Droga prowadzi w dół
Staniemy się tacy jak on. Głosy z przeklętej ulicy. Maciej Pisuk, Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2024.
7/10
Smutny chóralny śpiew. Szeroki plan, jedna
warszawska ulica i pokiereszowane życie jej mieszkańców.
Mocny,
brutalny i realistyczny przekaz, ale... - no właśnie: ALE. To już
wszystko było i to w lepszej formie.
Pijaństwo, kryminał,
złodziejstwo, szemrane interesy, domy dziecka, klasztory pełne
zasad, ale z fatalnymi regulaminami...
Nasłuchuję
i docierają do mnie głosy zachwytu. Ludzie kultury mówią, że
(bardzo) im się podoba, że prawdziwe, że poruszające. I niby się
zgadzam, a jednak protestuję! Bo czytanie piekło, bolało,
przerażało, jednakże ileż takich gazetowych książek już
przeczytałem?
Wolę Hłaskę, Nowakowskiego czy
Himilsbacha. Ale skoro wymieniam literacką elitę, to
czego się czepiam Pisuka? Ależ skądże?! Nie czepiam się,
lecz nie mogę piać z zachwytu, bo nie takich relacji szukam w
literaturze, znajduję je w serialach i na gazetowych
szpaltach.
Forma!? Książka jest podzielona na wielogłosy. Imię,
wiek i relacja. Każda przejmująca i zajmująca, ale... była ( jest)
proza obcojęzyczna, która konfrontowała czytelnika z bohaterami
skazanymi na banicje, na życie „bez
trzymanki”.
Theodor Weissnborn i jego „Śpiew na dwa
głosy nocną porą” w tłumaczeniu Zofii Złotowskiej i Ryszarda
Turczyna jest zbieżny z tym, co proponuję Maciej Pisuk, ale
tamto pisanie jest bardziej wymagające, zapraszające czytelnika do
współpracy. Jest groteska społeczna i sceny z życia ludzi
cierpiących.
Polski autor jest podobny do niemieckiego pisarza.
Bo obaj panowie zajmowali się nie tylko pisaniem. Pisuk robi
filmy, Weissnborn studiował m.in. filozofię, psychologię
i psychiatrię, i może dlatego polskie pisanie jest prostsze,
jednowymiarowe. Wielowymiarowość cechuje niemieckiego autora.
Przewaga i niewątpliwa różnica.
Maciej Pisuk nawiązuje
swoim pisaniem do serii wydawniczej „Fakty na f-aktach”. Nie
zagląda jednak do sądowych dokumentów. Konfrontuje się żywymi i
duchami ulicy Brzeskiej.
Każde miasto ma takie miejsce, które
skazuje swoich mieszkańców na wegetacje; obniża oczekiwania.
Niemal każda opowieść zaczyna się źle, a kończy fatalnie.
O
ile przywoływany Weissnborn nie zgadzał się z porządkiem
świata, który skazuje człowieka na samotność wobec choroby,
starości i śmierci, Pisuk przyjmuje relacje swoich
bohaterów za pewnik. Nie konfrontuje ich z opiniami specjalistów.
Sam też nie komentuje zdarzeń. Jest tylko i aż przekaźnikiem,
czyli fotografia i kadry filmowe, ruchome ale zbyt łatwe
do odgadnięcia.
To pisanie „daje o garach”, bo jest
pisaniem z wątroby. Jeżeli ktoś czyta niewiele, krzyknie: „wow”.
Jeśli ktoś ogląda paradokumenty, wzruszy ramionami, nic nie
mówiąc. Jeśli ktoś wymaga od literatury „zaproszenia do
współdziałania”, to w tej książce może raczej liczyć na
odczuwanie trudnych do zniesienia zapachów. Wódka, bełty, krew,
mocz, brudna woda (np. z akwarium), etc.
Życiorysy jak z
„Pitbulla” Krzysztofa Vargi. Sceny podane w czarno-białej
tonacji.
Tu i tam dziwi jedno: wyjątkowo poprawna poprawność
językowa. O ile Varga ograniczał dialogi bandyckie na korzyść
policyjnych raportów, to Pisuk takim pisanie odbiera
wiarygodność swoim bohaterom.
A może warto byłoby się przejść
do biblioteki i nie ograniczać pomysłu na książkę do spisania
jedynie relacji. Może? Bo jeśli nie literatura, to może nauka? Na
przykład według ściągi podanej poniżej:
>>Wyrażenie
margines społeczny w znaczeniu „ludzie wykolejeni, naruszający
przepisy prawa i normy współżycia społecznego” (Bralczyk 2005,
s. 383; SJP) funkcjonuje w języku od XX w. Nazwa ta była
wykorzystywana przede wszystkim przez socjologów i historyków, na
co wskazują m.in. takie prace, jak: Życie na przemiał Zygmunta
Baumana (2004), Ludzie zbędni w służbie przemocy Stefana
Czarnowskiego (1982), Ludzie marginesu w średniowiecznym Paryżu.
XIV–XV wiek Bronisława Geremka (2003) czy Historycy wobec
marginesu społecznego w Polsce XVI–XVIII wieku Andrzeja
Karpińskiego (1987)<<
Jest też tak, że każde z tych
„mini, mikro opowiadań” może być punktem wyjścia do
nakręcenia serialu, filmu lub rozpisania tego i stworzenia
przemyślanej powieści. Tylko to wymaga pracy, czasu i
zaangażowania, a nie pójścia na skróty. Zamiast ludzkich ułamków
i odłamków, wolałbym dostać prozę zwartą, która nakazywałaby
mi myśleć, a nie tylko przyjmować „na klatę” gorzkich, bardzo
smutnych monologów.
Widać solidarność łącząca słuchającego,
spisującego z napotkanymi bohaterami. To nic zdrożnego, o ile
pisarz między wierszami próbuje nam przekazać COŚ więcej... Ja
tego „czegoś” nie dostrzegam. Komunikat jest raczej
jednoznaczny: - jest w Warszawie ulica, przy której ludzie
skazani na porażkę; od startu do mety. Taki przekaz razi
protekcjonalizmem wobec czytelników. Pogląd gospodarczy sprowadzony
do prostej definicji literackiej: - Czytaj i Współczuj!
Wykluczeni
mają głos! I co dalej, jak dalej? Rozkładnie rozkładamy ręce i
odkładamy książkę na stos książek, które potem nam się śnią,
ale z czasem zapominamy o tej lekturze, bo żeby mieć „przesrane
życie” nie trzeba wcale mieszkać na Pradze.
Brzeska jako
symbol? Ok, ale to wciąż za mało, bym uznał ten zbiór opowieści
za wyjątkowy.