Kiedyś to miałem sposób
Król Warmii i Saturna, Justyna Wilengowska. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2024.
9/10
Proza Północy! Jestem człekiem bliskim morza, jezior, rzek i wędrujących (tu) wszędzie strumyków. Wszędzie ryby i przyjezdni, za którymi nie przepadam, ale...
...w pierwszych słowach mojego listu, oświadczam, co następuje; „Król Warmii i Saturna” to bardzo porywający kawałek prozy.
Kilka dni temu znajoma zapytała mnie: - Co czytasz teraz? Podałem tytuł książki Joanny Wilengowskiej. W odpowiedzi usłyszałem: - Zabrałeś się za fantastykę? - Raczej za publicystykę zgrabnie opakowaną w beletrystyczny sznyt.
Nie mówię po kaszubsku, chociaż wszystko rozumiem. Urodziłem się w Sierakowicach, zatem mam nawet podręcznik gramatyki kaszubskiej i dzieła takich twórców jak Florian Ceynowa, Aleksander Labuda, Aleksander Majkowski, Jan Trepczyk.
W dzieciństwie, gdy dorośli zorientowali się, że przyswoiłem kaszubski, a właśnie obgadywali mich rodziców, przechodzili na język niemiecki.
Warmia nie wydaje mi się zbyt odległa, bo wiele słów zawartych „w słowniczku” na zakończenie książki pokrywa się z kaszubską godką. Tylko że mnie nie stać na stworzenie takiej fabuły, a Joanna Wilengowska radzi sobie z narracją (co najmniej) wybornie.
Ale żeby napisać „Króla Warmii i Saturna” nie wystarczy żonglowanie „językiem – gwarą”. Autorka opowiada, przedstawia nam powidoki, a raczej je maluje i dlatego mamy sporo światła, ale dlatego i mrok jest rozpoznawalny i do nazwania.
Dogmatami powieści jest CZAS i MIEJSCE, bo na przykład strona 58:
„Staram się zdążyć z tym zapisywaniem okruchów przeszłości. Wiadomo, żyjemy na pożyczonych atomach. Kiedyś trzeba je oddać, zwrócić do systemu każdziutki, żeby znowu poszły w ruch. O nie zmienia faktu, że wściekam się na ojca. Wściekam się, że umrze. Oprócz innych niedogodności tej sytuacji jest i taka: ja zostanę z tą Warmią jak z nie wiadomo czym , ale z pewnością z czymś, co trzeba będzie unieść”.
Siłaczka? Jedenaste piętro gierkowskiej płyty. Mieszkanie, w którym toczą się batalie i przekomarzania. On i ona - huragan przeszłości i wiatr przewidywalnej przyszłości. Wszystko składa się z niewielkich elementów. Domino co chwilę układane i przewracane. Miłość? A jakże, bez miłości nie ma dobrej opowieści. Ale ważniejszy jest JĘZYK. Myślę, że Marian Pilot, czy Zyta Oryszyn czy nie powstydziłby się takiego żonglowania słowami, niedowiedzeniami, narzeczem.
Dlatego nie może dziwić nominacja do Paszportu Polityki, bo to bardzo realne bajanie, opowiedziane sposobem i ze sprytem, o relacji ojciec – córka,
Król Warmii – ojciec ma w sobie setki opowieści – przypowieści, które nie znoszą Ruskich, ale idą stronę rwanych narracji. Początkowo drażniła mnie taka godka, ale szybko i prędko przyzwyczaiłem się do takiego szarpanego sposobu opowiadania. Od zdarzenia do zdarzenia, od irytacji po ciekawość słuchającej.
Przekomarzanie pełne uczuć i odczuć. Postać buntownika i jego wiernej córki. Osobisty sejsmograf opowieści o „tym jedynym miejscu na Ziemi”.
