Kilka słów w sprawie milczenia

 

Fot: https://www.ican.pl


Wzmagam się pytaniem: - Czy warto wracać?

Do czego? To ogromny zbiór, pełen wątpliwości, skrzywdzonych ludzi, utraconych złudzeń i porzuconych pragnień.

Dlatego pytanie zostawiam otwarte. Ale skoro już usiadłem do klawiatury, to oznacza, że c h y b a wracam do pisania – chociaż nie wiem czy będę systematycznie tu powracał, wywracał, zawracał, odwracał, przewracał się… o słowa?!

Przez ostatnie długie miesiące, najpierw nie miałem czasu na życie, dlatego niewiele czytałem. Potem – czyli przez ostatnie 14 miesięcy – chłonąłem niemal wszystko co wpadło mi przed oczy.

Początkowo na skrawkach papieru notowałem tytuły, autorów, wydawnictwa. Wypisywałem na fiszkach słowa zaklęte, przeklęte, wyklęte. Czarodziejskie. Boskie i czarcie.

Trwało to, aż się zatarło, spowszedniało. Znużenie, niechciejstwo, brak pasji? Nie. Czytałem łapczywie, ale bez szczeniackiej ekspiacji. Wolna chwila nie zawsze kończyła się literaturą, najczęściej rozmowami, z innymi, z samym sobą, z duchami, z nimfami, z potworami. Może byłem jak jeden z bohaterów Mikołaja Gogola….


Zatem: Nie gardziłem kryminałem, krytyką literacką, esejami o malarstwie, biografami, mrocznym bełkotem i pięknymi wierszami. Skoro „każdy ma swoją opowieść”, a ja jestem pojemny, to dlaczego nie... Dlatego nie unikałem nawet takich książek jak „Światy Równoległe”Łukasza Lamży o płaskoziemcach i innych szarlatanach.


Wciąż uczę się chodzić. Nadal składam sylaby; a te składają się w słowa, w zdania, w opowieści.

Prostuję się. Oddycham. Czuję. Chłonę.

Wróciłem do powieści zapomnianych, a po stokroć przeczytanych, jak „Kompleks Portnoya”, „Pod Mocnym Aniołem”, „Zabić drozda”, „Malowany ptak”, „Randka w ciemno”. „Gottland”, „Wielki Gatsby”, „Mistrz i Małgorzata”…itp, itd.

Poddałem się znowu, gdy dopadały mnie słowa takich Mistrzów jak: Jorge Luis Borges, Philip Roth, Andrzej Stasiuk, Milan Kundera, Franz Kafka, Wiesław Myśliwski, J. M. Coetzee, Mario Vargas Llosa, Wiktor Osiatyński, Andrzej Bursa.

Odkryłem pisarki i pisarzy, o których twórczości nie miałem pojęcia. Nazwiska, potrzebne!? Są zbyteczne, bo nie chcę nikogo pominąć, ale setki książek, które odrzucamy w pierwszym odruchu, naprawdę nadają się do konsumpcji. Nic nam się nie stanie jak czasami pobrudzimy się jakimś romansem, wywiadem rzeką lub podręcznikiem z psychologii…

Przy okazji tego maratonu wyszło na wierzch sporo moich ułomności, deficytów.

Bo jak inaczej określić dotychczasowy brak znajomości literackiej drogi Andy Rottenberg. Jej pamiętniki, wydane przez Krytykę Polityczną, wręcz pożerałam – najczęściej nocami, by potem śnić o Autorce.


Sny zresztą nadal mam kalekie. Same psychodeliczne dramaty i to nie wina literatury. To wina bezczynności. TAK. Człowiek dopóki żyje – powinien być wciąż w ruchu. Od wystawy do premiery sztuki, a potem do kina, do księgarni, antykwariatu i w góry i na kajaki, na koncert. Należy ODDYCHAĆ. Pełną gębą drzeć się do innych: - Jestem tutaj. Milczenia jest aż nadto. Przemilczenia jeszcze więcej. W sztuce trzeba być głośnym, nawet jeśli się chodzi tylko na palcach. Nawet cisza musi być wrzaskiem.

