Połonina
Nagrody
pocieszenia. Marta Szumna – Mitek. Fundacja Duży Format, Warszawa
2022.
8,5/10
Bardzo
lubię konie. Również przepadam za poezją.
Poezja
to ogier, klacz, źrebię. Piękno niewyobrażalne. Jednakże moje
uwielbienie i porównanie budzą we mnie strach.
Boję
się liryki – boję się koni. Są takie podobne, a piszę o tym
dlatego, że „nagrody pocieszenia” to książka, która wychodzi
ze stadniny.
Biegną
wiersze, hasają poszczególne słowa, cały to rży, nie ma
ogrodzenia zatem poezja Marty Szumnej – Mitek to czworonogi rasowe,
pełnej krwi:
•
Koń
andaluzyjski.
•
Koń
fryzyjski.
•
Koń
arabski.
•
Konik
polski.
•
Koń
huculski.
•
Koń
małopolski.
•
Koń
wielkopolski.
•
Koń
pełnej krwi angielskiej.
ALE JAZDA!
Po
co i dlaczego Fundacja Duży Forma organizuje konkursy poetyckie?
Może zapisali sobie to w statucie? Może robią to z nudów? Może
chcą pokazać świetną literaturę, którą pomijają wydawnictwa z
Wrocławia, Krakowa i Poznania? Może! Są efekty?! Na dwoje babka
wróżyła.
BO:
„Nagrody
pocieszenia” czyta się, jakby było się na lekkim haju, lub
czytelnik próbuje dosiąść któregoś z koni, które uciekły z
literackiej stadniny.
Infantylne
porównanie poezji do koni ma jednak mocny rdzeń, bo co ranek
wychodzę na taras; z kawą (2 kubki), „fajkami” i poezją. A
przede mną tańczą konie. Czasami prawdziwe, zwykle
wyobrażone.
„Nagrody
pocieszenia” gna, pędzi, kopytami kopie ziemie i belki. „Nagrody
pocieszenia” ma świetną okładkę, ale o wiele lepszy jest środek
– stadnina rasowych wyżeraczy… W deszczu, w słońcu –
rozliczy się z tym światem; chu-///piz-///cipa-///
Ogólnie
każdemu dajmy po ryju, z plaskacza w
pysk. Wiersze hasają, ale można je pogłaskać oraz
przytulić.
Strona
16 (w całości) – najlepszy wiersz z całej „stadniny”:
mokry
ług
mech wskazuje
północ i co z tego?
nie mam
gdzie wyjść dalej z lasu
daję
cukier hoduję sobie ciało
ze szkła, żebyście wiedzieli
jak rośnie
we mnie zmęczenie siłą:
codzienny
pożar torfu i słów
zbitych
w karambolu
-
szukam, już jestem.
To
jest pisanie do sobie, do czasu, do poszukiwań, do bólu.
A
teraz wiersz, który początkowo mnie wkurw…, a potem przekonał
swoją przewrotnością.
Strona
30 (w całości)
złe
życzenia
wszystkim
się znudzisz: wyspą, północą,
przyszłością,
marszem, lampą łojową,
aluminium
wlewanym w mrowiska
przemocą.
i będziesz
próbował używać słów
wielką
literą (przytaknij, proszę)
jedno
to stwardnieć, drugie -
donieść i
wydać
na
żyjący nami beton.
Nie
pasował mi w tym wierszu „beton” – nie mogłem się przekonać
do aluminium… A potem przeczytałem ten wiersz od końca –
regularne szaleństwo.
I
dopadły mnie zdania, które przeczytałem u Toni Morrison (tł. Kaja
Gucio). Otóż:
1.
Jestem ciekawa, jak potoczyły się ich losy po zakończeniu
opowieści.
2.
[…] kobieca władza, gdy dotyczy innych kobiet, tradycyjnie była
sprawowana w sposób określany jako „męski”
„Samoszacunek”
Toni
Morrison to pyszne dopełnienie – uzupełnienie – rozdrobienie
książki, która została napisana gdzieś tam w Polsce przez
pisarkę, która przyznaje, że jest Ghostwriterką.
Intrygujące,
ciekawe, zwłaszcza że jej wiersze (konie) biegają po lasach
pastwiskach i po duszy.
Jak
pegazy.
Jak
jednorożce.
Ta
poezja jest „zazdrosna”. Tylko o kogo?
Ta
liryka „czasami
jest hiobem ale nie
mogę narzekać:
pod
ubranie a kawałek jabłka (noszę,
by
dać je tobie).
Cytat
pochodzi z wiersza „zdolna do zjedzenia czegokolwiek” (strona
28)
Samotna,
wkurwiona, obrażona, a jednak – momentami – bardzo czuła. Jak
klacz, jak źrebię, jak – czasami – ogier.
Do
książki Marty Szumnej
– Mitek, moje córki zrobiły wiele alternatywnych okładek.
Dlatego na zdjęciu promującym ten tekst widzicie mazy Wiery
(lat 7).
Ale dziewczynki
nie czytały tomu, ja musiałem kłamać, mylić tropy i wreszcie
zacząłem opowiadać o koniach, o poezji w ogóle i szczególe.
W
każdej redakcji należy zwoływać kolegia. Gada się, krzyczy się,
milczy się. W mojej opinii pisarka zwołała osobiste kolegium i
każdy wątek, który ją uwierał, który ją drażni – został
opisany.
Jak
Cyganka, która wróży.
Jak
Cyganka, która oszukuje!
Strona
35: „lekcje obfitości obróciły się w grosze”
Z
jednej strony jest to poezja krzyku (ryku), a z drugiej przytulna i
potulna, co z tego, że (strona 8) „chuju,
nie udawaj, że coś chowasz w pięści:
dar
dla mas, wyjęty gładko jak gałka lodów
z
pierwszych upalnych dni.
Zatem
wiosna, może lato, a jest przekleństwo, jest pięść. A potem
rozpływa się ubite, zmrożone mleko. Lody. Może zatem
zima.
Autorka
balansuje. Chce równoważyć zło z dobrem. Pragnie lawirować jak
upadły anioł. Ma pomysł, by nami (czytelnikami)
manipulować.
Strona
25: „szukam, by wers śmiechem otworzyć” i NIC Z TEGO. Pozostaje
tylko i wyłącznie kuglować.
To
jest książka o wielu obliczach. Można o niej napisać po prostu:
„zajebista”, ale wypada być ugrzecznionym i stwierdzić, że ta
książka mogłaby trafić do jurorów innych konkursów.
Biadolę
o koniach, o literackiej manipulacji, a warto by powiedzieć: -
Czytajcie powoli, na głos, koniecznie „w naturze”, wśród
zielska, wśród traw i tysiąca ziół. Na łące gdzie można
(ja) krzyczę i (ty) się kryć!