Między sobą


Floryda - Lauren Groff, 272 strony. Przełożyła: Dobromiła Jankowska. (Wydawnictwo PAUZA, 2019).

"Jakże delikatne są więzy łączące nas ze sobą. Blask w ciemności" - niby wyrwany, jak ząb z kontekstu, cytat z jednego z opowiadań "Florydy", ale jednak kontekst jest, nawet coś więcej - te słowa oddają ducha tej wyjątkowej książki. Niemal wszystko się klei i lepi. Dzień wyłazi z nocy. 
Bo "te więzy" to coś co tkwi w każdym z nas. Jesteśmy na pokaz, ale jesteśmy tylko dla siebie. Nikt nie wie gdzie jest środek. Jacy jesteśmy, bywamy i jacy potrafimy być dobrzy albo paskudni. To co wyobrażone, a to co się dokonuje, wypływa z naszego jestestwa. Gramy samych siebie. I czasami nawet nie zdajemy sobie sprawy jak się rozwarstwiamy, jak się dzielimy na zwidy, na (niekoniecznie) senne mary.
Lauren Groff dokonuje wiwisekcji ludzkiej duszy. Duszy ludzi zwykłych. Takich, którym nie przelewa się z lokaty na główny rachunek bankowy,  którzy wolą pogadać z kotem lub z psem, albo mówić na głos do samych siebie. Byle być naprawdę wysłuchanym i zrozumianym. A to wszystko przy pełnej widowni. "Na sali" siedzą małżonkowie, rodzice, dzieci, sąsiedzi, współpracownicy, przyjaciele, znajomi i statyści-przechodnie. Tylko czy widz słyszy, czy on widzi? Czy rozumie nasze dylematy, wybory? Wreszcie; naszą samotność w tym tłumie?

Wydawnictwo Pauza ma umiejętność wydawania bardzo dobrych książek. Jeszcze nie zdarzyło mi się natrafić na szajs sygnowany przez tę oficynę. Tym razem nie jest inaczej, jest nawet lepiej niż dobrze. A mój entuzjazm jest zwielokrotniony z powodu mojego umiłowania opowiadań.
Każda wizyta w antykwariacie, na kiermaszu czy na targach to usilne poszukiwanie zbiorów, antologii, białych i czarnych kruków z najwspanialszą literacką formułą. Mam nieodparte wrażenie, graniczące z pewnością, że większość rodzimych wydawców w ostatnich latach broni się przed publikowaniem opowiadań. I ja tego kompletnie nie pojmuję. Krótkie formy, pojawiają się na polskim rynku albo wtedy, gdy napisze "coś" znany autor, albo gdy tekst trafi na przykład do szczecińskiej "Formy".
A opowiadania to fundament literatury, to dzięki krótkiej formie świat poznał wielkie pisarki i zacnych pisarzy. Na całym globie wydawcy są żądni pisania, które drapie po duszy, a nie jest wcale rozwlekłe i przegadane.

Wracając do "Florydy", to poczyniłem taki eksperyment: Czytałem "jednocześnie", to co napisała Groff oraz Machado De Assis, brazylijski nowelista (w zbiorze "Lustro i inne opowiadania"). Groff bierze zamiast pióra skalpel i tnie życiorysy swoich bohaterów, nie tylko byśmy ich zrozumieli, ale byśmy dostrzegli w tym pisaniu samych siebie. A De Assis raczej kpi i ironizuje, ale także wyraźnie kreśli opisywane postaci. 
Tłumaczę swoje literackie zderzenie. Dla amerykańskiej pisarki punktem odniesienia (niekiedy zawoalowanym) jest Floryda, a dla brazylijskiego pisarza - jedno miasto: Rio de Janeiro.
Takie konkretne, geograficzne wybory dają pisarzowi wiele możliwości. Wyciąga on jak z kapelusza kolejnego bohatera i pokazuje jego przerażenie zdziwionemu światu. A otoczenie Florydy czy Rio robi swoje. Warunki atmosferyczne, elementy fauny i flory, a w tle ludzkie przywary. Całość aż kipi. I robi się duszno i staje się jasne, że każdy jest zostawiony samemu sobie, nawet gdy wokół szturmuje tłum rodziny, tej dobrej i tej podłej.

Dzięki lekturze "Florydy" wiem, że gdy pojawi się powieść Lauren Groff, to niemal natychmiast po nią sięgnę.
Nota: 9/ 10

//Obok okładki Wydawnictwa Pauza, zdjęcie pisarki - The New Yorker//


popularne