Sposób na traumę

Sen numer 9 - David Mitchell, 537 stron. Przełożył: Janusz Margański. (Wydawnictwo Literackie, 2002)

Numerowane sny Davida Mitchella wpadły w moje ręce przez przypadek. I stało się to wtedy, gdy już zapominałem odmieniać własne życie przez przypadki, nie wierzyłem też w cuda i nagłe objawienia. A wiara, że można odwrócić stan rzeczy w ogóle nie przychodziła mi do głowy.
Ale trudno nie wierzyć w NIC. 
To co zafundował mi autor Snu numer 9 trudno opisać, to trzeba poczuć. To można (nawet) przepracować.
Po kilkunastu pierwszych stronach naszła mnie jednak myśl: - Odłóż to, to nie twoja bajka. Ale coś albo ktoś zdecydował/o, że brnąłem dalej w świat fantastyki i realnych, świadomych problemów.
Jak wiecie - nigdy nie streszczam książek, ale jedno zdanie wprowadzenia musi mi zostać wybaczone: - Otóż cały zbiór rozdziałów-snów, to powielanie tego samego problemu na tysiące (przesadzam) sposobów. Jest inna przestrzeń, ale szczegóły nie ulegają zmianie. Czy akcja dzieje się nocą, podczas snów? A może jest to gra komputerowa? Oceńcie sami. Na pewno pisarz robi sporo zamieszania, co niektórych może wytrącić z równowagi, a innych - jak mnie - wciągnąć w ten świat walki z demonami przeszłości. Często też z wiatrakami.
I niech nie zwiedzie was cytowane, z książki, zdanie: "Jedyny plan jaki mi przychodzi do głowy, to Niczego Nie Ruszać". 
Taki plan może miałem kiedyś ja, ale na pewno nie bohater Snów.

Książka jest doskonałym przykładem jak można inaczej, lecz frapująco i wciągająco, opisać "syndrom chorych domów".
Domów podzielonych przez zawiść, niedojrzałość, nienawiść, gniew. A przede wszystkim domów, w których zabrakło miłości.
Czy autor powieści bawi się w terapeutę? Z całą powagą stwierdzam, że tę rolę zarezerwował dla Czytelnika. Bo to on (czytelnik) do woli może to dzieło interpretować i wyciągać z niego wnioski, które nieruszane od dawna ugrzęzły na dnie jego duszy.
Książkę pochłonąłem najpierw ciurkiem, a potem czytałem "na wyrywki", rozdziałami, które szczególnie mnie poruszyły i nadal stanowiły zagadkę. Nie tylko literacką, ale także egzystencjalną. Które to rozdziały? Nie napiszę tego, tylko dlatego, by nie sugerować tym, którzy jakimś dziwnym trafem jeszcze nie natrafili na "Sen numer 9". 
Chociaż nie byłbym sobą, gdybym nie zacytował jednej lub kilku ulubionych fraz. Jednym z bolesnych afrodyzjaków jest to zdanie:
"To ty jesteś mężczyzną. To ty musisz w lombardzie zastawić swoją godność i miłość własną". 
Ktoś mi zarzuci, że to kwestia wyrwana z kontekstu, że to zdanie stanowi część dialogu między kobietą i mężczyzną. Nie przyjmuję zarzutów. Dla mnie jest to "perełka". Zdanie, które mogłoby być wyrwane, ale niekoniecznie z książki. Raczej osadzam tych kilka słów w realiach wielu rozmów między Wami, między nami... I wcale nie chodzi o lombard czy inny geszeft. Chodzi o męskość. Chodzi o odpowiedzialność. Wreszcie chodzi o samolubstwo.

Nie będę ukrywał, że całość nie tylko trzyma formę, ale ma czytelniczą siłę. Tej mocy należy szukać także w doborze miejsca, w którym opowieść się toczy. To Japonia. To Tokio. A skoro tak, to - w moim odbiorze - pisarz może pozwolić sobie na więcej literackiej akrobatyki. I Mitchell to uczynił. Było mu o tyle łatwiej, że sporo czasu - już jako dorosły mężczyzna - spędził w tym kraju. Jednak widać u niego manierę obcokrajowca; manierę podglądania i wykrzywiania zwierciadła. Jakkolwiek nie określać warsztatu pisarza, to wiem, że dał popis. Że wciągnął mnie w swój świat, a rozsiane gęsto pytania zostawił bez wyraźnej odpowiedzi. To ja muszę się z nimi zmagać, na nie odpowiadać.
Dlatego też, to pisanie tak wciąga, bo wymaga od czytelnika współuczestnictwa. Nie ma zmiłuj się. Jest dosłowne: "myśl!, myśl! myśl!". 
To nie jest Harlequin. 
To jest powieść z gatunku: jutro wszystko może mieć sens, tylko najpierw zaśnij, przyśnij, zrozum. Daj czasowi czas.  
I pamiętajcie - najważniejszy sen wciąż przed nami/Wami. 
Nota: 9,5/10

Obok okładki moja nieudana analogowa "próba snu". 


popularne