Kanada, czyli raj w piekle

Tatuażysta z Auschwitz - Heather Morris, 320 stron. Tłumaczenie: Katarzyna Gucio. (Wydawnictwo Marginesy, 2018) 

Więźniarki z Auschwitz - jak im się zdawało, swoje ostatnie miejsce na Ziemi - nazwały swoim rajem utraconym, rajem wymarzonym: Kanadą. 
Kanada, to  jeden z obozów w Birkenau, a konkretnie magazyn służący do przechowania zagrabionych rzeczy dla i przez faszystowskich morderców i złodziei. To w Kanadzie ludzie skazywani na śmierć bez wyroków, pozostawiali majątek swojego życia, a raczej to co udało im się "przemycić" w ich ostatniej podróży życia. Gotówka, kosztowności, złote i srebrne zastawy i szczęki...
Wszystkie "te skarby" miały trafić do III Rzeszy, ale dzięki bogu i wszelakiej sile wyższej, potrafiły uratować wiele istnień i to przez przypadek, splot zdarzeń i ludzkich - jakby nie było - odruchów...

Tatuażysta z Auschwitz nie jest jednak dokumentem "z Kanady i o Kandzie". Jest  zbyt "słodko" - gorzkim, przerażającym dowodem, że miłość potrafi zwyciężyć wszystko. 
Książka była (i nadal jest) reklamowana nie tylko w Polsce. Obawiałem się jej.
Mój syn dostał ją na osiemnaste urodziny w maju ubiegłego roku (czyli tuż po oficjalnej premierze) i nic nie stało na przeszkodzie, bym ją od niego pożyczył i przeczytał. Ale moje ale, stworzone z przeszywającego strachu było silniejsze. Strach miał też podłoże w uprzedzeniu literackim. Otóż w marcu 2018 roku przeczytałem, a potem zamieściłem recenzję spowiedzi Calka Perchodnika. Żydowskiego policjanta, który opisywał swoje dramaty. Śmierć żony i córki, potem ojca ....w następstwie kolejnych osób. Dawał świadectwo polskiej podłości, ludzkiego zbydlęcenia. Ta nieliteracka relacja zrobiła na mnie tak ogromne wrażenie, że także teraz bałem się osobistych następstw Tatuażysty. Bałem się dokumentu ludzkiego upadku. 
A w zamian dostałem wzruszającą, wręcz tkliwą - niczym film "Życie jest piękne" - opowieść o miłości w czasach panowania faszystowskich zwyrodnialców, którzy rządzili Europą.

Lale Sokolov, człowiek który tatuował numerami nadgarstki zesłańców do Auschwitz, zakochał się Gicie Fuhrmann, obozowej więźniarce.
Z całym szacunkiem dla tej historii, ale książka napisana jest zbyt sztampowo. Co to znaczy? Czytałem na ten temat lepsze reportaże (oczywiście po ukazaniu się już książki), a o zezwierzęceniu faszystów widziałem dosadniejsze dokumenty. Wiem, że większość chwali ten tekst, że większość wyciąga chusteczki i płacze w rękawy najbliższych, ale ja w tej prozie nie znajduje elementów zaskoczenia. Może dlatego, że od wojny minęło już tyle lat i już tak wiele napisano, powiedziano, pokazano?
Spokojnie, to jest dobra książka, ale na pewno nie wybitna. Temat jest niesamowity - jakbym powiedział do każdego z dziennikarzy, który przyniósłby mi takie story - ale autorka wcale, a to wcale nie uczyniła z tej historii czegoś więcej niż wojennej, miłosnej opowiastki. Przesadzam? Być może.
Szacunek należy się bohaterom tamtych czasów, ale piszących nie ocenia się przez pryzmat przeżyć Innych, tylko w jaki sposób opowiedzieli daną, przekazaną historię.
Nowozelandzka pisarka zdobyła zaufanie Lale Sokolova. To niesamowite by nawiązać tak bliskie i dosłowne, familijne relacje z Kimś, kto przeżył Auschwitz, ale to za mało, by okrzyknąć autorkę wybitną pisarką. Poprawną..., to wszystko na co mnie stać.

Heather Morris po wydaniu książki w sposób "popularny" zaczęła relacjonować swoje związki z bohaterami powieści. I to mnie wkurza. Niby chciała być rzeczniczką bólu, udręki tamtych ludzi, a stała się - też z winy przepytujących ją dziennikarzy - gwiazdą jednego sezonu, gościem telewizji śniadaniowej. Czy na pewno o to chodziło Lale i jej samej? 
Nie oburzajcie się na mnie. Ale po książkach non-fiction naprawdę należy oczekiwać o wiele więcej. Bo gdyby było inaczej to sięgałbym po Harlequiny. 
Nota: 7/10 


popularne