Świat bardzo (nie)realny



Jasność – Maja Wolny, 328 stron (Wydawnictwo Mando, Kraków 2019)

Jeśli lubicie coś futurystycznego, ale mającego znamiona realności, to książka Mai Wolny na pewno przypadnie wam do gustu. Ja osobiście mam z nią pewien nieokreślony problem. Bo podczas czytania wpadałem w zachwyt, by zaraz potem siarczyście zakląć.

W niewielkim angielskim miasteczku dochodzi do wybuchu w elektrowni jądrowej. Ofiar są setki. Ale nie o nich jest ta opowieść. Jest ona o żywych i półżywych.
Na przykład dziennikarz Mark Killiam po eksplozji jest wniebowzięty (przynajmniej przez większość opowieści). Do niedawna był niespełnionym pisarczykiem, a nagle stał się panem dziennikarzem, którego słucha nawet brytyjski premier.
Mark jest ważny dla tej opowieści nie tylko jako pożyteczny idiota – jego losy jeszcze sprzed wybuchu łączą się z główną bohaterką Romą Wilk. Polką, która swoje dorosłe życie spędza wraz z rodziną w Anglii. Dla niej wybuch stał się tragedią podwójną. Przeżyła, ale pobyt w zamkniętym ośrodku dla ofiar tragedii energetycznej wraz z dwunastoletnią córką Mają jest piekłem.
Wybuch pociąga za sobą apokaliptyczne wizje. Koniec z elektrowniami atomowymi. Wygrywa węgiel i… ekologia. Zamiast befsztykiem ludzie karmią się tabletkami i innymi substytutami. To świat wyobrażony i świat głoszony przez niektórych ekologów i futurystów.
I gdyby na kanwie tej opowieści zbudować całą fabułę, to może piałbym z zachwytu. Bo postaci są nakreślone literacko wybornie i całość ma sens. Ale Maja Wolny piętrzy swoją opowieść. Staje się ona filmowa jak w opowieści „Autor widmo”, ale mnie mnogość wątków zaczęła irytować, a wręcz nużyć.
A postać doktora P. jest po prostu papierowa. Zbędna, wymyślona na siłę. Jego zmory przeszłości mogłyby się z pewnością stać kanwą dla osobnej opowieści. Ale on jest w tej książce i co robi? Niepotrzebnie gmatwa zagmatwane.
Natomiast plastyczka Annie to bohaterka, którą da się lubić. Która dobrze tej narracji robi.

W ubiegłym roku czytałem bardzo podobną książkę – „Wyspę” Sigríður Hagalín Björnsdóttir (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018). Tam też dziennikarz staje się narzędziem w rękach rządzących i również okazuje się, że wielka awaria Internetu to wszystko ściema. Że polityka to gra brudna i paskudna. Schronie to przyroda. Jest ucieczka nad morze, na skaliste plaże. Z daleka od zgiełku walki z uchodźcami i o partykularne interesy.
Nie twierdzę, że „Jasność” i „Wyspa” to opowieści bliźniacze, ale na pewno podobne… Pochodzą literacko z tej samej rodziny.

Dla autorki „Jasności” ważne jest morze. Tam wszystko się kończy, ale tam też zaczyna. Woda to piękno. A zwłaszcza morska. Bo morze jest jasne, błękitne, nieokiełznane. To żywioł, który należy podziwiać – zdaje się mówić Maja Wolny. I w zderzeniu z groteskowym obrazem ekologicznej rewolucji, której doświadczamy w powieści, wpadłem na kolejne skojarzenie.
Ujmujący „Błękit” Mai Lunde (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018) stanowi wysublimowane uzupełnienie „Jasności”.
Jest to również historia o samotnej kobiecości. O rozdarciu, o chcianej/niechcianej aborcji i poszukiwaniu sensu w „topniejących lodowcach”.

Dariusz Rosiak tak chwali „Jasność”: Czarnobyl miesza się tutaj z „Opowieściami podręcznej”, brexit z feminizmem, a zmiany klimatyczne z patologiami seksualnymi. To wszystko w pigułce zgoda, ale po co i dlaczego zamiast skupienia na losach Romy autorka bawi się w ostatnich rozdziałach książki w polityczne gierki? Oczywiście to, co się dzieje na ostatnich siedemdziesięciu kartkach, jest zgrabnie przedstawione, ale według mnie wprowadza zamieszanie. Aby powiedzieć, że jednostka nic nie znaczy w politycznej machinie, wystarczyło poprzestać na „spaleniu ośrodka” dla ofiar wybuchu. Dlatego niektóre rozwiązania „Jasności” zamiast zaciekawić, irytują.

Podczas czytania skojarzyłem jeszcze jedną książkę, która także ma klimat „Jasności”. To „Miasto ślepców” José Saramago (Świat Książki, Warszawa 2000).
I wcale nie jest to dalekie skojarzenie. Roma z „Jasności” jest podobna do głównej bohaterki „Miasta…”. Tutaj też dzieje się coś niezrozumiałego, nieobliczalnego. Są okradane sklepy, są plądrowane ludzkie dusze. Jest przemoc seksualna i psychiczna. Do tego oczywiście dochodzą wredni, brudni i skorumpowani politycy. Świat przerysowany, a jednak nie tak bardzo nierealny.
U Mai Wolny czuć ten sam niepokój, to samo ludzkie zagubienie. W przywoływanym „Błękicie” autorka pisze o zagładzie ludzkości w taki sposób, jakby zmywała naczynia. Po prostu: to się musi dziać. A zupełnie inaczej jest w „Jasności” i „Mieście ślepców”. Tam wciąż czuć nerwowość, wciąż traumatyczne przeżycia górują nad spokojną relacją całej fabuły.

Maja Wolny to ceniona pisarka i jak przyznaje w przypisie, „Jasność” w jej głowie powstawała przez lata. I być może tu tkwi błąd. W tym, że opowieść była tworzona zbyt długo, a przez to stała się przekombinowana. Chociaż nie ukrywam, że gdybym był reżyserem, w scenariuszu niewiele bym zmieniał. Bo „Jasność” jest gotowym materiałem na dobry film o zagubieniu i moralnej dwulicowości ludzi, którzy mają na nas wpływ. A tłem dla tych kadrów powinien być szum morza…

Nota: 7,5/10


popularne