Małe centrum
Hotel ZNP,
Izabela Tadra, Wydawnictwo Filtry. Warszawa, 2024
8,5/10
Słabość przeobrazić w siłę. Tak, wiem, że to wyświechtany bon-mot, jednakże Izabela Tadra, by opowiedzieć sposobem, tworząc obok głównej bohaterki kogoś na wzór anioła bądź Mesjasza.
Kuksańce, szturchańce.
Ach, Belciu - jak tu
zawalczyć o swoje; o wolność,
Och, Belciu - z
kuponami na długowieczność.
Ech, Beciu, kto cię tak urządził: - Bóg czy diabelska opatrzność?
Hipoteza pierwsza:
literacka kalka, powielające zgrane i ograne chwyty prozatorskie. Do
tego teraźniejsza szczypta Zyty Rudzkiej, do smaku wieloznaczność
Martyny Bundy; jest i Joanna Bator, czy Marta Dzido.
Hipoteza nr
2: Izabela Tadra pisze z trzewi, na jednym oddechu i z potężną
dawką bólu (niezabliźnionych ran). Bez zbędnych zapożyczeń
literackich, ale jeśli już to leasing.
Tumult, hałas,
harmider, rwetes; syk węża, pełzająca żmija. Skojarzenia wolne
od rzeczywistych odniesień, ale skoro mamy klatka po klatce, jak na
spłowiałym, zwolnionym celuloidzie, to powoli wchodzimy w to
czytanie uzbrojeni w cierpliwość. I tu zmyłka, pomyłka, igraszka,
zabawka blaszana. Następuje „buuuum” niczym u Davida Lyncha.
Burgund i kotary, raczej półmrok, ON(i) – ONA. Bóg —
człowiek.
Bohaterka „Hotelu” zwierza się ze wszystkiego. Nie
chce pominąć żadnego szczegółu. Co jest prawdą, co fałszem?,
tego nie dowiedziecie się nawet po przeczytaniu książki, po jej
obejrzeniu, wskrzeszeniu i uśmiercaniu.
Mamy pokiereszowanie
życie dziecka — dziewczyny — kobiety (w jednej
osobie), która najpierw kluczy, lawiruje, bo (przecież) nie mówi
się zwykle o swoich pragnieniach, traumach, o najbliższych, bo
boimy się śmieszności, wstydu... I stał ON, o którym wypowiada
się uznaniem
matka bohaterki, chociaż zdaje nic nie wiedzieć o
schadzkach. Jakby nie patrzeć „zimna wojna” w obskurnym hotelu z
lamperiami i boazerią.
Najlepsze szkaradne sukienki i palta. By
nie zdradzać całej narracji, jego można określić w dwójnasób:
człek jazzu lub wagabunda przydrożnych hoteli, jednym słowem
improwizacja. Ale, czy naprawdę tak jest naprawdę, to
wystarczy „poczekać na nagrodę” i przeczytać od deski do
deski.
Gdzieś około setnej strony chciałem zrezygnować z
czytania, bo ile MOŻNA (zachowując proporcje) o fatalnym
dzieciństwie, a potem równie złym dorastaniu, by w finale
okrzyknąć; ŻYCIE JEST poj...rozjechane.
MOŻNA,
jeśli ma się na to sposób; jeśli się nie przynudza i traktuje
historie-puzzle, jako trud, znój, by mieć nadzieję, że do tego,
żeby pójść w swoją stronę i nie oglądać się na nikogo,
trzeba mieć siłę […].
„Bo w życiu trzeba być silnym »a
nie miętkim«.
Oczywiście, że jest to film-książka z
cyklu „Nic śmiesznego”. „Hotel ZNP” to budulec bardzo
czarny: humor plus teraźniejsze science fiction z
domieszką psychoanalizy, a raczej szalonych stereotypów. Np...
beduini gwałcą narratorkę, a jej rycerz na białym koniu traci
palec. Oczywiście samiec ucierpiał bardziej. Pokaleczona dziewczyna
musi się nim zajmować. Jej ból fizyczny i psychiczny dla
samca nie jest istotniejszy. Cóż z tego, że ta historia to blaga,
a ta jest fatalna, okropna, a najgorsze, że nie sposób jej
zapomnieć...
Wyjątkiem przegranej postrachu jest dom rodzinny
bohaterki. Tam rządzi matka, rozstawia po kątach, w tym
mężczyzn. I nikt się temu nie dziwi. Mikroskop przemocy.
Pisarka
pięknie posługuje się językiem. Kalambury, gry
słowne, bierki, memory, mowa zależna, Szybko też
przyswajam powierzony tekst, składający się ze
zdań współrzędnie złożonych, wołaczy i
pytajników, równoważników zdań jak na lekarstwo.
Gdyby pozbyć się zupełnie interpunkcji, książka by tylko
zyskała. Dla mnie to najlepszy dowód na ekspresyjność
powieści. Jak na straganie; na wierzchu Delicatessen, pod
spodem zgniłki. Ale wszystko jest na sprzedaż, Pozostaje
kwestia ceny. Zbrodni i kary.
W najtańszym hotelu w mieście
'W” rozgrywają się „po trochu” sceny jak z „Trocin”
Krzysztofa Vargi. Skąd to skojarzenie? Wilgoć? A może biega o
nierozumienie, nieprzystosowanie, wyalienowanie oraz toksyczność.
Efekt jest taki, że rodzi martwy płód, że łysieje, że mąż
zatrudnia opiekunkę do psa, a główna bohaterka zamka się w
łazience, jednocześnie tocząc zażartą walkę na słowa
i pięści, na wyrywane włosy. A obok stoi chłop niedojda, który
nie wie, po której stronie się opowiedzieć.
To są
jednak didaskalia. Na wierzch wybija się brak jakiekolwiek empatii,
bierność, ślepota, głuchota..., ale ą prawa młodości, białe
niewinne koszule, rumiane lica, łańcuszki i twarde stanowiska
myśli, I jak tu uciec, czy w ogóle wiać, dokąd i z kim?
Każdy z
nas miewa fatalne zauroczenia. W ZNP jest manifestem tupaniem o
podłogę: - Chce jarać szlugi i to ile się da, ile wlezie; bez
opamiętania. I czy Belcia pragnie być Łysa
jak Sinead O'Connor? Piszę „łysa” wielką literą dla
podkreślenia staniu ciała i ducha bohaterki. Glaca i szlugi to
tylko i aż substytuty/ atrybuty.
Czytałem wiele fabuł
poruszających „ten temat — odrzucenia, samotności,
wyobcowania”, ale nie pamiętam, by w ciągu ostatnich dwóch
lat narratorka na jednym oddechu doprowadzała mnie zarówno
łez jak i rechotu, a to wszystko patrząc na
rzekę i gmerając w szufladach, pełnych popielniczek zamiast
biblii. A obok "ON". On, czyli kto? Zgadul zgadula ...A jeśli to Bóg?