że sposób, że kąt, że kontekst czynią cuda.
Książka,
która sieje spustoszenie, ale i daje nadzieję, że z polską
literaturą (jednak) nie jest tak źle.
Wiara,
że takie pisanie jest terapeutyczne, jest uzasadniona. Ale czy
pijący alkoholicy czytają prozę, czy tylko etykiety i paragony
w
monopolowym?!
Bardzo
modne stało (co mnie niezmiernie dziwi) opowiadanie jak się piło,
ile się piło, z kim i gdzie. Są podcasty, programy tv i blogi
poświęcone piciu – niepiciu. Wiem sporo o procentach, ale nie ja
jestem ważny. Ważne są ofiary i głuchy, niemy tłum picia. A nie
bohaterskie trzeźwienie. Ono ma sens, gdy się o nim nie gada, nie
rozpowiada, ale się je kultywuje.
Pijaństwo
to nie cysterny wypitego alkoholu, to nie brane naprędce chwilówki.
To także nie wodospady moczu na klatkach schodowych i wymiociny w
kuchennym zlewozmywaku. Pijaństwo to też nie marskość wątroby i
częste detoksy.
Pijaństwo
równa się rozpadowi małżeństwa, lichemu rodzicielstwu, upadkowi
moralnemu do spodu.
Ofiary
wojny, która nigdy nie została zakończona. Trwa i trwać będzie.
Wiktoria
Bieżuńska napisała książkę, która daje po garach. Jej
bohaterka nie ma imienia, twarzy. Znamy jej wiek i że „ma
brzuszek”. Ale tak
naprawdę jej wiek jest fałszywy. Bo ona w wieku około 10 lat ma na
karku z dwadzieścia więcej. A jej „puszystość” to stygmat
nadawany przez otoczenie. Nie wiemy, czy się uśmiecha, nie wiemy,
co ją pociąga. Ale wiemy,
że ma ciągłe powody do płaczu (ale łka). Widzimy, że alkoholizm ojca,
przemoc matki i obłuda babek ją wciąga – pociąga na dno.
Jej
gra na pianinie jest błahostką. Igraszką, zabawką blaszaną –
instrumentem dorosłych. Wytłumaczeniem dla matki: - ma pasję!
Wytłumaczeniem dla ojca: - mam spokój! I jeszcze w tle
faryzeuszostwo katolickiej religii. Dewocje!
Tak
– jest dostrzegalna analogia – z pisaniem Anny
Ciarkowskiej.
Wiktoria Bieżuńska podobnie pisze o osamotnieniu, porzuceniu, złym
dojrzewaniu. O oszustwie fundowanym przez dorosłych!
W
całej opowieści NIKOMU nie przychodzi do głowy, by udzielić
Dziecku pomocy psychologicznej. Zamiast tego zafundowano jej
przyspieszony kurs dojrzewania. Najgorsze z możliwych seminarium
upodlenia, zniekształcenia, wykluczenia.
Jest
moment w tej narracji, że czytelnik czuje się zdezorientowany.
Wydaje się, że to dwie różne dziewczynki, osobne historie. Ale to
tylko chwilowe niepicie. Chwilowy rozejm rodziców.
„Wiktoria
Bieżuńska,
urodzona na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Mieszka w Gdańsku Wrzeszczu,
dzielnicy, w której żyli Günter Grass
i Sat-Okh. W przyszłości zamierza poszerzać swój biogram o
kolejne fakty” – taki biogram pisarki odnajduję na stronie
wydawcy. Cyranka
też skrótowo promuje prozę: „Bohaterka tej książki nie należy
do siebie. Nie ma imienia, prawa do własnego ciała, jej zdanie się
nie liczy. Mała dziewczynka zepchnięta na margines spraw dorosłych
bywa wciągana w środek rodzinnego dramatu jako narzędzie szantażu
czy rekwizyt w teatrze pozorów. Mimo to bohaterka-narratorka
opowiada. Odzyskuje podmiotowość dzięki językowi i wyobraźni,
które dają napęd doświadczeniu – głównie cierpienia i bólu,
ale też przyjemności i zdumienia światem”.
Kilka
szybkich zdań, a mamy (jakby) jasność, że dziewczynka z powieści
jest znana pisarce. Że „teatr pozorów” to widowisko „na
żywo”.
Systemy
rodzinne w familiach dysfunkcyjnych nie istnieją, a jeśli ktoś
próbuje je nazwać i sprecyzować, to albo jest psychiatrą, albo
duchownym. Jeden będzie „leczył”, drugi „wybaczał”. A tu
nie powinno być mowy ani o uzdrowieniu, ani o odpuszczeniu grzechów.
Rodziny, których fundamenty topią się w smrodzie alkoholu, nie
powinny (w ogóle) istnieć! Ratowanie takich ciał deformuje.
Zamiast rozwoju mamy ciągłe
karłowacenie.
Nadzieja!?
Brak!!!
Doczytajcie
do końca i nie zauważycie żadnych znamion happy endu. Babcia
przygotowuje kluchy na wynos, do słoika. Do domu, w którym leży
żywy trup alkoholika. Trup ojca i męża. Zwłoki pociągające z
butelki i trzymające w ręku blister relanium.
„Przechodząc
przez próg, zagwiżdżę” czyta się szybko. Za szybko! Skromna
minipowieść jednak jest pełnoprawną fabułą; nierozgadaną
(niby), a jednak pełną treści, które świdrują. Które bolą jak
poparzone ciało. Pełne bąbli i zaczerwień.
„Książka
jako narzędzie konfrontacji kobiet z własnym uzależnieniem od
alkoholu” – to tytuł pracy Ewy
Włodarczyk.
Interesującej, analitycznej, znanej mi od lat. Sięgnąłem po ten
tekst znowu, bo trudno nie zacytować tych słów, wyjętych z ust
Marii Molickiej:
„Literatura
oferuje wiedzę, którą można zastosować do własnego życia.
Literatura, tak jak osoby znaczące, ma wpływ na postawy, dokonywane
wybory, system wartości, przy czym ten wpływ nie jest ograniczony
wiekiem czytelnika. Ten wpływ jest znaczący również, a może
przede wszystkim dlatego, że […] literatura
jest wyjątkowym rodzajem sztuki, przemawia do wyobraźni, wyzwala
emocje i oddziałuje na sposób myślenia”.
ORAZ:
„Samodzielne
odkrywanie uniwersalnych problemów ludzkiej egzystencji, symboli i
ich znaczeń oraz przesłania sprzyja dokonywaniu świadomego wglądu
we własne emocje, myśli i ich uwarunkowania. Można oczekiwać, że
czytelnik, odkrywając dla siebie nowe znaczenia, lepiej rozumie
siebie i innych, tym samym lepiej będzie sobie radził ze sobą czy
innymi”.
Czegokolwiek
bym nie odnalazł w swoim zamku
pamięci i przywołał tutaj, to muszę napisać jedno: Powinniście
znaleźć czas i siłę, by przeczytać ten debiut.
Taki
start w prozę zasługuję na wielki szacunek! Nawet jeśli jest to
leczenie przez pisanie.
9/10