Proste zagadki


FLU GAME - Wojciech Klęczar, 130 stron. (Wydawnictwo FORMA, 2018) 

Klęczar ma podstawową wado-zaletę. Otóż - pisze prawdę. Co więcej nawet opowiada prawdziwie. Niektórym ten stan niezwykle przeszkadza. Prawda kole w oczy, prawda wywraca do góry nogami porządek rzeczy.
Prawda (dla wielu) jest gorsza od kłamstwa. Nie da się jej przypudrować. Można ją wprawdzie przemilczeć, ale ona i tak wyjdzie na wierzch. Jak nowotwór.
Zamykamy uszy, zasłaniamy oczy - licząc, że jakoś to będzie, jakoś przeminie. Że w miejsce prawdy pojawi się coś nowego, eleganckiego i wybornego. Nic z tego: prawda jest jak jad, jak trucizna (dla niektórych).
Dla mnie prawda ma oblicze kobiety. Tej jedynej. Kochanej. U/kochanej. Ta prawda nigdy nie zniknie. Nie da się jej ukryć, zakopać, zapomnieć, schować. Gdy uczucie jest (wreszcie) przepracowane, to kobiety jak prawdy, nie da się przemilczeć. Zapomnieć.

"Wielopole", poprzednia książka Wojciecha Klęczara też nie podobała się kłamcom. Też była manifestem przeciwko fałszowi, kunktatorstwu i bredniom.
Klęczar na pewno nie jest moralizatorem, ale nie sięga, w swoim pisaniu, po zbędne fajerwerki. Zatem nie jest pozerem. I to jest siła tego pisarstwa. 
"Flu Game" czytałem na tyle dawno, by przyzwyczaić się do myśli, że nic tak dobrze nie robi pisarstwu jak naturalność. 
Gdy bohater pije sok pomidorowy, to jest to czynność ludzka, nie gimnastykowanie się ze szklanką i irracjonalnym porządkiem rzeczy. Nawet, gdy pijący ma kaca giganta, to nie opisuje nam słonecznych wzgórz, na których wyrosły pomidory. Jego nie obchodzi tło, skupia się na najbliższym pejzażu, tuż obok, wokół. Widzi innych pijących, nasłuchuje ich skrzeku i bełkotu. Rejestruje swój ból i ich wygłupy. Oczywiście dostrzega także swoje krzywizny i wypaczenia. Każda opisana scena, sytuacja nie jest jednak wytworem mieszanki wódki z grzybkami halucynogennymi. Pisarz podaje nam na tacy rzeczywistość, taką jak ją widzi i czuje, taką, która go niezmiernie wkurwia, a momentami śmieszy. Zarówno po ataku śmiechu, jak i wkurwienia można dostać wylewu do mózgu. Autor o tym wie, dlatego nie szarżuje zanadto (napisał tylko 130 stron).

Prawda, to najprostsza z zagadek. Możemy utrudniać, uprzykrzać życie sobie i innym. Dokonywać fatalnych wyborów, ale wreszcie musimy odpowiedzieć sobie na pytanie: - Czy udawanie ma jakikolwiek sens? Łamiemy się, kręcimy słowami i oczami, gestykulujemy nadmiernie. Co jakiś czas wykonujemy jakiś piruet, by wreszcie opaść z sił i przyznać się przed sobą i światem: - Udawanie jest nagminnie przeceniane. To zła moneta.
A kuku! Stuk, puk! Albo prawda, albo plask na pysk. Tak zwana mokra plama po upadku np. z dziewiątego piętra.
Aby nikt nie posądził mnie, że zmierzam do puenty: "prawda nas wyzwoli", orzekam: przyznanie się i wyznanie światu prawdy może mieć opłakane skutki. Prawda bowiem zbiera żniwo wśród desperatów, samobójców i źle zakochanych.
Ale... Ale lepiej cierpieć, niż udawać, zakładając niepasujące maski.

Znam mężczyznę, który zakochał się prawdziwie i nie potrafi się za NIC odkochać. Wszystko co było w jego życiu wcześniej było kłamstwem. A zaprzeczenie tej miłości też prowadziłoby do fałszu.
Ten żałosny człek - przez większość życia wyborny, wręcz zawodowy kłamca - woli łzy od perlistego śmiechu, który zaprzeczałyby jego uczuciom. I słucha jazzu, czyta i pisze wiersze, opowiadania i treny do gwiazd, w czasie gdy inni bawią się w takt przebojów ABBY. Jedni kłamią, ale są radośni. On smutny, ale stanowczo i zdecydowanie zakochany. Bez odwołania. Na zawsze. Jego "zawsze".
Autor "Flu Game" też zna podobnych typów. Wprawdzie nie roztkliwia się nad ich stanem, ale relacjonuje ich szamotaninę , i to wprost i bez ceregieli. 
Czy Klęczer "tonie w kiczu"? Ależ skąd. Pokazuje raczej stan tych, których wybory spowodowały, że swoje życie tylko udają. Kreują się na zabawnych i szczęśliwych. Ale naprawdę są żałosnymi klaunami bez publiczności. Bo ci, którzy ich dzisiaj oklaskują, jutro wrócą do swoich zmagań. Aby je pokonać, aby z nimi wygrać, na pewno wybiorą prawdę. Nawet, gdyby mieli po siedemdziesiąt czy więcej lat. 

Proza Klączera trafia do mnie jeszcze z innego powodu. Opisuje moje pokolenie, ludzi podobnych. Niespełnionych, zagubionych i lokujących swoje uczucia nie zawsze trafnie. Tak, wiem. Takich powieści powstaje sporo i najczęściej mają jedną podstawową wadę: są miałkie, nijakie i do niczego nie prowadzą. Ślepa uliczka tworzenia. Pozwolę sobie oświadczyć, że w tym przypadku wad jest niewiele, a zalet dosyć sporo.
Wiarygodność to jedno. Ale ujmuje mnie też bezpretensjonalność. Nie ma głupiego mrugania do czytelnika, nie ma też kalek z powieści obcych autorów (co jest coraz powszechniejsze w polskiej literaturze).
Pisanie o sobie lub innych, w uczciwy sposób, popłaca. Ma to swój sens. Bo patrząc na odbicie w lustrze można orzec:
"No właśnie. Przecież teraz ja będę mógł żyć tak samo, jeśli tylko zachcę".
Nota:8/10

Obok okładki Flu Game - print grafiki Marii Kuczary 


popularne