Zbieracz słów


Sierpień. Paweł Sołtys, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2024.

8,5/10

Są momenty cudowne, przenikające świadomość. Milczenie (o tej książce) to przewinienie. Niby Paweł Sołtys wędruje po Warszawie, ale tak naprawdę jest bardzo globalny, bo taka jest (podobno) rola literatury.
Ale są momenty, gdy pisarz pisze dla siebie, do siebie, jakby zapomniał o mnie, o tobie, o nas.
Są też momenty nudne, ale z rzadka, nieczęsto. W sam raz na kawę, papierosa, herbatę lub spacer.

Trochę Krzysztof Varga, szczypta Borgesa, okruchy Jacka Dehnela z „Fotoplastikonu(może i z „Lali”). Są i drzazgi twórczości Alberto Manguela, bo ułamki „Mojej historii czytania”. To nie wszystkie skojarzenia, ale to Wy musicie rozszerzyć listę powinowactwa z pisaniem innych.

Trochę przywłaszczam „Sierpień”. Ciepły i deszczowy miesiąc w stolicy. A tu i teraz zima i ja przytłoczony przez tomy, tomiska i cieniutkie lektury, pliki tekstowe, bo ostatnio więcej czytam i mniej przelewam na papier swoich złączeń i połączeń.
Paweł Sołtys oddał nam krótką retrospektywę swoich zmagań z literaturą, warszawską ulicą i ludźmi spotkanymi i wyobrażanymi.
Mój ulubieniec – Frédéric Beigbeder napisał lata temu świetną książkę: „Pierwszy bilans po apokalipsie” (tł.: Magdalena Kamińska-Maurugeon). Wymyślił rozmowy (zawarte w szalonych esejach) z żyjącym i z tymi, którzy dawno odeszli. Dialogi z tuzami piśmiennictwa. Paweł Sołtys idzie podobną drogą, ale anturaż jest inny i forma przekazu inna.

Zaczyna się rewelacyjnie, wciągając czytelnika w świat państwa „Targówek Fabryczny”, w którego godle znajduje się miejski, szpetny gołąb. A potem kropi, siąpi i wieje lub słonce świeci nadmiernie. Od kawiarni do księgarni lub świątyni. Wszędzie znaczniki pamięci i literackiej przygody. Jest też muzyka, nie zawsze wprost, nie zawsze na wyrost.
Bo tymczasem dwie stare kobiety ciągnęły Francuską wózek z Królestwem Bożym” lub...
Chwilę później wyszło dwóch mężczyzn w koszulkach Lacoste i butach za osiemset złotych”. Tymczasem...
W tamtym czasie moją drugą pocieszycielką była lupa. Dostałem ją od dziadka Witka wraz z klaserem i kilkoma seriami znaczków. I o ile znaczki i klaser wywietrzały ze mnie szybko, bo nie znałem jeszcze ani Schulza, ani Babla, ani nawet Wojdowskiego, nie wyczuwałem ich ezoteryki, tajemnic skrytych między emitentem a kancerą, o tyle lupa na długo została moją przyjaciółką”.
Te cytaty wyrwane z kontekstu, z „Sierpnia”, a jednak wszystko układa się w całość posiadające niezwykłe refleksy.
Czyli mieszalnia farb. Trochę szarości i szczypta kolorów tęczy lśniącej w oknie wystawowym antykwariatu w szkle powiększającym.

Można to przeczytać szybko, ale taki odbiór będzie niezdarny, wręcz kaleki. Lepiej dawkować te spacery, te przemyślenia, wymyślenia, bo fantazję nasz autor ma niebywałą, jak na warszawskiego inteligenta przystało, czyli czasami więcej treści więcej niż merytorycznego przesłania. Ale przecież takie bywają dzienniki, felietony i eseje. Taka bywa poezja. Wiersze piszą się tutaj jakby od niechcenia. Przykłady? Bardzo proszę:
Strona trzydziesta:
Pod wpływem snu
przekładałem teraz marnie
sklejone strony,
szukałem akapitu o zbawieniu
zwierząt”.

Wersyfikacja jest moja, czytelnicza, bo Paweł Sołtys mi (nam) na to pozwala.
I to jest najpiękniejsze w sierpniu, nie tylko w Warszawie. I to mnie chwyta i dusi pyłkami, bo jestem (pozytywnie – sic!) uczulony na nowe doświadczenia. Rozczulony raczej, bo przejmuję się tak ułożoną prozą, bo wnika i przenika do mojego krwiobiegu.
To tylko pozorne masło maślane, bo lektura tej książki wzbudza spore emocje, a wtedy dzieją się rzeczy przedziwne. Uczulenie myli się nam z miłością, a uczucia zawsze stoją ponad prawem... I zamiast inspiracji, mamy podżeganie do przydługich rozmyślań. Wnioski? Czytać, czytać i spacerować w głowach ludzi napotkanych (niby) przypadkowo.

Mieszkałem w Warszawie w wielu miejscach, w sumie około dziesięciu lat. Blisko mi do tego pisania, tych rozważań. Do sierpnia, który jest niebywale warszawski. Rocznice, daty prywatne i państwowe, powstania, rozstania. Eliksir wielokwiatowy..., który występuje w snach i bilansach.
Nagle poczułem się stary, zatęskniłem jak głupiec za hukiem i skrzypieniem ikarusów wożących mnie przez większość życia od nieszczęścia do obowiązku, od dziewczyn do szkół i prac. Od samotniczego mieszkania do samotnych wałęsań się [...]”.
Jakbym słuchał samego siebie! Jakbym „przesączał się jak światło przez liście klonów” (Misza Szagi, Wrocław – Kraków 2023).

Zachęcam Was do odłożenia książki, a potem wracanie, powracanie i wywracanie.
I wraca do mnie Jorge Luis Borges: „Cokolwiek się zdarzy człowiekowi od chwili urodzenia aż do śmierci, jest przez niego samego z góry zdecydowane. W ten sposób każde przypadkowe zetknięcie jest uplanowanym spotkaniem, każde upokorzenie — karą, każde fiasko — tajemniczym zwycięstwem, każda śmierć-samobójstwem”.
A potem Alberto Manguel: „Wszyscy czytamy samych siebie i otaczający nas świat, by choć przelotnie dostrzec, czym jesteśmy i gdzie się znajdujemy. Czytamy, żeby zrozumieć albo zacząć pojmować. Nie możemy nie czytać. Czytanie tak jak oddychanie to nasza podstawowa funkcja”.

Przerzucanie się cytatami to urocze, lecz nie jestem już oczytanym młokosem, lecz starzejącym się poławiaczem fraz, które kołaczą się w mojej skołatanej głowie.
Sierpień” - jakże za tobą tęsknię, jakże ciebie miło wspominam, jak pożółkłe karty biblioteczne.

popularne