Fotografie


Widać było tylko szczęście - Gregoire Delacourt, 256 stron. Tłumaczenie: Wiktor Dłuski. (Drzewo Babel, 2019) 

Na wstępie piszę jako fotograf, zatem  moje słowa zabrzmią wiarygodnie. Jako mężczyzny doświadczonego? To kwestia dyskusyjna.
Tak: najlepiej wypadamy na zdjęciach. Nasze pozy, nawet sztuczne, mają swój walor. Nasze oczy, usta, fryzury. Wszystko to coś o nas mówi. A co mówią o nas nasze plecy, nasze nogi, stopy... gdy odchodzimy, gdy zostajemy porzuceni? To jednak tylko kwestia interpretacji. Bo ból lepiej wypada w książkach, nawet, gdy wokół "Widać było/ jest tylko szczęście". Pieprzona gra pozorów..., chciało by się rzec, ale spokojnie. To nie prywatna gadanina przed lustrem, lecz refleksja po przeczytaniu czwartej z kolei książki Delacourt'a. Najlepszej jego powieści. 
Ale po kolei...

Zdjęcie, które zamieściłem obok okładki zrobiłem kila lat temu na warszawskiej plaży. Jest zaplanowane, pozowane. Robione na starej kliszy. Bo ta opowieść ma swoją historię:
     Na moją prośbę Andrzej odchodzi z kobietą w dal. On jest bez spodni, ona też w częściowym negliżu. Niebawem będzie kolejna rocznica śmierci Andrzeja, a ja czytając "Widać było tylko szczęście" wspominałem mojego przyjaciela i tamto spotkanie i moje wersje "odchodzenia". Najpierw para nago jest na pikniku, potem jest kłótnia, dzieci gdzieś w głębi fal, zapomniane, jakby porzucone. Po czasie: Każde chwyta jedno z maluchów. Zasłona. Kurtyna. Wszyscy dorastają. Starzeją się. Oni po latach spotykają się ponownie. Nie potrafią być już zupełnie nadzy, mają swoje tajemnice, swoją przeszłość, ale próbują rozmawiać i pójść, chwytając się za ręce, w to miejsce gdzie stracili wszystko, gdzie zagubili samych siebie. Gdzie kiedyś były dzieci. Maluchy. Ale bohaterowie nie pokazują światu już swoich twarzy. Zmarszczek, bruzd, siwizny, połamań i skaleczeń. Teraźniejszość pozwala im żyć, przeszłość otwiera zbyt wiele ran.
O tym miała być tamta sesja.  O tym jest czwarta książka francuskiego pisarza.

"Rozwiedziony. Jedno słowo i za jednym zamachem trzy nowe ofiary. Matka. Dzieciństwo. Ponowne spotkanie."
(...)
"Na serdecznym palcu jego lewej ręki pozłacana obrączka zostawiła czerwony rowek, jakby bliznę po oparzeniu, chciałem ze wszystkich sił, bo go to bolało, bardzo bolało, by palec zgnił i w końcu odpadł, zgangrenował mu ramię, a potem serce. Źle się dorasta bez cienia matki. Dorasta się koślawo. Robimy się kolczaści." 

Z Andrzejem, o dwadzieścia lat starszym ode mnie mężczyzną, przegadaliśmy nie jedną noc, nie jedną noc przepiliśmy i przespaliśmy kilka nocy w tym samym łóżku. Kilka intensywnych lat współpracy przyniosło efekt kilku tysięcy zdjęć, ale co ważniejsze: zostały słowa. Te, które padały podczas sesji, te które sączyły naszą zażyłość. Mówiliśmy (a jakże) o kobietach, facetach i dzieciach. I o tym, dlaczego tak często jesteśmy egoistami, by nie powiedzieć dosadniej: dupkami!
Więc nie dziwcie się, że o tym piszę, bo o tym jest czwarta książka Delacourt'a.

"Nie potrząsajcie mną, jestem pełen łez." 
(...) 
"Każdy powinien mieć komputer. Nikt nie powinien być samotny. Każdy powinien mieć telefon komórkowy, żeby telefonować do ludzi cierpiących, ratować ich, przywracać do życia." 

Mieliśmy z Andrzejem taką zasadę, którą (a jakże) czasami łamaliśmy, że nie będziemy siebie ranić. Nie były to żadne więzy krwi, nic w tym nie było też z relacji ojciec - syn. Po prostu w momencie, gdy się polubiliśmy, wiedzieliśmy, że każde źle wypowiedziane słowo (ale nie fotografia) może drugiego zaboleć. Andrzeja już nie ma, a ja do dzisiaj żałuję, że nie potrafiłem dotrzymać danego słowa. Ból po takiej stracie można nazwać. Jest na to czas. Natomiast bólu po zdradzie, nie da się nawet zrozumieć. Zwłaszcza, że ofiar jest więcej niż uczestników starcia.
I o tym jest ta powieść.

Ktoś może autorowi zarzucić żonglowanie banałami i ogranymi odbitkami, ale ja tego nie czynię, nie dlatego, że dotknęła mnie do żywego ta proza, tylko dlatego, że - i stwierdzam to pewien swego - o złej miłości, o ranach, które czyni, i które wreszcie zabliźnia - trzeba umieć pisać.
Dlaczego w polskiej literaturze o rozstaniach, pokiereszowanym dzieciństwie i konsekwencjach wyborów dorosłych, zawsze pisze się te same utarte schematyczne, nudziarskie wyciskacze łez lub udawaną psychoanalityczną rozprawę? Może dlatego tak często sięgam po francuską literaturę. Tu  nie ma bzdurnego patosu. Jest ironia, sarkazm, a nawet cynizm, ale całość daje... udane ujęcie.
Bo na zdjęciach wiele widać. Trzeba tylko umieć patrzeć.
Nota: 9/10

Koncepcja graficzna okładki - Michał Batory, obok zdjęcie mojego autorstwa. 



popularne