Niedosyt


Nikt nie idzie - Jakub Małecki, 264 strony. (Sine Qua Non, 2018) 

Zacznijmy od zakończenia. Czytania. Opowieści. Niedopowiedzenia. Niedosytu.
Byłem przed laty uczestnikiem debaty, w której stanowczo broniłem Autorów, którzy swoimi dziełami pozostawiają niedosyt. 
Zapalczywie przekonywałem, że żadne dzieło nie ma jednej wyraźnej interpretacji. Jeśli zgadzamy się w wielu kwestiach, to zapewne równie wiele pozostaje takimi, które nas różnią. I na tym polega przecież odbiór obrazu, powieści, wiersza, fotografii, utworu jazzowego, filmu. I gdy autor nie kończy z przytupem, gdy nie ma happy endu lub krwawej jatki, tylko finał to szerokie pole do interpretacji, to cóż w tym złego? Niedosyt może dla odbiorcy być początkiem czegoś nowego. Nowych myśli, nowych książek, nowych sal wystawienniczych. - A dla autora? Czym dla autora, jest niedosyt? - zapytał student filozofii. Odpowiedziałem banalnie, ale i przewrotnie:
"Dobry scenariusz filmowy dlatego "ma to coś", że pozostawia pole manewru. Zarówno dla piszącego, jak i reżysera i producenta. Jeśli film został dobrze przyjęty można pokusić się o kontynuację albo zostawić widza z tym poczuciem "niedosytu", który spowoduje, że kolejne - już zupełnie inne dzieło tych twórców - będzie niecierpliwie wyczekiwane. Bo niedosyt to coś co ciągle pobudza, to coś co towarzyszy nam w życiu. Pytanie co mamy zamiar zrobić dalej, gdy już zaczęliśmy tworzyć, kochać, burzyć, budować? Niedosyt to niedokończona historia".

Z perspektywy czasu mój wywód wydaje mi się co nieco infantylny, ale w sali, gdy spiera się czterech dorosłych facetów, często padają grafomańskie esy floresy. Ale przytaczam tę historię tylko po to i dlatego, by wyznać przed Wami, że Jakub Małecki swoim ostatnim pisaniem mnie zbałamucił, a potem w finale... porzucił. Gdy czytałem - miałem poczucie, że historia Olgi, Igora, ale i Klemensa, to moja historia, a potem? "Potem" - wciąż i wciąż nie nastąpiło. Muszę się - tak jak i nad moim życiem - wciąż zastanawiać, co dalej?! Jak dalej. 

Tak, zbyt mało w polskiej literaturze jest pisania o codzienności, o prostych historiach, które powodują swędzenie duszy. Małecki ten deficyt stara się zniwelować, ale czy mu się udaje - to już zupełnie inna opowieść.
Jestem wyznawcą zasady, że najważniejsze w życiu są szczegóły, to one powodują lawinę zdarzeń. Szczegóły w ogólnych rozrachunku czynią z nas istoty szczęśliwe lub te zmagające się z depresją. I w powieści "Nikt nie idzie" ta prawda ma swoje odbicie, ma swoje rozszerzenie. 
Gdyby szukać odniesień literackich, to z podobnym stylem możemy spotkać się u wymagającej Olgi Tokarczuk i popularnej Nataszy Sochy. I to pisanie Jakuba Małeckiego trochę takie jest. Niby Tokarczuk, a jednak Socha. Niby dobrze, a czasami tak sobie. 
"Tak sobie" dotyczy zwłaszcza otoczenia Olgi. Pojawiają się w jej głowie, w jej narracji postaci, które dla niej mają znaczenie, a dla powieści nawet nie stanowią tła. Wcześniej u Małeckiego takich niedoróbek nie spotykałem. Szkoda.
A żeby nie czepiać się jednego "faceta z powieści", który zawieruszył się na tych kartach, powiem, że jeśli ktoś czytał "Po trochu" Weroniki Gogoli, to gdzieś podświadomie odnajdzie "podobny" świat wyobrażony, gdzie cień dzieciństwa rozlewa się na całą opowieść, na całe życie złożone ze szczegółów przeszłości. 

Na koniec jeszcze jedno wspomnienie.
Kiedyś, lata temu, wynajmowałem mieszkanie na gdańskich Stogach. Był to czas, gdy nie tylko spotykałem się z ludźmi, ale próbowałem się czegoś od nich nauczyć. Nie chodziło o katechizm życia, lecz o próby ogarnięcia środowiska, w którym ludzie pisali, śpiewali, rysowali, malowali, ale także kopali piłkę. Raz w tygodniu wpadałem do znanego gdańskiego poety. Odwiedzałem go niby nieregularnie, ale jednak... regularnie. Dzwonił do mnie, że umiera i napisał kolejne "śmiertelne haiku". Trwało to rok. Krótkich formy o "jego śmierci" powstało zatem ponad pięćdziesiąt. Potem przestał pisać i przyjmować niedozwolony skład chemiczny w proszku. Teraz - co jakiś czas - widzę go na antenie TV Kultura. Mówi wiele. Bywa, że jest przekonywujący. Już tak często nie umiera.
Gdy czytałem "Nikt nie idzie", gdzie haiku ma swój sens i bezsens, przypomniałem sobie moje słuchanie, gdy poeta czytał swoje "dzieła". Dopadało mnie jeszcze jedno. W haiku też jest "niedosyt". Nigdy nie ma jednej interpretacji, nie ma jednego oczywistego końca. Za to jest kilka szczegółów, które łaskoczą nasze wyobrażenia o sobie i innych.

Nota: 7,5/10
Obok okładki - zdjęcie mojego autorstwa// Jarek Holden G. (C). 


popularne