Szwedzka szkoła


Gambit - Maciej Siembieda, 416 stron. (Wydawnictwo AGORA, 2019) 

Kto czytał poprzednią książkę Macieja Siembiedy - "Miejsce i imię", może być zawiedziony. Bo gdzie się podział Jakub Kania, śledczy IPN? Gdziekolwiek jest, to dobrze, że odpoczywa, bo nowa powieść dziennikarza z krwi i kości, którym jest pisarz Siembieda, jest... po prostu lepsza. Ma nerw, ma krwiobieg, ma pomysł i - co ważne dla tego gatunku - bardzo dobre wykonanie. Intryga co się zowie.

Rzadko sięgam po tego typu literaturę. Albo czytam ją zanim trafi do czytelników - czyli w wewnętrznej selekcji niektórych wydawnictw, albo dostaje gotowce od samych autorów. Tak jest tym razem. Macieja znam od lat, od tej drugiej - redaktorskiej strony, a od pisarskiej poznaje go tak samo jak tysiące czytelników. I to poznawanie budzi we mnie respekt. Bo gdy czytałem przywołaną "Miejsce i imię", to zbyt wielu zaskoczeń nie było, ale teraz jestem na swój sposób uwiedziony. I stąd tytuł recenzji:  "Szwedzka szkoła". A nawiązuje on do mojej niezwykłej sympatii wobec przygód komisarza Kurta Wallendera. 
Na rodzimym rynku wydawniczym od dziesięcioleci ukazują się liczne skandynawskie przekłady i niemal wszyscy głoszą, że to jest "to", że o "to" w tym wszystkim chodzi. I ja tych zachwytów nie rozumiem, nie podzielam. Bo czytam wciąż te same kalki, odczytuje podobnych bohaterów z tymi samymi problemami. Ale nigdy nie było tak w jednym przypadku. Henning Mankell to mistrz kryminału, thrillerów co się zowie. I w powieści Siembiedy podobne pisanie dostrzegłem. Naprawdę nie można mnie posądzić ani o ślepotę, ani kumoterstwo. Po prostu "Gambit"czyta się przez zarwane noce i wcześnie rozpoczęte popołudnia. Czyta się dobrze. 
Dodatkowym atutem opowiedzianej historii są bohaterowie z krwi i kości i nieznane dotąd szerszemu odbiorcy fakty. 
Bo jeśli ktoś posądza autora jedynie o zmyślenie, to odsyłam do słów wyjaśnienia na zakończenie tego tomu. Ta kartka maszynopisu jest jak wiarygodny dziennikarski cyrograf, złożony na tej powieści.

Poprzedniej powieści Siembiedy zarzucałem dłużyzny i zbędną rozwlekłość opisów. Tym razem takiej krytyki z mojej strony nie będzie, bo po prostu jest zbędna. Jeśli mam się już czegoś czepiać, to pracy redaktorskiej. Przykład: ciotka Klara - raz występuje jako wyraźny pseudonim (całej) Armii Krajowej, a kilka stron dalej ta sama ciotka - jest (tylko) pseudonimem... jednej z siatek AK. Bzdura?  Czepiam się?! Oczywiście, że tak, tylko po co robić z Czytelnika "idiotę". Jedno wyjaśnienie wystarczy, kolejne jest zbędne, a dodatkowo wprowadza zamieszanie... Ale gdybyśmy mieli mieć takie problemy z książkami, które wychodzą na polskim rynku, to byśmy nie mieli ich wcale. Bo całość "Gambitu" się broni i jestem pewien, że zyska spore grono fanów.

Siembieda od 2017 roku wydał już trzecią powieść. Jeszcze sporo pisania przed nimi, bo jak go znam, to wiem, że podobnych historii ma w zanadrzu co najmniej kilka. A, że potrafi je opowiadać, to tylko należy wypatrywać anonsów, jego nowego wydawcy, o kolejnej historycznej tajemnicy opowiedzianej z dziennikarskim zacięciem.
Wiem jedno, ja na kolejne opowieści Macieja czekam. Nie nużą, a co najważniejsze - zaskakują opowiedzianą historią.
Nota: 8/10

Ilustracja użyta do recenzji - Wydawnictwo AGORA (c). 


popularne