Nietknięta klasyka


Chłopiec na lotnym trapezie i inne opowiadania - William Saroyan, 508 stron. Tłumaczyli: Wojciech Adamiecki, Józef Brodzki, Witold P. Cienkowski, Krystyna Evert-Vaedtke, Andrzej Nowicki, Anna Przedpełska-Trzeciakowska. (Czytelnik, 1961) 

Jest grupa ludzi, która przeczytała wszystko, ludzie ci wszystko widzieli, jedli i wyrzygali też wszystko. Bufonów wśród nas nie brakuje i - co gorsza - ZAWSZE będzie na nich popyt.
Dobrze się słucha zakompleksionych wodzów i krytyków. Dobrze, bo są niczym "zagrycha" do wódki. Łatwiej i więcej się dzięki nim pije. Ale potem jest paw. Pif - paf.
Ten zawadiacki wstęp, to moje alibi. Bo to prawda, że czytam sporo, ale jak każdy normalny człek, nie twierdzę, że przeczytałem dzieła wszelakie, nawet te drukowane przed Gutenbergiem.
Jedni nie tknęli moich świętych ksiąg (Buszujący w zbożu, Bieguni, Mistrz i Małgorzata, Filozofia dramatu), ja nie zerknąłem nawet w kierunku ich literackich bóstw.
Za takiego prawowitego bożka uznaję twórczość Williama Saroyana. Zbiór jego genialnych króciutkich opowiadań przeczytałem DOPIERO w grudniu ubiegłego roku.

A teraz drugi rozbieg:
Wyjaśniam, że fotografia mężczyzny (patrz wyżej), przeglądającego niewielki modlitewnik, znalazła się tutaj zupełnie świadomie. Ten mężczyzna to Syn mojego zmarłego Przyjaciela, Andrzeja Bersza. Zrobiłem to zdjęcie na Jego wyraźne życzenie. Zresztą w tej sesji na warszawskim Żoliborzu uczestniczył także sam Andrzej i jego wnuk. Całość stanowiła fotograficzny prezent dla żony, Ani.
I to właśnie u Andrzeja w Jego opasłej biblotece sięgnąłem po opowiadania Saroyana, ale tak byłem wówczas pozytywnie zajęty pięknem (mojej) Żony, że książkę rzuciłem w kąt..., by po latach zająć się mistrzowską lekturą.

A teraz do rzeczy:
Nie będę (dzisiaj) rozpisywał się zbytnio i nachalnie, ale zarzekam się, że będę niejednokrotnie cytował te zabawne, przewrotne, irytujące, świdrujące teksty.
Teksty udające bajki z morałem, a doprawdy - powiadam Wam - nie są to banialuki lecz wyśmienite skreślone portrety ludzkiej duszy. Każdy z nas jest pełen sprzeczności. Każdego z nas można za Coś lubić i za Coś znienawidzić. A wszystko, ale to wszystko ma swój korzeń w kiełkowaniu, czyli w  dzieciństwie. Możemy kończyć -naście fakultetów, zmieniać mężów i żony jak Rękawiczki, ale jedno jest pewne: nie uwolnimy się o skazy i tatuaży dzieciństwa. Przekleństwo i dar życia. 

    "Bracie - powiada do mojego stryjka - a czy mógłbyś aż tak kochać tygrysa, żeby włożyć głowę do jego otwartej paszczy?
     Na to mój stryjek Misak: 
    Owszem, mógłbym".

Przepraszam, że spłycam, ale co mi tam: Tygrys to Dzieciństwo, a jego paszcza to Życie (a może odwrotnie). Nikt z nas - nawet wybitny psychiatra - nie odetnie się od Tygrysa. Niektórzy prowadzą go na smyczy, inni puszczają luzem, ale on i tak nas dopadnie i sprowokuje, byśmy ryzykowali, balansowali, podejmowali decyzje, których żałować (na starość) będziemy mocno, a konsekwencje odczuwać boleśnie. A za nasze wykroczenia będą cierpiały kolejne pokolenia.
Dzieciństwo to linie papilarne naszej wędrówki, niepowtarzalne, ale to wcale nie znaczy, że wyjątkowe.

Samotność z dzieciństwa (jak np. w pierwszym opowiadaniu - "Śmiech") hodujemy w sobie potem mocno i niestety, nawet, gdy spotykamy Kogoś nam Bliskiego, to dbamy zwłaszcza o swoje ego. "My" stanowi wrogi element. ""My" rozsadza nam trzewia. Ile można udawać. Egoizm zawsze wygrywa. Nawet, gdy nawiązujemy przyjaźnie, gdy pojmujemy znaczenie słów: "Empatia, miłość, szacunek, odpowiedzialność". To wszystko na nic. Dzieciństwo (aby było jasne, nie bawię się w psychologa, lecz recenzuję-interpretuję opowiadania ze zbioru "Chłopiec na lotnym trapezie") to skaza. Dzieciństwo to zapisana w gwiazdach ścieżka nie ku dorosłości, ale właśnie droga już dorosłego życia.

"Koniec i bomba, a kto nie czytał ten trąba".
Nota: 9/10


popularne