Najbardziej interesujący jest jednak sposób napisania tej powieści. Tak – szarpana, fragmentaryczna, niedopowiedziana, a wszystko w osnowie niełatwej, przekomarzającej się miłości. Bo ile można znieść wszechwiedzącego ojca i łaknącą wiedzy kobietę. On ją często ośmiesza, ma rację, nawet wtedy gdy plecie farmazony. Ale ona ułożyła schematy myślenia i według nich ojciec powinien być nieśmiertelny i dobry. Bo (strona 130): Ojca lubią wszystkie psy. Wita się z nimi, pochyla do nich, mówi pieszczotliwie:
- Tak, tak, tak.
Albo:
- Ojej, ojej.
Czasami zdaje się, że córka chętnie też wysłuchałaby tak krótkich komunikatów lub obdarzyłaby ojca zwyczajnym „tak, ojej”. Ale w tej ironii jest więcej przekomarzania się, zwłaszczazwłaszcza że chodzi o tożsamość, taką przez wielkie „T”.
Kiedy on mamrocze o nienawiści do wszystkiego, co ruskie, ona nawet nie oponuje, bo wie, że w tej wymianie ognia przegra.
Ale gdy on wspomina o śmierci, to ona się irytuje, buzuje w niej niezgoda i złość. Bo np. „ojciec do skalara:
- Jak ty umrzesz, to i ja umrę.
Ale skalar umarł, o ojciec nie”.
Stopniowe przyswajanie tych scen, dialogów, wspomnień i napomnień tworzy obraz, który nie jest na co dzień spotykany w rodzimej literaturze. Bo jest to napisane sposobem i z konsekwencją. Od początku autorka zaprasza nas do świata baśni, przeszłości i teraźniejszości. Mieszalnia stanu umysłów i zmysłów.
Porobiłem wiele zakreśleń w tej zielonej książce. Niektóre to bon moty, ale większość oddaje ducha tej fabuły, a ten krąży niczym dybuk. Od małych do wielkich nieszczęść Warmiaków. Moją ojczyzną są Kaszuby, małą ojczyzną naszych bohaterów jest Warmia, pełna radości, ale i zgryzoty.
Ekspiacja i odpokutowanie. Mącenie i swawolenie.
Utrzymanie rytmu wymagało od autorki dokładnego planu. Od spraw prostych po rzeczy wielkie. Urwane dialogi, dużo mowy zależnej i niemal każdy akapit przynosi niespodziankę. Czasami słodką, ale częściej słodko-kwaśną, mającą swoje umocowanie w historii.
Takie rozpisywanie scen nie wprowadza czytelnika w przygnębienie; wprost przeciwnie spora dawka wysublimowanego humoru ułatwia czytanie. Autorka wciąga nas we własne intrygi, opowieści, które mógł jej przekazać wyłącznie ojciec.
Strona 11: „Warmińskie krzywdy kumulują się i skraplają w ojcu jak alembiku – po prostu w zwykłym ludzkim garnku, w którym się gotowało przez osiemdziesiąt lat. Warziło sia i warziło, aż żale zgęstniały, że można kroić nożem”.
Książka nie jest obszerna, ale doradzam rozkoszowanie się; po kilka stron dziennie i do tego szczypta własnych przeżyć, zasłyszanych opowieści, wyimaginowanych zdarzeń. Literatura służy do tego, by ją przywłaszczać, zawłaszczać, by opowiedziane historia uznać za własne.
Jestem ze wsi, ale większość życia mieszkałem w miastach i to tych największych, dlatego przywłaszczam sobie ten fragment (strona 50): „Pejzaż wiejski Warmii to jedno, ale był też przecież pejzaż miejski. A Warmjoki moje rodzinne żyły na pograniczu wsi i miasta, pędząc swój żywot albo jako rolnicy na gospodarstwie (gbury na gburstwie), albo jako rybacy, ale często także , ku mojemu zdziwieniu, jako nauczyciele w szkołach
wiejskich i miejskich, także w olsztyńskim gimnazjum. Nauczyciele niemieckojęzyczni […].”
Blisko mi do Warmii, bo są bliźniacze do Kaszub. Może ktoś niebawem postara się napisać „Króla Kaszub”...