Wyliczanka życia i śmierci
„Żyj szybko”,
Brigitte Giraud. Tłumaczenie Dorota Malina. W.A.B.,
Warszawa 2024
8/10
Proces
przystosowania się do głębokiego uczucia straty, do obcowania z
przygniatającym uczuciem żalu oraz rozpoczynania życia od nowa,
znany jest jako osierocenie […].
Jak przepracować
żałobę? Jak uwolnić się pytań: „Gdyby”?
W niezwykle
smutnej książce Brigitte Giraud stara się zrozumieć,
jak doszło do śmiertelnego wypadku jej męża.
Obwinia
(się i innych)! Tłumaczy i bez ustanku „gdyba”, nawet tedy, gdy
wymienia japońskiego konstruktora motocykla, na który
zginął Claud.
To jest litania bolesna kobiety umęczonej
i wciąż zakochanej.
Aby zmagać się z żałobą, wcale
nie musi nikt umierać. Wystarczy, że opuści nas „kochanka –
kochanek”. W „Żyć szybko” odchodzi, zarówno uczucie, jak i
ciało.
Tu wszystko dzieje się szybko. Nie ma „rozdętej”
retrospekcji miłosnej. Jest śmierć, a potem kadysz. antyfona
utyskiwania i rozłączenia. Ciągłego „niepojęcia”:
DLACZEGO?!
Już na obwolucie padają pytania
rozpoczynające się od magicznego „Gdyby”. I cała narracja jest
oparta na dopowiedzeniach, zapowiedziach, odpowiedziach. Czyta się
to ze sporą empatią, ale chciałoby się też wykrzyknąć: - dość!
Bo ile można, jak długo można. Rozdrapywanie ran, szukanie
przyczyn w każdym elemencie ostatnich momentach utraconego życia.
I
nawet finał tej książki nie przynosi oczekiwanego
ukojenia.
Zaczyna się d burzenia domu. Ścian,
remontowanych przez dwadzieścia lat. Miejsca, w którym mieli
zamieszkać we troje. Ona, on i syn. ON,
Claud był tam
tylko raz. Szerokim spojrzeniem spojrzał na lokum i już miał
pomysł, jak ten kąt urządzić. Na pewno ciał mieć studio
muzyczne na pewno chciał się w tym miejscu zakochać.
Zawsze
jeździł motorami, a jeśli na chwilę przesiadał się na rower, to
cierpiał i marudził. Miał swoją maszynę, a traf chciał, że w
nowym domu, w garażu zaparkował swój motor jego szwagier.
Niebezpieczną hondę. Śmiertelną maszynę. I wtedy, a może nawet
już wcześniej, zaczyna się „gdybanie”.
Na
przykład:
Gdybym nie chciała sprzedać mieszkania.
Gdyby
mój dziadek nie popełnił samobójstwa w momencie, kiedy
potrzebowaliśmy pieniędzy.
Gdybym nie przesunęła wizyty u
wydawcy w Paryżu.
Gdyby Stephen King zginął w strasznym
wypadku, którego doznał trzy dni przed Claude’em.
Gdyby
padało.
Gdyby dni poprzedzające wypadek nie obfitowały w
nieoczekiwane i niewyjaśnione wydarzenia.
Jednakże poza
„dzieleniem włosa na czworo” autorka skupia się na
codzienności; niespieszenie oderwać (pozornie) etapy od wypadku i
dającej narracji nowy wymiar. Głównie chodzi o muzykę, ulubioną
pasję obojga, ale głównie zmarłego mężczyzny.
Świętym
Graalem jest wiara w gusła, a raczej w znaczenie, w naszym życiu,
przypadku. Bo to przypadek jest dominantą, jest „popychadłem”
złego i dobrego.
Kosmos na ziemi. Statystyki zbędne, a
zadręczające nas bez wyjątku. Przed i po.
Na przykład,
strona 178:
„Statystyki są jednoznaczne, do ponad
sześćdziesięciu procent poważnych wypadków dochodzi
na znajomych trasach, między domem a pacą. Na tych
krótkich, powtarzalnych odcinkach, które uważamy za całkowicie
bezpieczne, bo znamy je na pamięć […].
ALBO:
strony27/28:
„Po
tym, jak kolejny właściciel bez skrupułów wypowiedział nam
mieszkanie nad rzeką, dowiedzieliśmy się o samobójstwie mojego
dziadka – wbrew temu, co dzieje się sugerować sformułowane
przeze mnie danie, te dwa wydarzenia nie mają ze sobą
związku”.
Nagroda Goncourtów za książkę ociekającą
potem, krwią i łzami. Za książkę, która z „dobrą terapią”
nie ma niewiele wspólnego, a jednak nagroda zasłużona, bo potrzeba
(przepraszam za eufemizm).
Potrzebna żywym i umarłym. Są
wprawdzie formy życia, które (ponoć) mają pomóc w przeżywaniu
utraty. Dla mnie (odbicie) bez wizyty u lekarza-specjalisty się nie
obędzie. Ale ci sami medycy polecają: twórcze działania,
a także uspołeczniające, percepcyjne i
rekreacyjne.
Brigite Giraud oddaje się tym procesom,
ale ...spala się wciąż na rozpamiętywaniu śmierci. I to (chyba)
czyni „Żyć szybko”.książką niezwykłą.
Bo
W
rozgorączkowanej, pełnej napięcia narracji Brigitte Giraud usiłuje
zrozumieć, jak doszło do wypadku, w którym dwadzieścia lat
wcześniej zginął jej mąż. Robi bilans i jeszcze raz stawia te
wszystkie pytania, które przez lata pozostały bez odpowiedzi.
Przypadek, przeznaczenie czy zbieg okoliczności? Autorka wraca do
tych dziwnych dni, pozornych drobiazgów, które doprowadziły do
śmierci męża. Przejęci perspektywą przeprowadzki, niecierpliwi,
żeby zacząć remont, małżonkowie zapomnieli, że życie bywa
ryzykowne. Pisarka prowadzi śledztwo, z czułością naświetla
postać Claude’a i, po raz ostatni, cudownie wskrzesza ich
związek.
„Wskrzesza ich związek” i tego się
trzymajmy! Ten element czyni fabułę przepiękną, poetycką. To
cudowny sonet złożony zmarłemu mężowi, trwającej miłości.
Swoista gra w planszówkę zatytułowaną „Gdyby”.
Wieczne
szachy! Tylko szybkość trwania grania jest z jednej strony
rozlazła, a z drugiej, jest bardzo szybka. Za szybka, z ostrym
„naginaniem zasad”.
Brigitte Giraud pisze
drobiazgowo, ale ani przez moment nie zapomina o przeszłości, ale
przeszłość została utracona, tak jak dom, który pod nad porem
developerów, zdecyduje się sprzedać.