Góra Prześwitów


 

Deutsch dla średnio zaawansowanych. Maciej Hen. Wydawnictwo Literackie, Kraków, 2019.

Sam jestem w podróży i pisanie o książce, która jest wędrówką, wydaje mi się fascynującym zadaniem. Czytanie pod namiotem, w tanich motelach, stancjach i przyczepie campingowej.

Są tysiące książek, które przeczytałem i o którym zapewne nigdy nie napiszę, a nawet nie wspomnę podczas rozkładania na części innych fabuł. Ale jest też proza, która trafia do mnie po czasie i bawię się wówczas pysznie. Jestem jak dzieciak, który pod kołdrą sięga po tajemnice spisane na kartach.
Latarka, światło latarki jest niebywałe. Jest czymś niepowtarzalnym. Mnie zawsze będzie się kojarzyło z przygodą. A piszę o tym dlatego, że książkę Macieja Hena czytałem nocami w świetle księżyca i delikatnej, starej lampy sygnałowej.

Dawno nie było tak, że utożsamiłem się z bohaterem książki, ponad miarę, ponad przeciętność. Marek Deutsch ma wprawdzie sześćdziesiąt trzy lata, a ja nie tak dawno skończyłem pięćdziesiąt jeden, ale mamy wiele wspólnego ze sobą.
On miał trzy żony i ja miałem. On ma-miał córki, ja mam więcej potomkiń i syna, ale wiem, jak to jest być rodzicem na telefon.
Wiem, jak to jest gadać z przodkami, niekoniecznie z ojcem. Wiem, jak to jest szukać zatraconej przyjaźni. I wiem, dlaczego jest we mnie ciągła potrzeba nauki, odkrywania, poznawania, zdobywania ludzi, historii, słów i obrazów.

Marek Deutsch to oferma z wyboru. Pogodzony ze sobą. Chcący żyć za ile się da i wciąż szukający „Małgorzaty”, tej jedynej. Ale już za późno. Zatem Marek ze stróżówki ochroniarza i warszawskiej klitki, wyposażonej w dwa koty, rusza na podbój przeszłości. Jego robinsonada jest niby z przypadku, ale pozwala mu odkryć, że może i jest autsajderem, ale też facetem, który ma honor. Którego pasjonuje ludzki pejzaż. Dlatego, kiedy zabiera na stopa tak liczne grono, czy w Ukrainie, czy Rumunii, to jasno pokazuje, że jest pozytywnie nastawiony do świata. Że nie boi się „Innego – Drugiego”.

Fascynująca jest proza życia Marka. Liczy pieniądze z precyzją wprawnego buchaltera. Dobiera posiłki zgodne z posiadanym budżetem. Nie pozwala sobie na ekstrawagancję, a z drugiej strony czy wiara w mityczny spadek nie jest snem Piotrusia Pana, który zamierza pokonać kapitana Hooka?

Podoba mi się pomysł na oniryczne gadki z ojcem. Ale nie potrafię do końca zrozumieć, dlaczego najpierw są tak wyciszone, a potem stają się naturalnym towarzystwem głównego bohatera? Nie jest do końca jasne, czy figura ojca jest potrzebna pisarzowi do zbudowania czegoś głębszego, czy jest tylko chwytem literackim. Bo przecież Marek Deutsch jest ojcem kiepskim, a swoim rodzicielu też nie wypowiada się chwalebnie. Ale „te gadki” ożywiają całość. Dodają kolorytu fabule.

Mieszanka religijna, gdzie konwersja z judaizmu na katolicyzm jest żadnym odkryciem, ale gdy staje się jasne, że rodzina Marka co pewien czas zmieniała formalne relacje z bogiem, to cała intryga nabiera sensu. Krajobraz, w którym pojawia się Jakub Szela, broni się fabularnie. Plener starych ksiąg, metryk, aktów narodzin, małżeństwa i śmierci, to niemal wtrącenie godne przygód Pana Samochodzika. Tylko że nasz wagabunda już wcześniej sporo w życiu widział, czytał i słyszał.
A właśnie! Co do słuchania. Kaprys słuchania, podsłuchiwana radia, czy to w polskiej grotesce, czy dramatycznej rumuńskiej wersji jest ujmujący, zajmujący. Jest w tym kolejne ukrycie i odkrycie. Czytajcie uważnie, bo tu nic nie dzieje się przez przypadek.

Jestem zdania, że pisarka – pisarz zawsze piszą o sobie. Nawet gdy zdaje się nam, że mamy do czynienia z zupełną fikcją, to w narracji są ukryte sekrety i tajemnice oraz rzeczy powszechnie znane. Pisarki i pisarze narcystyczną zgrają, zatem jak tu nie napisać o sobie? Gdzie Maciej Hen wspomina o sobie? Domyślam się, ale nie będę Wam ułatwiał zadania – szukajcie, a będzie Wam dane…

Maciej Hen ma niebawem wydać kolejną powieść, zatem warto sięgnąć, po to, co napisał kilka lat temu. Pisarz, aktor, operator, reżyser, scenarzysta filmowy, fotograf i tłumacz w „Deutsch dla średnio zaawansowanych” rozgaduje się nadmiernie. Z manierą redaktora, a nie cenzora, trochę bym ten tekst pociął, ale to tylko wrażenie, przymus „redagowania podczas czytania”. Może, gdy kolejny raz sięgnę po książkę, to zaniecham „krojenia”.

W tej sentymentalnej prozie jest niezłe połączenie przeszłości z tym, co tu i teraz. Notoryczne korzystanie przez Marka z telefonu i Internetu nadaje całości wiarygodności i pokazuje, że to pisanie nie jest oderwane od rzeczywistości.
Dbanie o budżet, o relacje (jednak tylko powierzchowne), o koty i ciągłe poszukiwanie „ja” ma wydźwięk historii, która czytelnika przekonuje do swoich racji. Bo jest bliska jak koszula ciału. Nawet wtedy, gdy Dracula, gdy Jakub Szela ze swoim wariactwami i obliczeni prawnicy, którzy głównego bohatera wpuścili w podróż życia.

Urodziwa woń przeszłości kręci się niczym zapach zapamiętany w dzieciństwie, a z drugiej strony „smród” ostatnich lat, które były pełne nieudanych związków i prób ratowania samego siebie. Całość wchodzi łatwo, nawet momentami przychodzi na myśl: - czy niezbyt łatwo?
Bo każdy z nas marzy, by prawda miała w sobie trochę magii. Bo każdy z nas chciałby na dwa tygodnie zapomnieć, w którym miejscu jest TERAZ i dlaczego jest tak, a nie jak w marzeniach, planach...
Bilans, podsumowanie mają różne wymiary. Można usiąść i pić, użalając się nad tym, że „nikt nas nie rozumie”. Można jak Szczepek żyć w ciągłej depresji i planować samobójstwo. Można jak żony Marka zapomnieć o „męskim incydencie”… Można wiele, ale ważne, że są autorzy, którzy potrafią ten trud spisać, opisać, napisać.

Nie ukrywam, że trochę obawiałem się tego czytania. Jakoś podświadomie dopadły mnie skojarzenia z pisarstwem Tomasza Jastruna, którego nie znoszę, ale stało się inaczej. Stało się dobrze. W poczuciu dobrze przeżytej przygody czekam na nową książkę Macieja Hena.
Mam (ponowną) nadzieję na ironię oraz dystans wobec Polski i jej trupów, które co jakiś czas wyłażą z szafy.

8/10

popularne