Drenowanie
Nietutejsi,
Jolanta Jonaszko. Seria 15. Wydawnictwo FORMA, Fundacja
Literatury im. H. Berezy, Dom Kultury „13 Muz”.
Szczecin,
Bezrzecze 2023
8,5/10
Miejsca
i ludzie... Drenowanie uczuć i odczuć - to się da wyczuć!
Po
lekturze zbioru opowiadań, autorstwa Jolanty Jonaszko, dopadło
(napadło)
gradobicie
wątpliwości.
Zacznijmy
od prostych spraw. „Nietutejsi” – a jaki ja dałbym tytuł?
ZDECYDOWANIE: „Drenaż”.
Pisarka
oddała w nasze ręce zestaw wyborny. Nie jestem zwolennikiem, tylko
noweli kończącej tom. „Chi. Opowieść oxfordzka”.
Język giętki i wypracowany, ale fabuła jakaś taka
przewidywalna.
Pozostałe
siedem opowiadań to gorzkie pigułki zwykłego życia. Liczą się
miejsca i ludzie. Ważna jest uważność i
jej (zdecydowany)
brak.
Drenaż
zawsze dotyczy cieczy, tym razem dopadał też oddychania i empatii.
Drenaż
człowieczeństwa, transcendencji.
Będę
(nie wszystek) spojlerował!
Bo
może to jedyne rozwiązanie, by Was namówić na
szybkie kupno książki
Jolanty Jonaszko, pisarki niemal emigracyjnej. Bo Anglia, bo
północna Ameryka, no i Niemcy.
A
narratorka to „JJ”,
czy raczej to jedna z nas; zagubiona – roztargniona – zajęta –
zmęczona – egocentryczna?!
Jakakolwiek jest to w opowiadaniach Jolanty Jonaszko widać kunszt pisarski i sokoli wzrok, z tym że bohaterki w tych tekstach nie patrzą tylko na innych, jest moment, że zaczynają zaglądać, spoglądać w głąb siebie.
I
to jest punkt kulminacyjny.
Zacznijmy
od „Niebieskich tulipanów”. Młode małżeństwo dowiaduje się
o zwalnianym mieszkaniu w piętrowym domu w okolicach Darmstadt.
Kalkulują i decydują się na „pobyt”
w obcym domu. Właścicielka to
wyniosła (z pozoru) dama. Pielęgnuje trawniki, odrzuca zagryzione
szczury na
kompost,
rozsadza kwiaty, w tym tulipany.
Kwadraty
kolorów, ale FrauGabel uważa,
że
najważniejszy jest biały. Do niego można dopasować wszystko.
Czy
także nowotwór?
Ten
tekst może i jest przewidywalny, ale jest napisany z taką swadą i
ogładą, że ręce składają się do braw.
Niemiecki ordnung i
słowiańska samolubność. A może na odwrót?! Nieważne. Tekst
jest „na” i „w” dychę.
„Motyl”
– drugi utwór
ze spisu treści - to rozpiska o potrzebie bliskości, o zamazanych
konturach przeszłości. O używkach, o pubach
i dotyku, który ma moc magiczną,
lecz jednak ograniczoną.
Czarodziejski
jest też uśmiech i powiększone źrenice.
Przyziemna
i
zainfekowana
jest relacja matki i Joy. Jest duma i uprzedzenie. Jest
przekleństwo i cisza nocy oraz wrzask Kalifornii i szum wiatru we
włosach w czerwonym kabriolecie.
Joy jest
chemiczką, w kampusie szuka i sprawdza to, co ulotne. Przygotowuje
się do doktoratu. Podobnie jak (narratorka) dziewczyna z Europy (tej
środkowej, tej polskiej).
Tło
pełne snobów, bo rzecz dzieje się w Yale University. Słynna
uczelnia w Connecticut jest jednak tylko dekoracją. To, co ważne,
dzieje się między słowami i spojrzeniami. Między
wyobrażeniami.
