Z dystansem


Pływająca opera - John Barth, 328 stron. Przełożył: Przemysław Znaniecki. (Państwowy Instytut Wydawniczy 1988)

Kogoś może zadziwić, że recenzuję tak wiekową książkę. Podkreślałem to już niejednokrotnie, że nie jestem niewolnikiem nowości. A ponadto czytam co sam uznam za stosowane, zgodnie z zasadą: wszystko ma swój czas. 
Książka nie dość, że trafiła na mnie w dziwnym miejscu, to jeszcze stało się to w dniu, kiedy rozważałem pisanie swojej powieści na nowo, od początku. Tak się w końcu stało, ale czy byłoby tak, gdyby nie wyjaśnia Johna Bartha?
W nocie do poprawionego wydania Pływającej opery z 1967 roku, autor opisuje z detalami jakie perypetie towarzyszyły pisaniu jego debiutanckiej powieści. Po pierwsze wydawcy się opierali, by w ogóle ją wydać, a po drugie, gdy chętny się już znalazł, to "nakazano" autorowi poprzestawiać rozdziały. Szyk zatem stał się po części "cenzorski". Wydanie, które trafiło do mnie,to tzw. "wersja reżyserska". I dobrze się stało, że nie czytałem "tego inaczej", bo niespecjalnie wyobrażam sobie majstrowanie przy tej prozie. 

Pływająca opera jest zabawnym, ale i gorzkim rozrachunkiem z życiem. Swojego rodzaju testamentem dojrzałego mężczyzny, któremu towarzyszą niby to zabawne dykteryjki, by po chwili zderzyć się z bolesnymi wspomnieniami z dzieciństwa i okresu dorastania. 
Prawnik, który uporządkował swój świat, nagle dostrzegł brutalną prawdę: nic nie jest zgodne z planem. Wszystko jest wywrócone do góry nogami. Zatem? Zatem główny bohater postanawia popełnić samobójstwo, a że mu to się nie udaje, to pozwala snuć autorowi opowieść dalej i dalej. Sięgamy coraz głębiej jestestwa narratora - głównego bohatera Pływającej opery.
John Barth ujmuje czytelnika ironią, ale nieobcy jest mu także sarkazm i cynizm. Jego poczucie humoru ujmuje, ale skłania również do refleksji. Bo autoironia nie każdemu jest znana i dana. 
Tu mamy pełen wachlarz szydzenia z samego siebie, co daje autorowi możliwość pokazania, że "nie tylko ja, ale także ci wokół" życie tylko udają. Każdy gra jakąś rolę. Niektórych to uwiera, dlatego zdarza się, że myślą o samobójstwie. "Myśleć", a "czynić" dzieli  tylko z pozoru... wielka przepaść.
Bo:
"Nie podchodź do życia tak bardzo serio. Wszystko co robimy, jest komiczne, jakkolwiek by na to nie patrzeć" - orzeka główny bohater i nie sposób się z nim nie zgodzić. 
Bo:
W większości zachowujemy się irracjonalnie, egoistycznie i po prostu idiotycznie. Nie ma w nas "chęci życia", jest tylko planowanie kolejnych dni, miesięcy, czasami lat. Od raty do raty. Od pierwszego do pierwszego. Od butelki do butelki. Od zatracenia do wywrócenia. 
Ale czy zawsze - czy zbyt często należy zaczynać od nowa, bo może się odmieni? Ułuda. Bo jak - podobno - oświadczył Cyceron: Gdyby nawet bóg jakiś w dowód swej łaski zechciał mnie uczynić dzieckiem kwilącym w kołysce, bardzo bym się przed tym bronił". 
Czy to strach? Dorosłość? Niechęć? 
Ja Cycerona bym nie posłuchał i znów zaczął bym od nowa. Ale ja to nie Wy. Ja to nie świat. Ja to tylko "arogancki element". 

"Na czym to skończyliśmy?". Na odkrywaniu swoich słabości, ułomności, wad? Ależ skąd - nikt szczerze nie wyzna swoich przywar. To może zdarzyć się tylko w książce, w filmie. John Bath uznał, że warto opowiedzieć światu, to co wyznajemy zwykle w konfesjonale lub u terapeuty. Żeby brzmieć wiarygodnie stworzył literacką operetkę.  Niby  jest zabawnie, a jednak (kurwa) bardzo gorzko. 
Nota: 8/10 

Obok okładki, zdjęcie mojego autorstwa; Jarka Holdena G. (C). 

popularne