Ból bytowania


Rzeźnik z Niebuszewa - Jarosław Błahy, 98 stron. (Wydawnictwo FORMA, 2019)

Joseph Zippeck, który robił hamburgery z ludzkiego mięsa, to bohater po trochu wyciągnięty z Delicatessen, francuskiej czarnej komedii z 1991 roku. Tam też wokół kryzys i zgrzytanie zębami, przez które tylko ślimaki się wślizgują. Ale ile można połykać obślizgłe mięso, gdy ma się apetyt na steki, na mielonego, na golonkę z piwem, z dużą zimną wódką...
Filmowe odwołanie to jedno, a rzeczywistość, którą przywołuje Jarosław Błahy, to już inne danie, inna potrawa. Ale wciąż sztuka pozostaje sztuką. Sztuką mięsa, trudną sztuką udawania życia.

blurbie Damian Romanik pisze o tej książce, że to "swoista odyseja grozy". Pozwolę sobie stanąć w miejscu i tupać nóżką, najpierw prawą, potem lewą. (Dla wzmocnienia efektu mogę użyć skakanki.) Nie zgadzam się z Romaniukiem. Bo uznaję, że "rzeźnik" jest autorowi potrzebny tylko trochę, jest wspaniałym, zaplanowanym alibi, by w tej minipowieści przedstawić ból bytowania.  Nie życia barwnego od krwi i wymiocin. Nie też malowanego w kolorach tęczy. Autor daje nam jasno do zrozumienia, że "bycie", to męka, nawet jeśli były "momenty" zachwytu nad piersiami, wzgórkami, coca-colą, papierosami, zachodem i wschodem miłości; to cen cały zbiór - rymuje mi się - to zbiór okropności, ale nie grozy - do cholery!

W czerwcu 1976 roku miesięcznik  ZNAK opublikował tekst zatytułowany "Skuteczność i bezinteresowność". Georges Wierusz-Kowalski w pewnym momencie oświeca czytelnika takim oto zdaniem:
"Podobnie pasję badacza budzi przeczucie, że przy okazji własnych doświadczeń odkryje powszechne prawa, których osiągnięcie nie jest wynikiem procedury dogłębnej weryfikacji, lecz ewokacją niezliczonej ilości możliwości.".
I to jest to! Panie i Panowie zgromadzeni przed własnymi monitorami z kubkami taniego wina, kawy lub ziółek uspokajających - mówię Wam zaprawdę, to zdanie jest kwintesencją pisania Jarosława Błahego. 

Autor uwodzi nie tylko Czytelnika, ale także samego siebie. Stara się przywoływać wspomnienia, analizować je, rozdrabniać, to co za duże, a małe dmuchać jak balon. Ale wszystko to tylko tło. Tło, które pozwala na przywoływanie i wywoływanie duchów. Tych znanych i tych, które wszystkich  odwiedzają w nocy lub na kacu, lub w aktach paniki. Kosmiczne loty uprawia nie tylko zbrodniarz
Joseph Zippeck, ale także pisarz Jarosław Błahy. 
Dlatego tę książkę czyta się  z pewnym lękiem, pewną obawą. Że ktoś nas podgląda, ogląda. Zagląda w nas, w nasze jestestwo, które przecież jest tylko nasze, na wyłączność. Wara od niego, nawet literatowi. 
Ale po czasie się oswajamy, zaczynami patrzeć na strony książki, tak jak spoglądamy w lustro. I poprawiamy czuprynę, zmierzwione brwi, juchę - nie wiadomo dlaczego - lecącą z nosa. Wszystko co czytamy wcześniej było naszym udziałem, ale skąd - do cholery - Błahy o tym wiedział, a może nadal wie? 
Jeszcze raz zacytuję Wierusza - Kowalskiego:
"(...) natrafiamy na mieszaninę poszanowania i gwałtu. Gwałt wiąże się z uruchomieniem potężnych środków technicznych, służących rozłożeniu tego, co dane na czynniki składowe. Szacunek wyraża się w uznaniu, że modelowanie ma swoje granice i w liczeniu się z faktem, iż metoda daje tylko wyniki przybliżone. Zarówno uciekanie się do użycia siły, jak i poszanowanie wiążę się z poczuciem twórczej mocy."

W pisaniu Jarosława Błahego jest moc. Podczas czytania czułem niewyobrażalne, niedopowiedziane. Jakbym pił wódkę z Franzem Kafką. 
Dobrze, że w kraju wiślanym jest Wydawnictwo, które decyduje się na wydawanie takich powieści. Szacunek. 
Nota: 8/10


popularne