„Gejsza”
mnie trochę rozśmieszyła, ale to było w początkowej fazie
czytania. Im głębiej, tym większa głębina samotności. Pisarka
stawia w tym tekście pytania: - Ile warte jest szczęście? - Czy
można je kupić? - Jaka jest cena chorej relacji między dwojgiem
ludzi, którzy oficjalnie „bardzo się kochają”? Życie
z arkusza Excel.
Miewam
ataki paniki. Biorę wtedy przypisane piguły. Ale po
tym tekście mógłbym przedawkować. Bo czuję współodczuwanie, bo
widzę w lustrze Rona, a przecież powinienem siebie... A może na
odwrót?!
„Antoś”
jest traktatem
niesamowicie smutnym. Nie tylko o braku organizacji, bo tu nie gra
niemal wszystko. Narracji nie można wiele zarzucić poza powielaniem
pewnych stereotypów. Umęczona matka, płaczące dziecko żądne
laktacji piersi, a ojciec zajęty, zarobiony,
nieodpowiedzialny.
Główna
bohaterka jest pisarką. Pisze tekst kryminalny. Nie czuje się w tym
najlepiej, ale wtedy, gdy nie jest w stanie NIC NAPISAĆ, zaczynają
się dziać rzeczy fatalne. Brakuje
jej zakończenia… i nagle ONA
pisze, a gdzie Antoś?
„Za
drzwiami” znowu (bo tak jest i w „Tulipanach”
i w „Seledynowym domu”) sąsiedzi się kotłują, interesują,
zajmują, ale nie ma tu mowy o wścibskości. Jest mowa o egoizmie.
Linearność tych opowieści wciąga, ale i drażni. Bo takie
prawdziwe, aż publicystyczne.
Pomyślałem
o sobie jak o Janie z „Seledynowego domu”, który choruje na
zanik mięśni, ale stara się być wśród ludzi (kluczowe
zagadnienie całego tomu) i stara się udawać „na zielono”
życie.
Okey!
Koniec umartwiania się. Trzeba znaleźć nowe miejsce. Tak jak Jan i
pozostałych troje. Trzeba być wśród ludzi!
Pomyślałem
o zaginionej wycieraczce i o tym, co działo się „Za drzwiami”.
I za każdym razem, gdy czytałem kolejne opowiadanie z tomu
„Nietutejsi”, to docierało do mnie, że mam do czynienia z
literaturą przemyślaną, PIEKĄCĄ!
Autorka
nie zawodzi mnie od lat.
Bez
dziadka (Dziennik Żałobny) to książka, którą i dzisiaj mógłbym
polecić, jako odtrutkę dla naszego zapatrzenia w siebie, dla
naszych konsumpcyjnych pragnień.
We
wrześniu 2018 roku pisałem m.in. tak:
Jest
muzyka, są codzienne konwenanse. Niby ocieka to smutkiem i żałobą,
a jednak czuje się w tym moc wiary w miłość, która nie może
minąć, skoro jest tak wyjątkowo prawdziwa. Wyjątkowa. Jedyna.
Mocna jak podwójne espresso lub rosyjski czaj. A wokół (jednak)
wiele łez i ciszy, i bezsennych nocy. Spora porcja przemocy. Gorzkie
żale tęsknoty i próby wykrzyczenia przeprosin i lamentów.
Prośby
o wybaczenie są o wiele łatwiejsze do spełnienia przez
nieboszczyków. Oni niemo zgadzają się (chyba) na wszystko. Żywi
wciąż się szamoczą i boksują. Przed lustrem, w esemesach,
listach, oświadczeniach dla rodziny i (życzliwych nagle
pojawiających się) tzw. przyjaciół.
A
może to wszystko to teatr lalek, tylko sen: „Science fiction,
mówiłeś o naszym świecie, o mailach i robotach, o Lemie, że tak
dużo przepowiedział. Że to już nie Twój świat, bo przecież nie
każdy to Lem. Że już trzeba się zbierać”.
Jolanta Jonaszko to
pisarka, którą musicie poznać bliżej. Jej proza jest na
wyciągniecie ręki!