Historia prawdziwa



Pokurcz – Krystyna Śmigielska, 252 strony (Bibliotekarium, Bydgoszcz 2019)

Ta książka działa. To pisanie oddziałuje na czytelnika. Jest historia, która wciąga. Jest opowieść, która ma kafkowski pierwiastek.

Nie lubię powieści niedopracowanych. I nigdy za błędy nie winię autora, lecz redaktora. Dzięki Bogu wpadek w „Pokurczu” jest niewiele. Ale kto będzie czytał, niech się przygotuje w okolicach pięćdziesiątej strony na powtórzenia, które nie mają najmniejszego sensu. „Wiersz wisielca” został po prostu niezredagowany.
Uznajmy to za niewielkie wykroczenie. Większe wątpliwości budzi we mnie pomysł, w którym główny bohater namówiony przez przyjaciela wyjeżdża nad polskie morze, by pracować przez rok tylko dlatego, aby mieć opłacone składki. Krystyna Śmigielska napisała naprawdę dobrą książkę, ale niektóre rozwiązania nie przemawiają, nie przekonują. Brakuje w nich „mocnego uderzenia”. Brakuje rozwiązań nieoczywistych.
A jednak – jak napisałem na wstępie – „Pokurcza” warto przeczytać.

Największym dobrem tej powieści jest główny bohater: Kacper vel Włodek. Nakreślony został wyraźnie i soczyście. Nie sposób go odrzucić, nie sposób nie polubić. Jest jak Robinson Crusoe. Ma w sobie też dwuznaczności Józefa K. z „Procesu” Kafki (zwłaszcza w ostatnich rozdziałach). Aż dziw bierze, że do tej pory nie przeczytałem kilku recenzji „Pokurcza” w prasie i blogosferze. A powinny one pojawiać się jak grzyby po deszczu. Bo tak mistrzowskie zbudowanie postaci Kacpra zasługuje na wiele pochwał.
A wcale nie musiało tak być. Wcale tej książki mógłbym nie chwalić. Bo sceneria nie zwala z nóg.
Mała zapyziała miejscowość. Rozlatująca się kamienica. Na podwórzu błoto i drewniane szałasy. Wódka, bimber, piwo. Brak zasad moralnych i samotność niektórych tak wielka, że zamiast życia pojawia się śmierć. Samobójstwo ojca głównego bohatera to piętno, którego ten nie pozbędzie się nigdy. Na zawsze pozostanie „synem wisielca”.
Patologiczny krajobraz, z którego nieliczni próbują się wydostać. Nieliczni chcą spróbować żyć inaczej. Ale Kacper vel Włodek nie tylko chce, ale tego potrzebuje. Jego przyjaźń z kolegą z podwórka nie może przekreślić tych planów. Wspomnienie o samobójczej śmierci ojca jest katalizatorem jego życiowych wyborów. On nie ma zamiaru zawisnąć nad wanną w domu na Błotnej czy gdziekolwiek indziej.

Symboliczne dla całej opowieści są dwie sceny. Strony 153 i 176 i opis schodów. Tych, na których się siedziało, gadało, piło, płakało. Tych, przez które się wchodziło i uciekało. Krystyna Śmigielska w dyskretny, nienachalny sposób dała nam do zrozumienia, że życie składa się ze szczegółów. Że to one czasami decydują o wszystkim. Ktoś może zarzucić mi, że cytuję fragmenty oczywiste. Bo „schody”, podobnie jak „szachy”, „szafy”, „wschody i zachody słońca” etc to zgrany motyw. A jednak będę upierał się przy swoim. Na mnie te fragmenty zrobiły spore wrażenie. Są wplecione w opowieść, a nie są jej lejtmotywem.

Jest to opowieść, z której spokojnie można skroić miniserial. I ręczę, że byłby on oglądany przez sporą widownię. Bo fabuła nie jest oderwana od rzeczywistości. Pokazuje Polskę realną i prawdziwą. Problemy bohaterów nie są wydumane, a miłosny wątek, który scala całość, opowiedziano ze swadą.

Powinienem ukrócić swoją czytelniczą ekspiację, bo ile można przeżywać czytanie książek – niczym nastolatek schowany z latarką pod kołdrą, zaczytujący się po nocach. Piszę o tym dlatego, że „Pokurcza” przeczytałem w kilka godzin, a potem przez wiele dni chodziłem z tą lekturą w głowie. Nawet zadzwoniłem do przyjaciół, by opowiedzieć im o fabule. A potem już wspólnie szukaliśmy odniesień do własnego życia. Do znajomych, krewnych i obcych.
Te rozmowy wynikają z tego, że wydawało mi się (i nadal wydaje), że podczas ponaddwudziestoletniej pracy redaktora prasowego podobne historie trafiały do mnie napisane w formie reportaży. I wtedy czytało się to dobrze, i teraz w „Pokurczu” czyta się to zainteresowaniem.

Krystyna Śmigielska ma dar opowiadania. Gdy pisze o bólu, to czytelnik odczuwa także strach i lęk. Gdy pisarka w delikatny, a jednak dosłowny sposób opisuje sceny zbliżeń głównych bohaterów, to nie jest to świat odrealniony. Tak samo jest z piaskiem, którym przykleja się do stóp, z krwią spływającą z ust, z tłumaczeniem z niemieckiego na polski porzuconej książki. Czuć też samotność świąt Bożego Narodzenia i zapach kawy w nadmorskiej restauracji.
Pisarka umiejętnie, niczym malarka, przedstawia każdą ze scen. Nie ma zbędnego blichtru i częstego w polskiej literaturze przerysowania. Jest historia, której brakuje wprawdzie mocnego kręgosłupa łączącego wątki, ale sposób narracji wygrywa. Niemal każda z opisywanych postaci wydaje się realna, prawdziwa, niekoniecznie książkowa.

Okazuje się – kolejny raz – że niewielkie oficyny wydają dobre książki. Nie ukrywam, że będę wypatrywał kolejnych powieści Krystyny Śmigielskiej, bo lubię historie prawdziwe.

Nota: 7,5/10


popularne