Nie, nie obudził się we mnie rewolucjonista. Obudził się we mnie człowiek, który gdzieś się zaplątał, poplątał, zwyczajnie przewrócił.

Nie jestem głupcem, inteligenckim nuworyszem. Nie rzucam się, nie chełpię, nie obnoszę. Ale chciałbym jeszcze chłonąć, brać ile można, ile potrafię, ile mogę, ile chcę.

Nie napiszę nigdy tak doskonałych książek jak „Późne eseje 2006 -2017” J. M. Coetzee, czy „O pisaniu” Margaret Atwood. Dzięki wydawnictwu Karakter poczułem się, że – uwaga! Banał; - Każdy dzień może być niespodzianką. Przeczytałem i uwierzyłem, że to wszystko ma jakiś sens. Sens, który w ostatnich latach tak wyblakł, wyliniał, spowszedniał, zbrzydł.

Do ostateczności dochodzi się rożnymi drogami, i to prawda, że pokaleczonym, poharatanym, poranionym się po prostu jest z winny bycia człowiekiem. Ale, by odkryć sens oddechu jako wartości nadrzędnej, trzeba zrobić rzecz najtrudniejszą. Otóż – kolejny truizm – należy siebie, kurwa, pokochać!

Wtedy czytanie jest inne, mniej męczy, mniej doskwiera, nie drapie nie swędzi nawet największy gniot wydaje się lekkostrawny.

Czy zamiast depresji dopadł mnie hura optymizm, i od teraz będę wielbił i chwalił samo dzieło tworzenia. Czyli nieważne jak, ważne, że w ogóle się tworzy, bo odbiorca ma z czego czerpać i oddech jest głębszy, żywszy?

Nie!

Wiecie, co czytam teraz? „Strażnicy fatum” Bożeny Keff (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2020). O czym TO? No właśnie. Jedni powiedzą, że o literaturze. Kolejni (głupcy) ustawią książkę na czele lektur antypolskich. Inni dostrzegą ogromną pracę autorki, która prowadzi nas (niemal) za rękę po drodze „fałszywej transcendencji”. Polscy Polacy krzykną, że to znowu o Żydach, że tylko „niby” oni cierpieli.

Ja – skupiony na lekturze – oddycham, nawet wtedy, gdy w tle jest cierpienie, ułuda, zło, ból, utrata nadziei, zawiść, potworność wojny.

Oddycham, bo:

Wciąż uczę się chodzić. Nadal składam sylaby; a te składają się w słowa, w zdania, w opowieści.

Prostuję się. Oddycham. Czuję. Chłonę.


Z czytaniem obecnie jest jaki ze strzelaniem głupich min. Niektórzy myślą, że zwariowałeś, inni mijają cię bez słowa, pozostali nawet nie zauważają. A, ty stoisz i grymasisz, i psocisz, i wierzgasz, i wreszcie osamotniony odchodzisz. Nie chcesz być pośmiewiskiem. A dlaczego? Niech rżą, niech biorą się za boki i start! Niech żyje Gombrowicz. Niech żyje!

Wzięło mnie na wygłupy, na małe co nieco. Niby zawsze czytałem, niby zawsze czułem, niby zawsze widziałem, ale czy pojmowałem, czy rozumiałem, że wolność odbiorcy jest jedną z dróg, która pozwoli mi się oswobodzić z własnych ograniczeń, zaklęć; z własnej naiwności?

Wolność to oddech. A jakość oddechu regulujemy sami. Przez dobór, wybór, odbiór literatury, muzyki, sztuki teatralnej, filmu, obrazu, grafiki, dzieł performerów i tak dalej. 

Byle z rozsądkiem, byle z sercem i czystą głową.


popularne