Pieter Bruegel wszechobecny
„Hałastra”, Monika Helfer. Tłumaczenie Arkadiusz Żychliński. Wydawnictwo
Filtry, Warszawa 2023.
8,5/10
(Jakaś) skandynawska patyna – to zdanie zapisałem
w brulionie po przeczytaniu zaledwie kilku stron. „Hałastra” niby osobna, a
jakże znajoma i gdy już podjąłem trop, to ze wzruszeniem i przejęciem
pochłonąłem prozę Moniki Helfer.
Jakaś słowiańskość, jakaś francuszczyzna. Jakaś
zwykła historia zamieniona w przypowieść z morałami. Opowieść o pięknej Marii,
babce pisarki. Legenda o rodzinnie dumnej, biednej, obmawianej.
Jakaś gęstwina zdarzeń, ludzi i prostego, lecz
czarownego języka.
Wiele literackich odniesień do autofikcji, do książek przeczytanych wiele lat temu i w ostatniej
dekadzie.
Lista twórców, którzy pisali podobnie (lecz nie
tak samo) nie jest długa, ale podczas czytania notowałem kolejne nazwiska.
Przede wszystkim wspaniała Tove Ditlevsen, dalej (sic!) Günter Grass, potem Martyna Bunda z jej kaszubską
„Nieczułością” i „Piękno ludu” Merete Pryds Helle.
Potem gdy czytałem posłowie Arkadiusza
Żychlińskiego, tłumacza „Hałastry”, skojarzeń naszło – doszło więcej. (Mowa tu
zwłaszcza o noblistce Annie Ernaux i popisach Petera Handkego).
Monika Helfer pisze od dziesięcioleci. Urodzona w 1947
roku Austriaczka miała swoich odbiorców we wszystkich grupach
wiekowych, jednak to, co stworzyła w „Die Bagage”, czyli „Hałastrze” spowodowało, że i my możemy
cieszyć się tym pisarstwem.
„Hałastra” jest elementem literackiego tryptyku.
Osobiste wspomnienia, pourywane fragmenty rozmów, przekomarzanie się z tym, co oczywiste i co wyobrażone.
Na razie możemy rozkoszować się monotonną (co nie
jest wcale zarzutem) narracją o Marii i jej mężu Josefie oraz siedmiorgu ich
dzieci. W kolejnych częściach Helfer opisuje siebie u boku ojca, a potem „kładzie”
siebie w cieniu brata.
Oczywiście, że czekam na wydanie przez Wydawnictwo
Filtry tych książek, ale tu i teraz zapewniam Was, że powinniście przeczytać
„Hałastrę”. A ci, którzy cenią twórczość Tove Ditlevsen, będą na pewno zachwyceni.
„Hałastra” to inaczej hołota, margines, wyrzutek?
Stawiam tu znak zapytania, bo nie jest to do końca jasne - oczywiste, ale słowa
tłumacza wiele rozjaśniają i wyjaśniają, dlatego nie pomijajcie tego, co kończy
książkę, czyli posłowia.
Dla mnie hałastra to po prostu rodzina. Ludzie,
którzy trzymają się razem. Suma indywidualności, która niczym pług niszczy
zaspy, by utorować drogę, często grzęznąc w tej białej mroźnej pierzynie.
Książka zaczyna się w 1914 roku. Josef trafia na
front (w książce wciąż pada jedno słowo – „pole”). Z pola Josef dwa razy trafia
na krótką przepustkę i teraz stajemy przed ważnym pytaniem, czy podczas tych
wizyt kochał się z piękną żoną (!?). Kobieta, której zazdrościło mu wielu.
Miłość i zazdrość to poważne filary tej opowieści.
Sam Josef miał wątpliwości co do wierności Marii i
dlatego Grety (matki pisarki) nie traktował jak córki. Była dla niego bękarcim powietrzem.
To, co budzi respekt, to umiejętność żonglowania
czasem i przestrzenią. Bohaterów w „Hałastrze” jest bez liku, jednak autorka
rozstawia i ustawia ich atrakcyjnie czytelniczo.
Więcej tutaj śmierci, niż narodzin, a jednak nie
znajdujemy taniej tkliwości, banalnego sentymentalizmu. I jeszcze dialogi!
Zdają się
wręcz prostackie, a jednak są ogromną siłą narracji. Ich powierzchowność jest
złudna, bo w tych strzępkach rozmów ukryło się tak wiele czułości, która
pozwala nam się utożsamiać z bohaterami opowieści.
Lorenzo, to on obok Marii i tajemniczego adiunkta
pocztowego przykuwają największą (moją) uwagę. Jednakże to powyższe zdanie
jest obarczone sporym błędem, bo wiem, że podczas kolejnego czytania moja
optyka się zmieni, bo już teraz ciągnie mnie do dziewczyny, która brała heroinę
i umierając na AIDS, wystąpiła w filmie edukacyjnym. Na jej temat w książce
jest zaledwie akapit, ale przecież możemy szukać i sprawdzać prawdziwość tego
zapisu.
Nie wszystko jest łatwe, zwłaszcza, gdy przystąpimy
do odszukanie dziadka i wnuczka, którzy
zakochali się w pręgowatym koniu, ale wyobraźnia działa. Także wtedy, gdy
pisarka opisuje swoje zauroczenie o dwadzieścia lat starszym mężczyzną.
W dwóch fragmentach Monika Helfer sugestywnie nawiązuje do malarstwa.
Umiejscawia całą hałastrę – rodzinę na obrazach. Wyrazisty Pieter Bruegel
(starszy) jeszcze mocniej pobudza czytelniczą wyobraźnię. Zmarli i żywi w
jednym, na jednym miejscu.
Pieter Bruegel staje się po pewnym czasie, czasie
refleksji, wszechobecny w przeżywaniu i odbieraniu tej bardzo dobrze napisanej
historii.
Takim samym bohaterem (chociaż schowany w cieniu
pisarki) jest tłumacz. Jego słowa o tym, że zanim podjął się translacji,
wysłuchał audiobooka „Die Bagage”. Czy głos pisarki uwiódł Arkadiusza
Żychlińskiego? Na pewno zrobił wrażenie, ale istotniejsze jest to – jak sam
pisze – że autorce udało się odnaleźć frapujące formy dla przedstawienia scen z
życia (trzech) kobiet.
I jeszcze podkreśli rangi i wagi języka. Arkadiusz
Żychliński pisze tak: […] język tworzy w tekście prześwity,
nieznacznie alegoryzuje tę realistyczną prozę. Kiedy z kolei celowa
lakoniczność idzie w parze z trafnością – i brakiem fałszu – zyskuje ona ponadto
poetycki spin, który ją zagęszcza.
Sagi mają w sobie moc tylko wtedy, gdy twórca jest
szczery wobec siebie i czytelnika! Cóż znaczy to zdanie? Czytając „Hałastrę”, szybko zorientujecie się, o czym mowa, o czym (ja) piszę.