Kalibracje uniesień
Mokra biel Bambino. Aleksandra Igras. Seqoja, Olsztyn 2024
7,5/10
Strona
121: „Przysiadłam na ławce przed domem, bo nagle dotarło do
mnie, że oto jest i czyha.
Śmierć”.
Każdy
z tekstów Aleksandry Igras jest
o spotkaniu z kostuchą. Nie ma tutaj mowy o apokalipsie. Jest
normalność pisania, czytania, bytowania, dochodzenia do
finału.
Zastanawiałem
się, czy ktoś podobnie literacko mnie uwiódł. Lista jest długa,
obszerna. Bruliony zapisane maczkiem. A jednak
Aleksandra Igras wylądowała
na białej, czystej kartce, na której dopisałem tylko pięć
nazwisk. I z góry zarzekam się, że nie będę tłumaczył się z
tego dzienniczka.
Pięć
nazwisk. Pięć pisarek; Urszula Honek, Agnieszka Jelonek,
Agnieszka Łącka, Zyta Oryszyn, Urszula Stokłosa.
Okey!
Jedno zdanie wyjaśnienia: - sposób narracji jest zbieżny, czasami
nawet leniwy, ale po zakończeniu lektury trzeba natychmiast pójść
na spacer, najlepiej z psem. On będzie słuchał, na pewno nie
odbędzie z nami arcyciekawej konwersacji o sensie życia, ale ważne,
że będzie obok nas. Bo po odczytaniu, wyczytaniu, rozczytaniu;
najgorsze co może nas spotkać to samotność. To może psa zastąpmy
człowiekiem? Broń cię panie boże!
Namiesza
nam w głowach, sercach, duszach. A nam jest potrzebny dystans.
Adam
Regiewicz napisał, że „Czytanie to konkretna wspólnota
kulturowa”. I niby nie miałem się rozwodzić o literackich
podobieństwach wyżej wymienionych kobiet, to zdanie pana Adama
obnaża styl opowiadania przez sześć autorek.
„Mokra
biel Bambino” to ostatnie opowiadanie tego skromnego zestawu.
Jestem niemal pewien, że to celowe działanie. Młodość,
skrótowość, brawura, śmiech i nagła śmierć. Śmierć, której –
dorosła
już narratorka – wyczekuje, której się boi. Kod odejścia jej
przyjaciela napiętnował ją na zawsze.
Strona
58: […] miliony kanciastych mikroskopijnych kryształów.
Spotkanie
dojrzałego mężczyzny z młodą kobietą nie klei się wcale. Zdaje
się, że nawet cielność słabo wypada. Spotykają się w Krakowie.
On po latach wrócił, bo w 1968 roku nie było dla niego miejsca. I
dlatego wszystko jest między słowami – także TE miliony
kanciastych mikroskopijnych kryształów.
Podobno
Aleksandra Igras pracuje
„nad dłuższą formą literacką”. Ta wydawnicza adnotacja wcale
mnie nie dziwi. Bo (przecież), gdyby użyć trochę więcej
literackiego kleju, zachować matrykalność, nie zmieniać imion, to
czy nie mielibyśmy do czynienia z niezłą powieścią. Oczywiście
skromną objętościowo, ale zamiast rozproszonych nowel, byłby
jedna zwarta proza.
Podobny
mechanizm zachodzi w „Białych nocach” Urszuli Honek.
Planowanie
powieści na pewno jest innym wyzwaniem. Pomysł, plan, rozmowy,
wyjazdy, nieprzespane noce... Z opowiadaniami jest może i podobnie,
ale trwają krócej, nie rodzą się „w nas” tak długo. Nie
wiem, ile przyjdzie mi czekać na „grubą powieść”
Aleksandry Igras, ale niech się nie spieszy, niech nauczy nas
(czytelników) cierpliwości, że na mecyje trzeba
czekać.
Zastanawia
mnie w tej książce płciowa biegunowość. Niby wszyscy są razem,
w kupie, a jednak to dwa odrębne światy, co nie jest żadnym
odkryciem, ale sposób rozpisania tego stanu rzeczy, wymaga kunsztu
socjologicznego.
Podobne
pisze Tomasz Dalasiński, zwłaszcza w książce „Dzień na
Ziemi” (FORMA. Szczecin, 2022).
Bo
przecież „socjologia pomoże ci zrozumieć reguły i procesy,
dzięki którym funkcjonuje społeczeństwo”.
Zarzut,
który stawiam tym opowiadaniom to... błahość. Nadmierna błahość.
Tak, rozumiem, śmierć i życie, ale scenografia i aktorzy „BEZ
WYRAZU”, a przecież zarówno oddychanie, jak i ustanie krążenia
to boski masochizm, który można opisać na milion
sposobów. Igras idzie
tutaj na skróty... może przez... skrótowość formy?!
Autorka
stała się więźniem koncepcji. O śmierci, miłości,
dzieciństwie, starości na wiele sposobów, a wyszło...
„jakoś ta-koś, zbyt normalnie”.
Najlepszym
opowiadaniem są „Pokrzywy".
To drogowskaz dla autorki.
A uśmiercanie tylko młodych nie musi wcale robić dobrze fabule...